Oczywiście, życzyliśmy Głowackiemu wygranej. Wszak to nasz reprezentant i bokser, którego puncherski styl walki dobrze się kibicom ogląda. W dodatku stał przed szansą zdobycia pasa po raz trzeci. To uczyniłoby go jedynym polskim bokserem w historii, który dokonał tej sztuki. Niestety, dzisiejszego wieczoru naprzeciw Lawrence’a Okoliego stanął cień zawodnika, jakiego zapamiętaliśmy z jego najlepszych walk. Anglik bezlitośnie wykorzystał słabą postawę Główki, nie dając mu najmniejszych szans na zdobycie pasa.
Podchodząc obiektywnie do tej walki, trudno było zignorować problemy, jakie Główka przeżywał w ostatnim czasie. Przecież nie walczył od dwudziestu jeden miesięcy. Do tego na dziewięć dni przed pierwotnym, grudniowym terminem walki, ciężko przeszedł koronawirusa. Ponadto z obozu Polaka dochodziły sygnały o sparingpartnerach wątpliwej klasy. Andrej Pesic i Władimir Katsuk może przypominają warunkami fizycznymi Lawrence’a Okoliego i mają czym uderzyć, ale na tym podobieństwa się kończą. Oczywiście, obijanie bokserów gorszych o kilka klas może poprawić morale zawodnika. Ale z drugiej strony, to trochę tak jakby zespół piłkarski grający w najwyższej klasie rozgrywkowej przygotowywał się do sezonu grając wyłącznie z drużynami z okręgówki. Innymi słowy – nie była to żadna weryfikacja formy Główki.
W grupie KnockOut Promotions miały miejsce również tarcia personalne. Do Londynu nie poleciał Paweł Gasser – trener od przygotowania fizycznego nazywany prawą ręką trenera Fiodora Łapina. Jego miejsce zajął brat Krzysztofa Głowackiego, Jacek. Nastąpiły medialne przepychanki Łapina z Andrzejem Wasilewskim. Pierwszy zarzucał drugiemu ingerowanie w sztab szkoleniowy. Drugi odpowiadał, że była to decyzja samego Głowackiego, który po ludzku nie przepada za Gasserem.
– Nie mam z tym nic wspólnego. Myślę, że pan trener Łapin popełnia w kółko jeden błąd – zakłada że jest nieomylny i że wszystko co robi jest doskonałe. Że ludzie, których on szanuje i ceni, są szanowani przez wszystkich – mówił Wasilewski na antenie Kanału Sportowego, w programie opublikowanym cztery dni przed walką Głowacki-Okolie. – Krzysztof nie ma odwagi cywilnej, by samemu trenerowi różne rzeczy mówić. Co jest zaskakujące, bo to przecież trzydziestokilkuletni mężczyzna z bardzo mocnym – wydawałoby się – charakterem. Natomiast emocjonalnie nie potrafi rozmawiać z trenerem Łapinem. Parę razy było tak, że prosił nas żebyśmy załatwiali za niego takie rzeczy – dodawał.
Być może Główka w ogóle nie przejął się tymi słowami. W końcu Andrzej Wasilewski jest znany z tego, że nie gryzie się w język i mówi wiele kontrowersyjnych rzeczy. Ale jeżeli na kilka dni przed walką promotor podważa charakter swojego zawodnika, to nie działa dobrze na morale zarówno boksera, jak i całego teamu. W idealnym scenariuszu, Głowacki powinien swoją postawą na ringu zamknąć usta Wasilewskiemu.
Niestety, nie tym razem
Głowacki między linami nie miał absolutnie żadnych argumentów. Pisaliśmy, że jego styl dobrze się ogląda, że jest puncherem. W tej walce nie było tego widać nic z jego puncherskiego stylu. Głowacki praktycznie nie zadawał ciosów. Główka nie mógł przebić się przez lewą rękę Okoliego, ograniczając się do średnio skutecznego balansu ciała przy unikaniu ciosów. Brytyjczyk okrążał naszego zawodnika i metodycznie obijał go lewym prostym. A kiedy Krzysztof próbował się zbliżyć do rywala, nadziewał się na jego bomby z prawej ręki. Polak był wyraźnie sfrustrowany takim przebiegiem starcia i uciekał się do fauli, uderzając w tył głowy. Koniec końców, cała zabawa trwała do szóstej rundy. W niej Anglik odpalił bombę z prawej ręki, która zmiotła Głowackiego.
– Martwi to, że polował na jeden cios. To się nie miało prawa udać. Za to Okolie boksował spokojnie i sam był zaskoczony że wszystko przychodzi mu tak łatwo. W ringu wyglądało to tak, jakby to Anglik był weteranem ringu.– tłumaczy Piotr Momot, zastępca redaktora naczelnego portalu RingPolska.
Powodem tak słabej postawy Główki być może był długi rozbrat z ringiem. Ale niewykluczone, że zawiodła taktyka polegająca na przetrzymaniu rywala do późniejszych rund, gdyż „The Sauce” rzadko kiedy miał okazję sprawdzić się na dłuższym dystansie.
– Nie zwalałbym na przerwę Głowackiego. Przede wszystkim nie miał pomysłu na styl Okoliego, przeszkadzały mu warunki fizyczne rywala. Kompletnie nie poznałem Krzyśka, bo w ringu nie robił w zasadzie nic – nie skracał dystansu, zabierał się do akcji bardzo wolno. Pewnie to był element taktyczny, by pierwsze rundy przeboksować na spokojnie i dać się wystrzelać Okoliemu. Ale nie wyszło.
Zarówno trener Łapin, jak i sam Głowacki mają sporo rzeczy do przemyśleń. Polak zaprezentował się po prostua kiepsko pod wieloma względami (a najbardziej wybijały się z jego strony brudne zagrania) i czujemy że nieprędko otrzyma ponowną szansę walki o pas. O ile w ogóle. Swoje lata już przecież ma, a szans od federacji WBO i tak dostał całkiem sporo.
A Lawrence Okolie? Przed walką często był porównywany do Steve’a Cunninghama, z którym Głowacki walczył. Ale swoimi warunkami fizycznymi, kontrolą dystansu za pomocą lewego prostego, bombą z prawej strony, oraz łatką klinczującego zawodnika – chociaż nie miał okazji zaprezentować tego ostatniego elementu – przypomina nam Władimira Kliczkę. Oczywiście, jak na razie z zachowaniem wszelkich rozsądnych proporcji. W każdym razie, chłopak rozwija się w niesamowitym tempie.
Co cieszy nas – postronnych kibiców – a jeszcze bardziej Eddiego Hearna. Angielski promotor już zaciera ręce, snując plany o unifikacji przez Okoliego wszystkich pasów kategorii junior ciężkiej, a następnie namieszaniu w wadze ciężkiej. Patrząc na to, co dziś zobaczyliśmy – nie są to plany bardzo odrealnione.
Fot. Newspix