Reklama

Gazza powraca: piłka, imprezy i… telefon od Jana Pawła II [FourFourTwo]

Wojciech Piela

14 listopada 2025, 10:46 • 30 min czytania 7 komentarzy

Po wielu latach od naszej ostatniej rozmowy, FourFourTwo spędziło dwa tygodnie z Paulem Gascoignem, by poznać go takim, jakim jest dziś. Rozmowy wahały się między poważnymi a zabawnymi tematami – od ciemnej strony sławy po… premię za wygraną dla myszy.

Gazza powraca: piłka, imprezy i… telefon od Jana Pawła II [FourFourTwo]

Na twarzy Paula Gascoigne’a pojawia się szeroki uśmiech, gdy fotograf z FourFourTwo prosi go, by pochylił się nieco do przodu na potrzeby sesji zdjęciowej. Nie braliśmy tego pod uwagę wcześniej, ale rzeczywiście – jego pozycja trochę przypomina żabę. Po uśmiechu następuje śmiech – sesja dopiero się zaczęła, a już atmosfera pełna jest żartów. Gazza ma świetny humor i wyraźnie dobrze się bawi.

Reklama

Piłka, imprezy i telefon od Jana Pawła II! Paul Gascoigne powraca…

Na kilka godzin przed tym, jak Anglia zapewniła sobie awans na Mistrzostwa Świata 2026, pokonując Łotwę 5:0, ekipa FFT przyjechała do Bournemouth, by spotkać się z jednym z najwybitniejszych piłkarzy w historii „Trzech Lwów” – a może i najbardziej lubianym z nich wszystkich.

„Cholera, czuję się jak żaba!”

Otrzymaliśmy rzadką okazję, by spędzić z Gazzą kilka tygodni i poznać go takim, jaki jest dziś – minęła już ponad dekada od naszego ostatniego wywiadu, więc bardzo chcieliśmy nadrobić ten czas. Premiera jego nowej książki Eight stworzyła idealną okazję. Przez długi czas wydawało się, że ten moment może nigdy nie nadejść, ale oto siedzi przed nami, śmieje się, pozuje do zdjęć i żartuje z nas tak, jak tylko on potrafi. Ludzie mówią: „Nie spotykaj swoich idoli” – ale jeśli twój idol to Gazza w tak dobrym nastroju, to nie mogli być dalej od prawdy.

Wczoraj miał okazję spotkać swojego starego kolegę z Rangersów, Ally’ego McCoista, podczas wizyty w Talksport w ramach promocji książki. Wcześniej tego dnia pojawił się także w telewizji – w programie Good Morning Britain na ITV – choć nie obyło się bez awarii… dentystycznej: – Wieczorem, dzień przed występem, myślałem o tym, co powiem w telewizji, ugryzłem lukrecję i… wypadł mi ząb! Pomyślałem: ‘O Boże!’” – wspomina. – Musieli otworzyć dla mnie gabinet dentystyczny.

Niektórzy piłkarze podczas sesji zdjęciowych milczą, skupieni tylko na obiektywie, ale Gazza bez przerwy z nami rozmawia, żartuje, opowiada historie. Widać, że świetnie się bawi. W każdej sytuacji jest jak rwący potok opowieści – anegdota goni anegdotę, tematy przeskakują błyskawicznie, czasem nawet nie wiadomo, jak znaleźliśmy się przy danym wątku.

To rozkoszny chaos.

W jednej chwili wspomina gola dla Newcastle przeciw Crystal Palace w 1988 roku (– Powiedzieli mi, że za mało strzelam, więc trafiłem takiego i krzyknąłem: „A co powiesz na to, ty c**u!”), za chwilę odbiera telefon od mamy (– Mamo, oddzwonię, robię właśnie zdjęcia), po czym opowiada o programie reality show na Channel 4, Scared of the Dark, w którym celebryci musieli żyć w całkowitych ciemnościach.

– To naprawdę było przerażające – zgasili światło, a ja wszedłem w cholerny płot. Był tam też Chris McCausland, ten niewidomy komik – chodził po ciemku jakby był u siebie… – mówi ze śmiechem, zerkając na jaskrawe lampy studia. – W pewnym momencie mówi: ‘Gazza, to nie te drzwi.’ A ja na to: ‘Skąd, do cholery, wiesz?!’ Trzy dni zajęło mi, żeby się przyzwyczaić. Spadłem z deski, poraził mnie prąd – ale wygrałem! Nie mam pojęcia jak!

Gazza pokazuje też swoją hojną stronę. Ledwo wszedł do studia i przywitał się z ekipą, od razu zauważył starą koszulkę Anglii i dwie piłki leżące na stole – rekwizyty przygotowane na wszelki wypadek.

– Chcecie, żebym to podpisał? – zaproponował natychmiast, przyzwyczajony do tego, że ludzie proszą go o autograf. Nie oczekiwaliśmy tego, ale już po chwili podpisywał wszystko z uśmiechem.

Paul Gascoigne i Katie Davies

Paul Gascoigne wraz ze swoją agentką – Katie Davies

Towarzysząca mu agentka przyniosła także kilka koszulek retro – Rangers, Lazio i te słynne szare z Euro 1996 – które również podpisał. Ile ich podpisał w życiu? – O, tysiące – mówi. I pewnie wcale nie przesadza. Od dawna to po prostu część jego codzienności.

Podobnie jak południowe wybrzeże Anglii, gdzie przeprowadził się lata temu, próbując wyjść na prostą po walce z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków.

– Mieszkam tu już 14 lat – przyjechałem tu na odwyk – tłumaczy, dodając, że miejsce naszego spotkania, dawny budynek kina niedaleko stadionu Bournemouth, przywołuje wspomnienia. Dziś mieszka kilka kilometrów dalej, w skromnym domu na spokojnym osiedlu w Poole – jego agentka, Katie Davies, również ma tam dom.

– Byłem na meczu Bournemouth tylko parę razy, z Katie i jej dziećmi – mówi. – Raz poszedłem po cztery hot dogi i nie mogłem się z powrotem dostać! Jedyna droga prowadziła wzdłuż całego boiska, przy wszystkich kibicach, z tymi czterema cholernymi hot dogami… Tu jest super, jak świeci słońce, choć mam wrażenie, że nikt tu nie pracuje – jak pada, nie ma żywej duszy, ale jak tylko wyjdzie słońce, wszyscy są na plaży! Ja tam nie chodzę – wolę siedzieć w ogrodzie.

Trudno się dziwić – nawet teraz, w wieku 58 lat, ponad 20 lat po zakończeniu kariery, wciąż nie może spokojnie przejść ulicą bez zatrzymywania się co kilka kroków, choć to niemal zawsze przyjemne spotkania z fanami.

– Ostatnio w supermarkecie jeden facet padł przede mną na kolana i zaczął płakać – opowiada. – Pomyślałem: ‘Wstań, stary, bo twoje dzieci pomyślą, że cię uderzyłem!’ Łzy mu leciały jak grochy. Często tak mam z kibicami.

Davies poznał kilka lat po przeprowadzce – spotkali się w kawiarni. Zostali przyjaciółmi, a w 2019 roku poprosił ją, by została jego agentką, gdy dowiedział się, że jego poprzedni przedstawiciel, Shane Whitfield, został oskarżony o handel narkotykami. Była zaskoczona propozycją – bez doświadczenia w mediach, mając 25 lat – ale zgodziła się. Od tego czasu pracują razem.

Gazza nauczył ją nawet łowić ryby na muchę, swoją wielką pasję – choć żartuje, że zbyt często łowi więcej niż on, co nieco kłuje jego sportową dumę. – Jest świetna – mówi z uznaniem. – Podjęła się tego i teraz ma już też innych piłkarzy.

„Wciąż boję się Fergiego”

To właśnie przez Katie Davies udało nam się umówić rozmowę z Gazzą, a spotkanie w Bournemouth było zaplanowane na połowę października. Jednak niecałe dwa tygodnie wcześniej Katie wysłała nam wiadomość, że Paul będzie miał czas porozmawiać już następnego dnia – podczas podróży samochodem – jeśli chcielibyśmy wcześniej rozpocząć pracę nad materiałem. Oczywiście zgodziliśmy się natychmiast. Gazza wciąż podróżuje po kraju, często biorąc udział w popularnych wydarzeniach typu An Evening with Paul Gascoigne, które cieszą się ogromnym powodzeniem – dzięki jego naturalnemu talentowi do opowiadania historii.

Postanawiamy zacząć rozmowę od początku jego życia. Kiedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że ma wyjątkowy talent piłkarski?

– W wieku siedmiu lat – odpowiada bez wahania. Czy od zawsze wiedział, że uda mu się osiągnąć szczyt? – Tak – mówi. – Pochodziłem z trudnego środowiska, ale gdy miałem 14 lat, w czasie lekcji geografii ćwiczyłem swój autograf. Nauczyciel zapytał, co robię, a ja odpowiedziałem: ‘Podpisuję się, bo chcę być zawodowym piłkarzem’. Na to on: ‘Tylko jeden na milion tego dokonuje.’ A ja na to: ‘Ja, k***a, będę tym jednym!’ – i wyrzucił mnie z klasy. Po mundialu w 1990 wróciłem do tej szkoły i powiedziałem: ‘Pamiętasz mnie, ty dupku?!’

W dorosłym życiu nigdy nie było wątpliwości, gdzie czuł się najlepiej. – Kiedy zakładałem korki – mówi. – Nieważne, czy grałem przy 5 tysiącach, czy przy 95 tysiącach widzów. Po prostu lubiłem sprawiać ludziom radość.

Wraz ze wzrostem stawki i presji nigdy nie czuł ciężaru oczekiwań, który często przychodzi wraz z wielką sceną. – Nie, sam nie wiem dlaczego – przyznaje. – Jestem geniuszem, pewnie… i utrapieniem! Po prostu wiedziałem, że jestem dobry. Zawsze mówiłem przeciwnikom: ‘Powodzenia, dziś będę twoim najgorszym koszmarem!’

Było jednak kilku pomocników, których darzył szczególnym szacunkiem. – Bryan Robson był cholernie przerażający. Nazywałem go ‘Psie g***o’, bo gdy przeciwko niemu grałem, był wszędzie – śmieje się Gazza. To chyba jedyny raz, kiedy takie określenie było komplementem.

Jako młody piłkarz Newcastle również nie miał łatwego życia z Vinniem Jonesem – słynnym twardzielem z Wimbledonu, który raz został sfotografowany, gdy w czasie meczu złapał Gazzę za krocze, próbując wytrącić go z równowagi. Mimo to Jones został jego przyjacielem. W nowej książce Gazza wspomina, że po tamtym meczu wysłał do szatni gospodarzy pojedynczą czerwoną różę, którą dostał od kibica. A Vinnie w rewanżu dał mi szczotkę do kibla! – śmieje się dziś, opowiadając o tym FFT. – Dobry z niego chłopak. Dobrze się dogadujemy.

Gazza odszedł z Newcastle do Tottenhamu w 1988 roku – łamiąc wcześniejszą umowę z Manchesterem United, co do dziś pozostaje źródłem irytacji sir Alexa Fergusona. – Powiedział do mnie: ‘Jadę na wakacje. Jak wrócę, podpiszesz kontrakt z United?’ – wspomina Gazza. – Odpowiedziałem, że tak. Ale Irving Scholar, ówczesny prezes Spurs, zaoferował mojej rodzinie 120 tysięcy funtów na dom, więc poszedłem do Tottenhamu. Potem dostałem od Fergusona list: ‘Ty głupi dupku!’ No, właściwie napisał ‘stupid bastard’. Potem pokonałem United i jeszcze im strzeliłem.

Jak zareagował Ferguson? – Nie najlepiej! – śmieje się. – Ostatni raz widziałem go jakieś trzy lata temu, z Katie, w loży dla gości na Old Trafford. Powiedział do mnie: ‘Do biura!’ – zaprosił mnie, żeby znowu mi nawymyślać! Miałem wtedy ponad 50 lat! Powiedział: ‘Powinieneś był podpisać kontrakt ze mną.’ A ja tylko odpowiedziałem: ‘Przepraszam.’ To jedyny menedżer, przed którym do dziś mam pietra!

Przeprowadzka z rodzinnego Newcastle nie była łatwa – podobnie jak ta do Bournemouth wiele lat później. Czy nawet teraz, czasem, tęskni za północnym wschodem? – Spotkałeś kiedyś, k***a, rodzinę Gascoigne’ów?! – rzuca z rozbrajającym uśmiechem.

Obrzucony tortem

To podczas Mistrzostw Świata we Włoszech w 1990 roku Gazza osiągnął szczyt popularności. Grał znakomicie, prowadząc reprezentację Anglii do pierwszego półfinału mundialu od 1966 roku i stając się bohaterem narodowym. To status, który utrzymuje się do dziś. Zaskakujące więc, że w swojej książce przyznaje, iż przed turniejem obawiał się, że w ogóle nie zagra.

– Dlatego właśnie miałem numer 19 na tamtym mundialu – byłem dziewiętnastym zawodnikiem – mówi dziś. – Przed turniejem graliśmy sparing z Tunezją na wyjeździe. Chciałem podać piłkę do bramkarza, źle trafiłem i oni strzelili gola. Pomyślałem: ‘No to po mnie, nie zagram już.’

Jednak Bobby Robson objął go ramieniem i dał jasno do zrozumienia, że wciąż w niego wierzy. Pierwszy mecz Anglii na Italia ’90 był dopiero szóstym występem Gazzy w podstawowym składzie reprezentacji, ale od tamtej chwili jego pozycja była już niezagrożona.

Dlaczego to właśnie turnieje wyciągały z niego to, co najlepsze? – Bo nie zapraszaliśmy żon! – śmieje się. – Na niektórych mundialach żony piłkarzy miały więcej rozgłosu niż sami zawodnicy, a to nie w porządku. Piłkarze powinni przez ten miesiąc albo pięć tygodni skupić się tylko na mistrzostwach świata, i tyle. Bobby Robson nie pozwalał nam nawet oglądać telewizji ani czytać gazet. Ledwo mogliśmy zadzwonić do domu, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Myśleliśmy tylko o futbolu.

Czy brak rozpraszaczy pomagał? – Tak, bo to nas zbliżyło – wspomina. – Pamiętam, jak wszyscy siedzieliśmy razem przy basenie, odpoczywaliśmy. Miałem wtedy urodziny, a koledzy wcisnęli mi tort w twarz! Drużyna była niesamowita – od Petera Shiltona po Gary’ego Linekera.

Paul Gascoigne i Marek Koźmiński

Paul Gascoigne i Marek Koźmiński w maju 1993 roku podczas meczu eliminacji MŚ

Po wpadce z Tunezją Gazza szybko odzyskał pewność siebie – i już wtedy ujawniał swój talent do wystąpień publicznych, mimo że miał zaledwie 23 lata. Wspomina, że podczas jednej z kolacji z udziałem Bobby’ego Robsona i działaczy FA, spontanicznie wstał i wygłosił przemowę. – Nie wiem czemu, ale po prostu to zrobiłem – śmieje się. – Powiedziałem: ‘Poznałem Bobby’ego Robsona, gdy miałem 12 lat. Oferował mi 10 tysięcy tygodniowo, ale ja nie chciałem pracować dla nikogo!’

Bał się latać samolotem, więc czasami pozwalano mu wejść do kabiny pilotów, by się uspokoił. W swojej książce opowiada, że w drodze na ćwierćfinał z Kamerunem w Neapolu na chwilę pozwolono mu przejąć stery samolotu – co oczywiście skończyło się tym, że zbaczał z kursu. – Przejąłem kontrolę i powiedziałem pilotowi, gdzie ma k***a lecieć – odchyliłem samolot o jakieś trzy mile! – śmieje się dziś.

Kiedy w Turynie nadszedł półfinał z Niemcami Zachodnimi, Gazza był już uznawany za jednego z najlepszych zawodników turnieju. – Najlepsze w całym mundialu było to, że wiedziałem, iż jestem najlepszym piłkarzem na świecie – wspomina. – W tunelu przed meczem podszedł do mnie ktoś z Juventusu i powiedział, że chcą mnie po turnieju podpisać – miałem to w głowie, wychodząc na murawę.

To, co mogło być największym wieczorem jego kariery, zmieniło się jednak w jeden z najsmutniejszych – po żółtej kartce, która oznaczała, że nie zagrałby w finale, jeśli Anglia by tam dotarła. Chwilę później polały się łzy. – Myślałem, że to koniec mojego życia, że to koniec mojej kariery – przyznaje. Wiedział, że niezależnie od wyniku, najlepsze tygodnie jego życia właśnie się kończyły.

To upomnienie przekreśliło też szansę na pojedynek z Diego Maradoną w ewentualnym finale. – Tak, to byłoby coś – przyznaje. – Wiedziałem, że dawałem sobie radę z Lotharem Matthäusem, ale grać przeciwko Maradonie… cholera. Parę razy graliśmy przeciwko sobie w meczu charytatywnym Soccer Aid i w Sewilli – wciąż był niesamowity. Moglibyśmy razem pójść na odwyk! Piliśmy razem kilka razy.

Tamten mecz z Maradoną odbył się w czasach, gdy Gazza grał w Lazio, podczas spotkania charytatywnego z Sevillą. – Lazio nie pozwoliło mi zagrać w lidze w niedzielę, bo chcieli, żebym wystąpił przeciw Maradonie we wtorek. Byłem wściekły, więc po prostu sp***doliłem do Euro Disney – wspomina. – Oczywiście dowiedzieli się, gdzie jestem – byłem pijany, ale powiedziałem im: ‘Spotkam się z drużyną w Sewilli i zagram z Maradoną, OK?’ Wsiadłem do samolotu i znowu się upiłem. W tunelu mówię do Diego: ‘Jestem pijany.’ A on: ‘Spoko, Gazza, ja też…’ – i zaczęliśmy się śmiać!

– W tym meczu strzeliłem gola – minąłem chyba z pięciu graczy, niesamowita bramka. Skoro ja sam nie wiedziałem, co k***a robię, to obrońcy nie mieli żadnych szans. Spojrzałem na Maradonę i powiedziałem: ‘No to przebij to!’ – i k***a on to zrobił! Co za gol – tylko westchnąłem: ‘O, ja pier…!’ Po meczu wróciłem do Lazio, a oni powiedzieli: ‘Dostajesz 40 tysięcy funtów kary.’ Więc co zrobiłem? Znowu sp***doliłem do Euro Disney. W końcu powiedzieli: ‘Dobra, koniec, wracaj tylko do nas.’

„Cześć, Papież! Co słychać?”

Jego transfer do Lazio miał dojść do skutku w 1991 roku, ale został opóźniony o rok po tym, jak zerwał więzadło krzyżowe przednie (ACL) w wyniku szalonego ataku na Gary’ego Charlesa z Nottingham Forest podczas finału Pucharu Anglii. – Dwa dni później miałem podpisywać kontrakt z Lazio za pieprzone 2 miliony funtów… – wspomina, odnosząc się do swojej premii za podpisanie umowy (sam transfer opiewał na 5,5 miliona funtów).

– Zapytałem lekarza, jak długo będę poza grą – czy miesiąc? Powiedział, że nie. Więc zapytałem: ‘Trzy miesiące?’ A on: ‘Dziewięć’. Pomyślałem wtedy: ‘O, k***a.’ Musiałem się wziąć w garść, ale to było trudne – samemu na siłowni, patrząc przez okno, jak chłopaki trenują.

– A gdy już byłem gotowy, żeby znowu grać, poszedłem się zabawić, dostałem w mordę i złamałem rzepkę na pół, więc znowu osiem miesięcy przerwy. Wróciłem do formy, w końcu przeniosłem się do Lazio, a po trzech miesiącach, na treningu, kopnąłem Alessandro Nestę w łydkę od tyłu i złamałem piszczel i strzałkę. Kolejny rok z hakiem poza boiskiem. Straciłem może cztery lata gry w reprezentacji, ale w końcu się pozbierałem i wróciłem do najlepszej formy.

Gazza przygotował dla nowych kolegów z Lazio specjalny prezent – każdemu wręczył książkę „Naucz się angielskiego sam” jako żart. – Tak, bo nie chciało mi się mówić po włosku – niech oni mówią po angielsku! – śmieje się. – Ale w sumie szybko się nauczyłem włoskiego. Pierwsze słowa, jakie poznałem, to było: ‘Pokaż mi pieniądze…’

W Rzymie każdy chciał z nim porozmawiać. – Dostałem kiedyś telefon, a nasz trener Dino Zoff mówi: ‘Myślę, że lepiej, żebyś odebrał.’ A ja na to: ‘Trenuję, powiedz, żeby zadzwonili później, kto to w ogóle jest?’ Okazało się, że to był papież Jan Paweł II. Odebrałem i mówię: ‘Cześć, Papież! Co słychać?’ Mój ojciec był katolikiem, więc pojechaliśmy do Watykanu i uścisnęliśmy mu dłoń.

Paul Gascoigne i Klaus Augenthaler

Gascoigne walczy o piłkę z Klausem Augenthalerem w półfinale MŚ 1990

Gazza opowiada też o nietypowym sposobie, w jaki rozładował napięcie przed derbami z Romą. – Wszyscy byliśmy posrani ze strachu przed meczem, więc poszedłem do sklepu zoologicznego, kupiłem małą mysz i włożyłem ją do górnej kieszeni kurtki Lazio. Dino Zoff prowadził odprawę, a ta pieprzona myszka cały czas wychodziła mi na ramię. Mówię do niej: ‘Spieprzaj’, i ciągle ją wkładałem z powrotem. Potem wszedł prezes i mówi: ‘Panowie, po dzisiejszej wygranej każdy dostanie pięć tysięcy funtów.’ A ja na to: ‘Zróbcie dziesięć, bo muszę zapłacić myszy pięć tysięcy.’ W tym meczu strzeliłem gola, a po wszystkim znalazłem mysz w szatni, powiedziałem ‘Dzięki’ i włożyłem ją z powrotem do kieszeni.

Gazza słynął z żartów i psikusów przez całą karierę. Dlaczego je tak lubił? – Bo się nudziłem – mówi rzeczowo. Który był jego ulubiony? – Złapałem węża, wsadziłem go do plastikowej torby i włożyłem do kieszeni Roberto Di Matteo po treningu. Potem poprosiłem go o pożyczkę, więc sięgnął do kieszeni…

– W Rangers Coisty nie przyszedł się napić, więc kupiłem królika, dwie papużki i dwie złote rybki, i zostawiłem to wszystko przed jego domem, gdy jego dzieci wróciły ze szkoły. Zadzwonił do mnie i krzyczy: ‘Ty sk***ysynu! Co ty zrobiłeś mojej rodzinie?’ Musiał je zatrzymać – dzieci powiedziały: ‘Dzięki za zwierzaki, tato, kochamy je!’

Spośród wielu żartów był też taki, który nie poszedł zgodnie z planem. – Musiałem kupić nowy samochód dla Gordona Durie… – przyznaje z grymasem. – Włożyłem mu do auta dwie ryby (pstrągi) po treningu, i smród był taki, że prezes kazał mi kupić mu nowe auto. Kosztowało mnie to siedemnaście tysięcy funtów! Nadal taniej niż te inne ‘pstrągi’, z którymi się rozwiodłem…

Gazza dołączył do Rangers w 1995 roku. – Uwielbiałem Lazio, ale przyszedł nowy trener i trzeba było ruszyć dalej. W Rangers było zajebiście – kibice byli niesamowici. Jak ci z Newcastle – harowali cały tydzień, żeby kupić bilet na mecz. Nic innego ich nie obchodziło, tylko piłka. Uwielbiałem to miejsce.

To właśnie jako zawodnik Rangers zdobył swoją ikoniczną bramkę na Euro 1996 przeciwko Szkocji – przerzucając piłkę nad głową Colina Hendry’ego i trafiając z woleja, a potem świętując w „dentystycznym fotelu”. Ze względu na znaczenie, przyznaje, że to wciąż jego ulubiony gol. – Bo grałem dla swojego kraju – mówi. – Grałem przeciwko moim klubowym kolegom z Rangers, którzy przed turniejem droczyli się ze mną. Powiedziałem im: ‘Poczekajcie do Wembley, pogadamy wtedy…’

Oczywiście, po powrocie do Glasgow na przedsezonowe przygotowania wykorzystał okazję do żartów. – O tak, zmasakrowałem ich! – śmieje się. – Wydrukowałem zdjęcie z tym golem i rozwiesiłem po całej szatni.

Kilka lat temu niespodziewanie znów spotkał Hendry’ego. – Spotkałem go w Londynie – mówi Gazza. – Powiedział: ‘Co ty robisz w Londynie?’ A ja na to: ‘A ty co robisz w Londynie? Myślałem, że zostawiłem cię na pieprzonym Wembley!’

Jak w 1990 roku, tak i na Euro 1996 – półfinał z Niemcami to bolesne wspomnienie. Wtedy był o centymetry od strzelenia złotego gola, nie sięgając dośrodkowania Alana Shearera. – Gdyby to był Shearer albo Lineker, strzeliliby. Ale myślałem, że bramkarz dotknie piłki, więc zawahałem się na sekundę.

Podobnie jak przy „dentystycznym” golu, przygotował specjalną cieszynkę – miała to być pierwsza w historii świętowana złota bramka na wielkim turnieju. – Mieliśmy biec dookoła boiska i zbiec do tunelu – wspomina.

Selfie ze szklanym okiem

Choć błyszczał zarówno na Italia ’90, jak i na Euro ’96, Gazza do dziś z goryczą wspomina fakt, że zagrał tylko na dwóch turniejach międzynarodowych. Kontuzja kolana w finale Pucharu Anglii w 1991 roku wykluczyła go z Euro ’92, Anglia nie zakwalifikowała się na USA ’94, a następnie – ku powszechnemu zdumieniu – nie znalazł się w kadrze Glena Hoddle’a na Mistrzostwa Świata we Francji w 1998 roku.

Choć wszyscy spodziewali się, że zostanie powołany, tuż przed ogłoszeniem składu pojawiły się w tabloidach jego zdjęcia z nocnej imprezy w Londynie z przyjacielem Chrisem Evansem. Po zakończeniu zgrupowania w La Mandze Gazza wyczuł, że ma zostać skreślony – wpadł do pokoju Hoddle’a wściekły i zdemolował pomieszczenie.

– Zajęło mi rok, żeby to przepracować – przyznaje. – Przechodziłem przez rozwód, głowę miałem rozwaloną, a Glenn Hoddle to palant. Powiedział, że to przez moje picie, ale tej nocy, kiedy balowałem z Chrisem Evansem, sześciu innych piłkarzy bawiło się w klubie do szóstej rano. Terry Venables ostrzegał mnie: ‘Uważaj, Hoddle będzie chciał się wybić twoim kosztem.’ I chyba mu się udało.

Skąd wiedział, że wypadł z kadry, zanim Hoddle to ogłosił? – Kazano nam ustawić się jak dzieci w kolejce przed pokojem, więc już wiedziałem – wspomina. – Hoddle to i tak dupek – pieprzony idiota.

Widać, że po tylu latach to wciąż bolesny temat – 27 lat później nadal go to porusza. Gdy zaczyna się irytować, rozmowa schodzi na lżejsze tony. Którego trenera najbardziej lubił? – Terry’ego Venablesa – mówi bez wahania, wspominając wspólny czas w Tottenhamie i reprezentacji Anglii. A jego najszczęśliwszy moment z Venablesem? – Każdy dzień – odpowiada. – Kiedy zmarł, siedziałem w samochodzie z Katie i ryczałem jak dziecko. Terry był diamentem. Musiał być, skoro ze mną wytrzymał.

Venables zawsze potrafił go podnieść na duchu – dziś robią to kibice, którzy przychodzą na jego spotkania. – Oni mnie trochę doładowują – mówi. Choć niektóre prośby o zdjęcia bywają osobliwe. – Pewien facet mówi: ‘Jeśli ci coś dam, mogę zrobić sobie z tym selfie?’– wspomina Gazza. – Wyciągnął swoje pieprzone oko i mówi: ‘Potrzymasz to?’

Dziwne sytuacje spotykają go nie tylko na wydarzeniach. – Ostatnio poszedłem do banku, coś załatwić, a facet pyta o dowód tożsamości, po czym mówi: ‘A możemy selfie?’

W domu spędza dużo czasu przed telewizorem, ale przyznaje, że rzadko ogląda mecze. – Tęsknię za futbolem, więc nie oglądam – mówi. – A komentatorzy też mnie wkurzają, gadają za dużo – zwłaszcza Ally McCoist. Pieprzony gaduła. Steve McManaman i Coisty, Boże, oni mogliby zagadać szklane oko na śmierć – powinienem im oddać to pieprzone oko, z którym robiłem zdjęcie!

Wcześniej wspominał, że na spotkaniach z kibicami bywa trudno odmówić, gdy ktoś oferuje mu drinka – a w jego przypadku to niebezpieczna pokusa. – Jak chcę się napić, to sam sobie kupię. Nie chodzę po pubach, piję w domu – podkreśla stanowczo.

Jak więc wygląda dziś jego walka z alkoholem? – Było dobrze… – zaczyna wymijająco, po czym dodaje: – Tak, oczywiście, że jest dobrze. Wczoraj byłem na spotkaniu AA. Jak będę chciał się napić, to się napiję – jak nie będę chciał, to nie.

Czuć lekką nerwowość w jego głosie – to był długi, męczący dzień w podróży, a rozmowa trwa już długo. Dziennikarze decydują, że o poważniejszych sprawach porozmawiają następnym razem, w Bournemouth. Zanim kończą rozmowę, proszą go jeszcze, by wskazał jednego obecnego piłkarza reprezentacji Anglii, który najbardziej przypomina mu jego samego. – Jack Grealish – mówi z wyraźnym uśmiechem w głosie.

Viva Las Vegas

Umówiliśmy się z Gazzą na 11:00 w Bournemouth na sesję zdjęciową – piłkarze często się spóźniają, ale on przychodzi punktualnie, z uśmiechem na twarzy, po szybkim papierosie przed wejściem. Studio, w którym się spotykamy, mieści się przy dość ruchliwej ulicy, więc przez ostatnią minutę co najmniej pięciu kierowców musiało zrobić podwójne spojrzenie, pytając samych siebie: „Czy to był Gazza?!”

Pełen energii, jest doskonałym towarzyszem – sypie anegdotami jak z rękawa podczas robienia zdjęć. – Ktoś ostatnio zapytał mnie, czy mam ochotę zagrać w chodzony futbol. Powiedziałem: ‘Pieprz się, nie jestem jeszcze taki stary!’– śmieje się.

Po zakończonej sesji siadamy, by kontynuować rozmowę. Dlaczego w poprzedniej części naszej rozmowy wskazał właśnie Jacka Grealisha jako piłkarza, który najbardziej mu go przypomina? – Bo nieważne, czy straci piłkę – on zawsze chce ją z powrotem – tłumaczy. – Do tego jest przystojny! Zdumiewa mnie, gdy trenerzy sadzają go na ławce, bo on zawsze jest groźny.

Grealish urodził się w 1995 roku, ale często mówi, że Gazza jest jego idolem. Po przejściu tego lata na wypożyczenie do Evertonu, skrzydłowy wybrał koszulkę z numerem 18 – częściowo dlatego, że właśnie z tym numerem grał Gascoigne w barwach The Toffees. – Tak, widziałem to – mówi Gazza. – Myślę, że Wayne Rooney też miał ten numer. Usłyszałem to w komentarzu i pomyślałem: ‘O, miło z jego strony.’ Everton to dobry klub, fajnie mi się tam grało.

Czy chciałby zobaczyć Grealisha z powrotem w kadrze Anglii na mundial? – Zdecydowanie. Myślę, że pojedzie. Nie wyobrażam sobie, żeby go zabrakło – on zawsze stanowi zagrożenie.

Jack Grealish w Evertonie

Jack Grealish jest w tym sezonie motorem napędowym poczynań Evertonu

Podobnie jak Gazza, Grealish błyszczał na dużym turnieju – najbardziej na Euro 2020. – To zabawne, bo spotkałem go na korytarzu po meczu Anglii i zapytałem: ‘Idziesz odpocząć do domu?’ – wspomina Gazza, odnosząc się do spotkania po meczu z Macedonią Północną w czerwcu 2023. – A on na to: ‘Nie, lecę do Las Vegas na chlanie!’ – i zacząłem się śmiać. Powiedziałem mu: ‘Masz potencjał, chłopie!’ A on tylko się roześmiał. Lubię, gdy piłkarze potrafią się pośmiać, a jednocześnie robią swoje na boisku.

Choć Gazza mówił nam wcześniej, że nie ogląda zbyt wiele futbolu, czy zamierza śledzić następny mundial? – Pewnie obejrzę, ale nie każdy mecz – przyznaje.

Anglia była o włos od trofeum pod wodzą jego byłego kolegi z drużyny, Garetha Southgate’a. Czy tym razem mogą wygrać mistrzostwa świata? – Mówimy to samo od 1966 roku! Byliśmy blisko, kiedy Chris Waddle trafił w słupek w dogrywce w 1990 – wspomina. – Ale masz Francję, Portugalię, Niemcy, Brazylię i Argentynę – trudne zadanie dla Anglii. Mamy szansę jak każdy, ale każdy zawodnik musi dać z siebie 100%. Nie można nikogo holować. Szkoda Garetha, jest świetnym facetem.

Którym współczesnym trenerem Gazza byłby najbardziej zachwycony, gdyby mógł dziś grać? – Pepem Guardiolą – odpowiada bez wahania. – Widziałem z nim wywiady i dokument. Wydaje się naprawdę w porządku. Sposób, w jaki rozmawia z zawodnikami – albo się wścieka, albo jest dla nich niesamowicie ciepły. Trochę jak Terry Venables.

„Kije Vinniego? Śliskie jak diabli!”

Podobnie jak Terry Venables – który wydał singiel, który trafił do brytyjskiego Top 40 – Gazza również stał się nieoczekiwaną muzyczną sensacją, gdy połączył siły z zespołem Lindisfarne, dogrywając wokale do nowej wersji ich piosenki Fog on the Tyne. Utwór wspiął się aż na drugie miejsce listy przebojów, niedługo po mundialu we Włoszech w 1990 roku. Jak sam ocenia swoje śpiewanie? – Okropne jak cholera… ale w sumie poszło całkiem nieźle! – śmieje się. – Podobało mi się to – Fog on the Tyne, no bez jaj!

Okazja pojawiła się jako efekt uboczny sławy, w której Gazza żyje już od prawie 40 lat. – Ma to swoje dobre strony – mówi. – Czasem dostaję fajne rzeczy za darmo. Raz powiedziałem, że lubię muszki, i nagle przed drzwiami miałem cały pierdolony stos muszek. Pomyślałem: ‘O kurde, okej…’ Potem wspomniałem, że lubię gitary – i wkrótce przed drzwiami leżały trzy albo cztery!

Ale sława bywa też trudna. – To kwestia radzenia sobie ze wszystkim – tłumaczy. – Czasami jest ciężko, czasami wybucham. Fajnie być sławnym, ale w Anglii, jak już jesteś celebrytą, to koniec – zaraz próbują cię zniszczyć. Cały czas musiałem znosić kłamstwa, które o mnie pisano.

Zainteresowanie, jakie wzbudza, sprawia, że często zamyka się w domu, ceniąc ciszę i spokój. – Kiedy wychodzę w miejsca publiczne, co dwie minuty ktoś mnie zaczepia – przyznaje. – Więc spędzam dużo czasu sam, może nawet za dużo, po prostu w domu. Szkoda, bo staw z pstrągami mam jakieś 45 minut stąd, ale zanim zapłacę te 95 funtów – zawsze idę na cztery pstrągi – to złapię je w dziesięć pieprzonych minut. Ludzie się dziwią, a ja biorę taksówkę z powrotem. Ale lubię wędkowanie muchowe – odciąga mnie od wszystkiego innego.

Byli koledzy z boiska wciąż utrzymują z nim kontakt, by sprawdzić, jak się trzyma. – To miłe z ich strony, zawsze mogę na nich liczyć – mówi. – Nienawidzę odbierać telefonu, bo ciągle ktoś dzwoni, ale czasem odbiorę i mówię: ‘Cześć, wszystko w porządku.’ Najczęściej to SMS-y – Alan Shearer mi pisze, Gary Lineker, Peter Beardsley.

Wciąż przyjaźni się też z Vinniem Jonesem. – Kilka razy do niego pisałem, odwiedziłem go też u niego – opowiada. – Byliśmy razem na rybach, choć jego kije były śliskie jak diabli – pewnie dał za nie z pięć funtów, zupełnie nie jak moje!

Na pytanie, kogo uważa za najlepszego przyjaciela z piłkarskich czasów, nie musi się długo zastanawiać. – Chris Waddle – zawsze byliśmy blisko – mówi o swoim krajanie z Newcastle. – Dzieliłem z nim pokój w Tottenhamie i w reprezentacji. Zawsze mieliśmy ubaw, szczególnie podczas mundialu w 1990. Lubiłem wszystkich wkurzać, bo wstawaliśmy wcześnie i puszczaliśmy pieprzone radio na cały regulator. Ludzie wrzeszczeli: ‘Wyłączcie to cholerne radio!’

– Z Chrisem byliśmy świrami. Każdego wieczoru dostawaliśmy batonik czekolady, więc kradłem je z innych pokoi. Raz wlazłem do złego pokoju – było ciemno, otworzyłem lodówkę, zabrałem czekoladę… i trafiłem najgorzej, jak mogłem – Chris Woods i Terry Butcher! Wybiegłem na korytarz, a Chris walnął mnie w tył głowy. Poleciałem jak długi, po czym powiedziałem: ‘Masz, oddaję twoją czekoladę…’

Nawet gdy rozmowa schodzi na poważniejsze tematy, wystarczy wspomnieć jakieś nazwisko, by Gazza natychmiast odpalił nową anegdotę, jak komik, który ma gotowy materiał. Niewielu potrafiło grać w piłkę jak on – i równie niewielu potrafi opowiadać historie z takim wdziękiem.

Czy mógłby zostać stand-uperem, gdyby nie został piłkarzem? – Aye, pewnie tak – albo siedziałbym w pierdlu, jedno z tych dwóch! – żartuje.

Ricky i Raoul

Innym przyjacielem Gazzy był legendarny bokser Ricky Hatton – równie barwna postać, uwielbiana przez kibiców. – Zrobiłem kiedyś event z Rickym, Philem Taylorem i Jimmym White’em w Bristolu – zaczyna Gazza. – Ricky był zabawny jak cholera. Wypiliśmy trochę, a rano obudziłem go i pytam: ‘Co dziś robisz?’ A on: ‘Wezmę prysznic, a potem lecę nagrywać Celebrity Bullseye.’ Poszedł się kąpać, a ja siedzę w jego pokoju, patrzę – stoją jego czarne buty. Leżał obok złoty marker, więc napisałem na jednym Paul Gascoigne. Wyszedł z łazienki i mówi: ‘Ty pieprzony idioto!’ A potem oglądam go w telewizji, jak rzuca lotkami z jednym butem – cudowne!

Śmierć boksera w wieku 46 lat wstrząsnęła krajem, choć jego problemy ze zdrowiem psychicznym nie były tajemnicą. Otwarcie śledztwa wskazało, że przyczyną śmierci było samobójstwo. – Robiliśmy razem kilka występów – straszna szkoda, świetny facet, wspaniały charakter – mówi Gazza. – Był podobny do mnie – poświęcał czas każdemu, oddałby ostatni grosz. Serce pęka, że go już nie ma.

Czy ta wiadomość sprawiła, że Gazza postanowił jeszcze bardziej cieszyć się życiem? – Tak, cieszę się życiem – podkreśla. – Jeśli coś złego by mi się przydarzyło, to będzie tylko moja wina, nikogo innego.

Zapytany delikatnie, czy kiedykolwiek pomyślał, że może go już tu nie być, odpowiada: – Nie, nigdy nie było aż tak źle. Miałem doły, byłem psychotyczny, ale nigdy nie chciałem się zabić.

Ricky Hatton minuta ciszy

Śmierć Ricky’ego Hattona była niedawno mocno opłakiwana podczas derbów Manchesteru

W swojej książce przyznaje jednak, że z perspektywy czasu ryzykował życiem w 2010 roku, kiedy pojechał do Rothbury, by porozmawiać z Raulem Moatem – byłym więźniem, który zastrzelił partnera swojej byłej dziewczyny i był uzbrojony, otoczony przez policję. Sprawa była relacjonowana na żywo, gdy Gazza niespodziewanie pojawił się na miejscu, chcąc wręczyć Moatowi wędkę, kurczaka i puszkę piwa.

– Zatrzymał mnie gliniarz – wspomina. – Byłem wtedy na koksie. Następnego ranka patrzę w telefon – trzysta pieprzonych nieodebranych połączeń. Myślę: ‘Co ja, k***a, zrobiłem?’ Włączam Sky News i tylko: ‘O, k***a…’ Ojciec potem kazał mnie zamknąć w psychiatryku – byłem tam jedenaście dni, a potem było okej. Dostałem niezły opieprz.

Niedługo później przeprowadził się do Bournemouth, by podjąć terapię w ośrodku Providence Project, i mieszka tam do dziś. Tytuł jego nowej książki Eight nie odnosi się tylko do numeru, z którym grał, ale też do ośmiu demonów, z którymi musiał się zmierzyć. – Chodzi o wszystko, z czym musiałem się skonfrontować – tłumaczy. – Większość z nich pokonałem. Z resztą wciąż walczę, ale staram się jak mogę.

Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne (OCD) i alkoholizm nadal są jego wyzwaniami. – Zawsze będę alkoholikiem – przyznaje. – To nie jest tak, że jutro mogę wypić normalnie – po pierwszym drinku jesteś przegrany. Miałem wzloty i upadki w ostatnich latach. Bywało, że miałem cztery miesiące przerwy, potem dwudniowy ciąg. Kiedyś trwały tygodniami, a teraz tylko dwa dni i koniec – myślę wtedy: ‘Co za pieprzona strata czasu.’ I piję tylko w domu, to nie tak, że wychodzę się bawić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem w klubie albo pubie.

W lipcu media donosiły, że Gazza trafił na intensywną terapię – później wyjaśnił, że cierpi na przepuklinę, a jego chwilowy nawrót alkoholowy sprawił, że przyjaciel znalazł go nieprzytomnego w łazience. Twierdzi jednak, że sytuacja nie była tak dramatyczna, jak opisywała prasa.

Mówi też, że około dziesięć dni wcześniej miał kolejny krótki epizod z alkoholem, co tłumaczy jego wcześniejszą drażliwość w rozmowie. Dziś jednak jest wyraźnie spokojniejszy i bardziej otwarty na trudne tematy.

Zapytany, z czego jest najbardziej dumny, odpowiada bez wahania: – Z tego, że grałem dla Anglii. Zawsze chciałem reprezentować swój kraj. I w każdym klubie, w którym byłem, nigdy ich nie zawiodłem. Zawsze dawałem z siebie wszystko – zdobyłem mnóstwo indywidualnych nagród.

Nie zapomniał też, skąd pochodzi. – Tata zawsze mi powtarzał: ‘Pamiętaj, skąd jesteś, i nigdy się nie zmieniaj’ – wspomina. – Przez całe życie nigdy nie odmówiłem podpisu ani zdjęcia.

Czy patrząc wstecz, młody Gazza, który ćwiczył swój autograf w szkolnej ławce, mógł sobie wyobrazić, dokąd go to zaprowadzi? – Nie bardzo – przyznaje. – Wiedziałem tylko, że chcę być piłkarzem, odkąd miałem siedem lat. I osiągnąłem wszystko, co chciałem osiągnąć. Po prostu wciąż za tym tęsknię, to wszystko.

Czas kończyć rozmowę – dziękujemy mu za poświęcony czas i mówimy, że zawsze był naszym bohaterem. – Dzięki, stary, niech Bóg cię błogosławi – uśmiecha się. Choć słyszał to już tysiące razy, widać, że takie słowa nadal coś dla niego znaczą.

Rozmawialiśmy z nim tak długo, że agentka, która mu dziś towarzyszyła, musiała już iść w swoją stronę. Miała dla niego kilka kartonów soku pomarańczowego i zakupów, które miał zabrać do domu, i zapytała, czy zamówić taksówkę.

Ekipa FourFourTwo zaproponowała, że go podwiezie – Gazza z radością przyjął propozycję. Wkrótce wysadziliśmy go pod drzwiami, podziękował za podwózkę i powiedział, że świetnie się bawił.

Nie wiedzieliśmy, jakiego Gazzę spotkamy, gdy zaczynaliśmy ten wywiad – ale po dwóch tygodniach z nim czuliśmy, że poznaliśmy wszystkie jego oblicza.

Momentami jego niekonwencjonalność sprawiała, że czuliśmy się jak w odcinku Weird Weekends Louisa Theroux, ale całość była ciepłym, poruszającym doświadczeniem – spotkaniem z wielkim piłkarzem i ikoną angielskiego futbolu, które na zawsze pozostanie w pamięci.

Na końcu dostaliśmy szczęśliwego Gazzę. A jeśli Gazza jest szczęśliwy, to my też.

A na koniec jeszcze kilka anegdotek od głównego bohatera.

GAZZA O… TRAKTORZE

Miałem 17 lat w Newcastle, wziąłem traktor od gospodarza boiska i jechałem nim w stronę boiska treningowego, ale nie wiedziałem, jak zahamować… Przejechałem przez mur ośrodka treningowego – cały budynek się zapadł! Dostałem tylko 25 funtów grzywny – tyle wtedy zarabiałem!

GAZZA O… GAŚNICACH

Byłem w restauracji i miałem iść do domu, a facet mówi: ‘Liam Gallagher tam jest.’ Nigdy go nie spotkałem – pomyślałem: ‘Kurczę!’ i zatrzymałem taksówkę. Podszedłem do niego – siedział sam, jadł stek. Powiedział: ‘Siadaj, stary, jak się masz? Chcesz coś zjeść?’ Ja: ‘Nie, nie jestem głodny, ale napiję się.’ On mówi: ‘Dobra, idę po drinka,’ więc poszedł, a ja zjadłem jego pieprzony stek. On wkurzył się na mnie: ‘Gdzie mój stek, człowieku?’ [Gazza próbuje akcentu z Manchesteru, który Liamowi dziwnie nadaje amerykańskie brzmienie] Ja: ‘Zjadłem, skurczybyku.’ Powiedział: ‘Ty skurczybyku… idę po nowy.’ Ale nie poszedł, wrócił za rogiem z gaśnicą, odpalił ją i kompletnie nas zmiótł!

GAZZA O… STRUSIACH

W Spurs koledzy mówili, że nie jestem zabawny, więc pomyślałem: ‘Pokażę wam.’ Przejeżdżałem obok zoo i pomyślałem: ‘Dobra myśl.’ Następnego ranka wszedłem i poprosiłem o pożyczenie strusia. Czekałem, aż chłopaki się rozgrzeją, i wypuściłem go na boisko – śmiesznie jak cholera. Najśmieszniejsze było to, że skończyliśmy trening o 12:30, a ja próbowałem złapać strusia – kurde, zajęło mi to trzy godziny, byłem wykończony! Ale udało się go złapać i oddać z powrotem. Pióra były wszędzie!

GAZZA O… AUTOBUSACH

W Middlesbrough wziąłem autobus drużyny z garażu, ale przejechałem tylko jakieś 90 metrów. Bryan Robson pyta: ‘Gazza, gdzie autobus?’ Ja: ‘W pieprzonych drzewach, szefie, rozwalony.’ On: ‘Gazza, to autobus za 400 tysięcy funtów…’ Raz prowadziłem też autobus w Londynie – pojechałem nim po drodze, śpiewając: ‘We’re all going on a summer holiday.’ Powiedziałem tacie, że jadę do Londynu i będę grzeczny – dotarłem do hotelu i pomyślałem: ‘Dzięki Bogu, że tata tego nie widział.’ Ale potem włączyłem Sky News i mówią: ‘Podobno 20 minut temu Paul Gascoigne był widziany…’ Telefon zadzwonił – tata: ‘Kurcze, ty głupi skurczybyku, nigdy się nie nauczysz, co?’ Ja: ‘Nie sądzę!’”

CZYTAJ WIĘCEJ EKSLUZYWNYCH MATERIAŁÓW WE WSPÓŁPRACY Z FourFourTwo:

fot. Newspix

7 komentarzy

Uwielbia sport, czasem nawet próbuje go uprawiać. W przeszłości współtworzył legendarne radio Weszło FM, by potem oddawać się pasji do Premier League na antenie Viaplay. Formaty wideo to jego żywioł, podobnie jak komentowanie meczów, ale korzystanie z języka pisanego również jest mu niestraszne. Wytężone zmysły, wzmożona czujność i mocne zdrowie – te atrybuty przydają mu się zarówno w pracy, jak i życiu codziennym. Żyje nadzieją na lepsze jutro słuchając z zamiłowaniem utworów Andrzeja Zauchy czy Krzysztofa Krawczyka – bo przecież bez przeszłości nie ma przyszłości.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Anglia

Anglia

Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów

Braian Wilma
3
Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów
Anglia

Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]

Wojciech Piela
3
Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]
Reklama
Reklama