Reklama

F1. Pięćdziesiąt okrążeń nudy, dwa okrążenia szaleństwa

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 sierpnia 2020, 18:16 • 7 min czytania 7 komentarzy

Jeśli wyłączyliście Grand Prix Wielkiej Brytanii na kilka okrążeń przed końcem – nie będziemy zdziwieni. Właściwie wszystko zdawało się wówczas rozstrzygnięte. Niemal przez cały wyścig pierwsza czwórka jechała po swoje. Działo się co najwyżej za ich plecami. Jeśli jednak wytrwaliście do końca – otrzymaliście nagrodę. Bo ostatnich kilka okrążeń to była istna jazda bez trzymanki. I lewych przednich opon.

F1. Pięćdziesiąt okrążeń nudy, dwa okrążenia szaleństwa

Start

Przez kilka sekund na początku wyścigu naprawdę można było mieć wrażenie, że zadzieje się coś ciekawego. Mniej więcej tak długo Lewisowi Hamiltonowi zagrażał Valtteri Bottas. A potem kierowcy weszli w pierwszy zakręt i Brytyjczyk niemal natychmiast koledze z Mercedesa odjechał, jakby ten pomylił gaz z hamulcem. Jasne, Fin przez dużą część wyścigu trzymał się gdzieś dwie sekundy za Lewisem, ale tak naprawdę Hamilton wszystko kontrolował i miał absolutny komfort jazdy.

Za plecami tej dwójki właściwie też działo się głównie na starcie. Charles Leclerc ruszył znakomicie, wepchnął się przed Maxa Verstappena, ale po chwili pozycję stracił. Przez chwilę podgryzać  tę dwójkę próbowali ich też inni kierowcy, ale potem musieli uznać wyższość bolidów Red Bulla i Ferrari. Tym razem w walkę o wysokie lokaty nie wmieszał się za to Racing Point. Lance Stroll nie był bowiem w stanie tego uczynić, a Nico Hulkenberg… nie wystartował.

Reklama

I jeśli mielibyśmy wskazać największego pechowca tego weekendu, to pewnie byłby to właśnie Niemiec. W ostatniej chwili został bowiem odkurzony przez brytyjską ekipę z powodu wykrytego koronawirusa u Sergio Pereza. Fani gorąco dopingowali go w walce o upragnione podium, na którym – mimo dziesięciu lat startów w F1 – nigdy nie stanął. Jasne, w kwalifikacjach pojechał średnio, ale nadzieja wciąż była. Aż tu niedługo przed startem komputer wykazał awarię jego jednostki napędowej. I Nico na tor nawet nie wyruszył. Cóż, może uda się za tydzień.

Na razie jednak o podium może rywalizować tylko z Kaczorem Donaldem. Ten też miał legendarnego pecha.

Nuda

Dominacja zawsze sprawia, że rywalizacja staje się mniej ekscytująca. I o ile w poprzednich sezonach Mercedesy też roznosiły stawkę, o tyle można było liczyć, że ktoś wkradnie się raz na jakiś czas na pierwsze miejsce w którymś z wyścigów. W tym sezonie na razie nie ma o tym mowy. I tak przez sporą część wyścigu właściwie zastanawialiśmy się, po co jeszcze to oglądamy. Moglibyśmy w tym czasie odejść sprzed telewizora na dwadzieścia okrążeń i pewnie wiele byśmy nie stracili.

Okej, momenty były. Tu bolid rozwalił Kevin Magnussen po kolizji z Alexem Albonem, tam Daniił Kwiat władował się w bandę i mieliśmy na torze samochód bezpieczeństwa, który zacieśniał nam stawkę, co jednak… właściwie nic nie dało. No, może tyle, że Carlos Sainz i Lando Norris postanowili pokazać, że potrafią wyprzedzać rywali, a Daniel Ricciardo udowadniał, że i w bolidzie Renault da się naprawdę nieźle pojeździć (skończył czwarty, brawa dla niego). Sęk w tym, że to jak emocjonowanie się meczami o dalsze miejsca na mistrzostwach świata w piłce ręcznej czy innej siatkówce, bo te decydujące o medalach są zbyt jednostronne. Kto chciałby to robić na dłuższą metę?

My nie chcieliśmy. Dlatego jesteśmy niesamowicie zadowoleni z tego, że w końcówce nieco się jednak podziało.

Lewe opony

Najpierw Valtteri Bottas, potem Carlos Sainz, a na końcu Lewis Hamilton. Wszyscy mieli jeden i ten sam problem: nie wytrzymały im lewe przednie opony. Dwaj pierwsi stracili przez to punkty, a trzeci… dojechał na pierwszym miejscu. Zresztą jak nudna nie byłaby dominacja Brytyjczyka, tak trzeba mu oddać wielki szacunek za to, co zrobił w końcówce ostatniego okrążenia. Wielu innych kierowców, jadąc w takich okolicznościach wręcz na feldze, popełniłoby błąd. Lewis utrzymał się na trzech kołach do końca, zdołał wykorzystać sporą przewagę nad Maxem Verstappenem i dojechać tuż przed nim. Gdyby tor miał dwa zakręty więcej, pewnie by mu się to nie udało.

Reklama

– Do ostatniego okrążenia jechało się płynnie, było spokojnie. Po problemie Valtterego usłyszałem informację, że moje opony wydają się w porządku. Zacząłem odpuszczać, ale na prostej uszło powietrze i zmienił się kształt opony. Przerażający moment, nie byłem pewny, co się wydarzy, gdy zahamuję. Widać było, że opona już schodzi. Próbowałem jechać jak najszybciej, ale nie mogłem doprowadzić do porwania gumy i uszkodzenia samochodu. Na szczęście się udało. Może trzeba było zjechać w końcówce, gdy zobaczyliśmy rozwarstwienie opon?

To zaskakujące, ale byłem naprawdę spokojny. Bono [inżynier wyścigowy Lewisa – przyp. red.] podawał mi wszystkie informacje i powiedział o różnicy 30 sekund. Samochód zdawał się skręcać całkiem nieźle. Kłopoty zaczęły się w zakręcie numer 15, a potem słyszałem o coraz mniejszej przewadze. Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, serce niemal mi się zatrzymało… W sumie może dlatego byłem spokojny – mówił Hamilton tuż po wyścigu.

Miał w tym wszystkim sporo szczęścia. Jego przewaga nad Verstappenem wynikała bowiem z tego, że po problemach Bottasa – który ostatecznie skończył bez punktów po raz pierwszy od 2016 roku – Red Bull zdecydował o ściągnięciu Maxa do alei serwisowej i zmianie opon. Holender miał powalczyć o najszybsze okrążenie (co zresztą mu się udało), ale stracił przez to szansę na wyprzedzenie Hamiltona. Jasne, problemów Brytyjczyka nie dało się przewidzieć, ale w austriackiej ekipie pewnie długo będą sobie pluć w brodę, bo patrząc na to jak jeżdżą w tym sezonie Mercedesy taka okazja na zwycięstwo może się szybko nie powtórzyć. Inna sprawa, że pojawiły się już informacje o możliwych problemach Maxa z oponami, gdyby tego zjazdu nie było. A drugie miejsce to zapewne i tak więcej, niż oczekiwano w Red Bullu przed wyścigiem.

Z pewnością zadowolony – bez żadnych „ale” – jest Charles Leclerc. Monakijczyk już po raz drugi w tym sezonie wkradł się na podium. Biorąc pod uwagę, jak jeżdżą bolidy Ferrari, umieścilibyśmy to na liście cudów gdzieś pomiędzy przemianą wody w wino, a rozmnożeniem ryb i chlebów. Serio, ten chłopak ma niesamowity talent i zasłużył na to, by trafić do tak zasłużonej ekipy. Nie zasłużył za to, by akurat w takim okresie. Gdyby miał sensowny bolid, byłby w stanie walczyć o wszystko. A tak pozostaje mu oglądać plecy Mercedesa i cie-szyć się z ma-łych rze-czy.

Robert z tyłu

Zauważyliście, że przez cały opis Grand Prix Wielkiej Brytanii nie wspomnieliśmy o kierowcach Alfy Romeo? To dlatego, że obaj ani przez chwilę nie walczyli o punkty, a Kimi Raikkonen dodatkowo pod koniec wyścigu stracił część przedniego skrzydła, choć właściwie nie zrobił nic, by do tego doszło. Cóż, do ich wyników nawiązał, niestety, Robert Kubica w serii DTM, który w obu wyścigach meldował się w ogonie stawki.

Jasne, Robert to debiutant, przyzwyczaja się do nowej serii wyścigowej i nie można było oczekiwać po nim cudów, choć na testach zdarzyło mu się nieźle pojechać. Wyraźnie widać było jednak, że wyścig to inna para kaloszy. I tak w sobotę kilka razy pokazał się z niezłej strony, był w stanie nawet wyprzedać rywali, ale start zawalono mu nieudanym, kompletnie przeciągniętym pit-stopem. – Byliśmy wolni, ale widzę pozytywy. Został popełniony błąd w alei serwisowej, auto się nie „podniosło”. Na tym poziomie, taka strata na postoju nie daje już szans na ściganie się z innymi – mówił, cytowany przez Onet. Dziś za to tych pozytywów, niestety, nie było.

Jazdy nie ułatwiał mu bowiem samochód, z którym w trakcie wyścigu tak naprawdę walczył bardziej niż z rywalami. Ci bowiem, biorąc pod uwagę jego tempo, byli poza zasięgiem, a wyprzedził dwóch tylko dlatego, że jeden nie dojechał, a drugi zameldował się więcej razy w alei serwisowej. I od razu podkreślmy: nie wymyślamy tych problemów. Kubica już w trakcie wyścigu zgłaszał kilka usterek. Chodziło głównie o problemy z hamowaniem i brakiem przyczepności. A z takimi jechać trudno.

Właściwie więc trzeba by mu przyklasnąć, że w ogóle był w stanie dojechać do mety. Problem w tym, że jeśli tak to będzie wyglądać, to na niezłe lokaty Kubicy w najbliższej przyszłości po prostu nie mamy co liczyć, a każdy punkt zdobyty w DTM będzie sukcesem. Chyba że nagle coś uda się odmienić. Na razie trudno w to jednak wierzyć.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Dyrektor Lechii: Nie ma żadnego transferu, którego byśmy żałowali

Bartek Wylęgała
0
Dyrektor Lechii: Nie ma żadnego transferu, którego byśmy żałowali
1 liga

Trela: Klub niekonieczny. Czy „efekt Michała Świerczewskiego” uratuje Podbeskidzie od niebytu?

Michał Trela
0
Trela: Klub niekonieczny. Czy „efekt Michała Świerczewskiego” uratuje Podbeskidzie od niebytu?

Formuła 1

Komentarze

7 komentarzy

Loading...