Reklama

Dick Fosbury i jego flop. Jak jeden człowiek zrewolucjonizował skok wzwyż

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 października 2021, 17:40 • 16 min czytania 4 komentarze

Na początku kibice się śmiali. Dick Fosbury skakał bowiem zupełnie inaczej od reszty swoich rywali. Dziennikarze pisali, że wyglądał „jak ktoś, kto wypadł przez okno z 30. piętra” albo „wielbłąd z dwoma nogami”. Gdy jednak ten wielbłąd bez problemu pokonywał kolejne wysokości, śmiechy ucichły. Fosbury zaczął intrygować, ciekawić. Wielu czekało na to co zrobi i co osiągnie na igrzyskach w Meksyku. Nikt jednak nie zakładał, że zdobędzie złoto, a jego metoda pokonywania poprzeczki – zwana Flopem Fosbury’ego – zrewolucjonizuje skok wzwyż na zawsze. Nikt. Nawet on sam.

Dick Fosbury i jego flop. Jak jeden człowiek zrewolucjonizował skok wzwyż

Wcześniej skakano na kilka sposobów. Pierwszym, klasycznym, były nożyce, którymi być może zdarzyło wam się też skakać na lekcjach WF-u. Najpierw jedna noga, potem druga, wszystko w pionie. Potem pojawiła się technika obrotowa (dzięki niej George Horine z USA jako pierwszy skoczył dwa metry), a następnie przerzutowa. Właściwie nie musicie wiedzieć, jak wyglądały. Ważne są dwie rzeczy: żadna nie zakładała, że skoczek odwróci się w powietrzu plecami do poprzeczki, za to każda kończyła się lądowaniem na nogach.

To ostatnie było istotne, bo skoki w czasach, o których mowa, kończono raczej na twardej powierzchni, nikt nie myślał wtedy o takich materacach, jakie zawodnicy mają dziś do dyspozycji. Trzeba więc był uważać, żeby uniknąć kontuzji. Gdyby Fosbury urodził się o dekadę wcześniej, pewnie nie byłby przez to w stanie skakać swoim flopem, takim, jaki znamy ze skoczni i dziś. Zresztą w starych czasach nie mógłby tego zrobić i z innego powodu – regulamin wpływał wówczas na odpowiedni sposób skakania.

Przez to na igrzyskach w 1932 roku srebro w skoku wzwyż zdobyła Babe Didrikson. W konkursie skoczyła bowiem najwyżej, ale jej najlepsza próba została uznana za „niebyłą”, ze względu na styl, w jakim pokonała poprzeczką. Za czasów Fosbury’ego takich zapisów jednak nie było.

Reklama

Dick mógł spróbować czegoś nowego.

Zadziałał instynkt

Wokół tych skoków narosło mnóstwo legend. Choćby taka, że jego rozbieg – po półkolu – wynikał z faktu, że gdy był mały i skakał na skoczni w ogrodzie, zbudowanej przez tatę, musiał omijać rosnące tam drzewko. Inna mówiła, że flopa wymyślił, bo studiował inżynierię i po odpowiednich obliczeniach dotarło do niego, jak doskonała może to być metoda skoku, więc przetestował ją w praktyce. Obie te historie są nieprawdziwe.

A jaka jest prawda?

Taka, że pierwszy skok flopem przydarzył mu się na zawodach w szkole średniej i był… całkowicie instynktowny. To był 1963 rok, Dick męczył się z innymi technikami i nie mógł pokonać odpowiedniej wysokości, odstawał od rywali. Przy kolejnym skoku nagle obrócił się plecami do poprzeczki. Nie planował tego, nie myślał o tym – po prostu tak wyszło. Wyszedł też skok. Fosbury nie zaliczył zrzutki ani na tej, ani na kilku kolejnych wysokościach.

To była odruchowa reakcja na próbę przeskoczenia poprzeczki. Nigdy nie starałem się zmienić techniki, ale ona sama ewoluowała. Wierzę, że flop był po prostu naturalnym stylem, a ja jako pierwszy zdecydowałem się tak skakać na stałe – mówił Fosbury. Dick od razu stwierdził, że z tej mąki może być chleb. Przekonani co do tego nie byli jednak choćby jego trenerzy. Trudno im się zresztą dziwić.

Mój trener ze szkoły średniej robił, co mógł, więc najpierw zebrał mnóstwo nagrań wideo ze skokami z lat 50. i 60., a potem je oglądał. Na żadnym nie było jednak nikogo skaczącego podobnie. Obserwował więc mnie i dopasowywał program do moich skoków. Na uniwersytecie Berny Wagner, mój nowy trener, przekonał mnie, bym wrócił do nożyc. Próbowałem obu sposobów, flop wychodził dużo lepiej. Berny się poddał, zaczął mnie nagrywać, byśmy mogli udoskonalić tę metodę – wspominał Fosbury.

Reklama

To bardzo uproszczona wersja historii. Warto tu dodać, że Wagner długo nie mógł przekonać się do flopa. Namawiał Fosbury’ego na nożyce, potem próbował też zrobić z niego trójskoczka. Ostatecznie uznał, że Dick musi być skoczkiem wzwyż dopiero, gdy pewnego dnia zawiesił poprzeczkę na wysokości około dwóch metrów, żeby nagrać jego skok. Kiedy odtworzył wideo, zauważył, że jego podopieczny miał ogromny zapas i mógł skakać dużo wyżej. Niedługo potem Fosbury pojechał na uniwersyteckie zawody, skoczył tam 2.08 m. Wagner postanowił więc dać szansę tej metodzie, choć odradzali ją między innymi lekarze.

Jak już wspomnieliśmy – lądowania w tamtych czasach były twarde. Zarówno szkoła średnia, jak i Uniwersytet Oregonu, na który poszedł Fosbury, dopiero z czasem zamontowały znacznie bezpieczniejsze rozwiązania. Dick nadal jednak potrafił się poważnie uszkodzić. Niepokoił zwłaszcza jego kark, na którym czasem zdarzyło mu się lądować. Z głową też miał problem – raz uderzył nią o drewniane obramowanie starego zeskoku, gdzie wysypywano piasek. Innym razem wylądował w ogóle poza zeskokiem, tak twardo, że wypuścił naraz całe powietrze z płuc.

Takie rzeczy się zdarzają, gdy próbujesz zrobić coś zupełnie nowego – zbywał to lekko sam Fosbury. Jego przypadek był jednak szczególny – już gdy miał 16 lat, odkryto, że ma dwa skompresowane kręgi, co mogło wynikać z uprawiania skoku wzwyż. Niektórzy lekarze w ogóle odradzali mu uprawianie sportu.

On jednak kontynuował treningi, a potem odkrył flopa, przez którego medycy początkowo łapali się za głowy. – Doktor w Wirginii napisał do gazety, że dzieci będą łamać sobie karki, jeśli spróbują tak skakać – wspominał Wagner. Ostatecznie jednak Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne przeprowadziło swoje własne śledztwo. W jego wyniku ustalono, że przy odpowiednim zeskoku, flop nie jest groźniejszy od innych stylów. Dick mógł tak spokojnie skakać.

Przez kolejne dwa lata, od pierwszego skoku flopem, kreowałem ten styl. Nie mogłem na nikim się wzorować [choć próbował – przez lata obserwował Walerija Brumela, wielkiego radzieckiego skoczka, mistrza olimpijskiego z 1964 roku, od którego zaczerpnął choćby po części technikę rozbiegu – przyp. red.], bo nikt inny tak nie skakał. Po prostu starałem się dojść do tego, jak najlepiej to wykonać, by skakać wysoko. W 1965 roku pojawił się faktyczny flop.

Absolutnie przeciętny

Dzieciństwo Fosbury’ego? Przez trzynaście lat nic specjalnego. Ot, historia dzieciaka, który urodził się w Portland, w skromnej rodzinie. Jak wielu innych lubił sport. Jak wielu innych – nie był w nim przesadnie dobry. Trenerzy futbolowej drużyny szybko zauważyli, że nie ma dla niego w tym sporcie przyszłości. Koszykarskiej podobnie, choć Richard do basketu miał teoretycznie znakomite warunki fizyczne. Przygarnęli go dopiero ci z lekkiej atletyki.

Wzwyż skakał – czy też próbował skakać – mniej więcej od 10. roku życia. Najpierw obserwował starszych kolegów i próbował imitować ich próby na podwórku, dlatego ojciec wybudował mu jego własną skocznię. Poza skokami Dick interesował się też jednak teatrem i muzyką. – Uwielbiałem śpiewać i pracować na scenie przy różnych musicalach. Te jednak zawsze wchodziły w konflikt ze sportem, a nasi trenerzy chcieli, żebyśmy to na nim się skoncentrowali – wspominał. W końcu postawił więc na sport.

Ten od pewnego momentu był dla niego jednak czymś więcej niż tylko hobby czy pasją – był też ucieczką od wydarzenia, które długo go nękało. Dick miał 14 lat, gdy razem z Gregiem, młodszym bratem, wybrał się na przejażdżkę rowerami. On wrócił z niej cało, w Grega wjechał pijany kierowca. Chłopaka nie udało się uratować. Fosbury długo obwiniał się o śmierć brata, nie potrafił się z nią pogodzić.

Chciałem się jakoś wyładować. Taka jest prawda. O tym, jak „odnalazłem” flopa opowiadałem tysiące razy, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od tamtego wypadku. Czuję, że to bardzo ważna część mojej historii – wspominał przy okazji premiery jego biograficznej książki. Śmierć jego brata była dla rodziny tym ważniejsza, że poradzić nie potrafili sobie z nią też jego rodzice. Rozwiedli się po roku, wyprowadzili się też z okolicy, w której do tamtej pory mieszkali.

ODBIERZ NAJWYŻSZY CASHBACK NA START BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Dick, jak sam mówił, potrzebował się wyładować. Ale potrzebował też grupy, do której mógłby należeć, z którą mógłby się utożsamić. Lekkoatletyczna ekipa jego szkoły sprawdziła się w tej roli. Kto wie, może to właśnie ze względu na jego rodzinną tragedię, trenerzy z niego nie zrezygnowali. Bo przecież wyniki niezmiennie miał fatalne. Skacząc nożycami był w stanie osiągnąć jakieś półtora metra. Sam lubił opowiadać anegdotę, jak to ktoś założył się z nim, że nie przeskoczy dość sporego krzesła. Spróbował. Nie tylko go nie przeskoczył, ale przy okazji poważnie uszkodził sobie rękę.

Nie dziwi, że na żadnych zawodach, na które pojechał, nie zdobył punktów dla swojej szkoły. Z każdym kolejnym występem obawiał się, że zostanie usunięty z drużyny. Strach i żądza zwycięstwa – sam wspominał, że nienawidził przegrywać – sprawiły, że nieustannie harował na treningach. Nic się jednak nie zmieniało. Aż pojawił się flop. Gdy go odkrył, na jednych zawodach poprawił życiówkę o ponad 30 centymetrów.

Zdobył wtedy pierwsze punkty dla szkoły. Już nie był przeciętniakiem. Wreszcie mógł się pochwalić jakimś osiągnięciem. Nic dziwnego, że uparł się na rozwijanie flopa. W takiej sytuacji zapewne nikt nie mógłby wybić mu go z głowy.

Do Meksyku

Rozwijałem się jako człowiek i jako skoczek. Uwielbiałem to. Im lepiej mi szło, tym bardziej się w to wszystko angażowałem – mówił Fosbury. A z czasem zaczęło mu iść naprawdę dobrze. Kiedy Berny Wagner również zaangażował się w rozwój flopa, ich współpraca szybko przyniosła wymierne efekty. Gorzej było poza skocznią – Dick miał kiepskie oceny, omal nie stracił stypendium, do tego rozstał się z dziewczyną. Skok jednak nie pozwalał mu się zatrzymać – czuł, że ma przed sobą wielką szansę.

Choć o igrzyskach nie myślał ani przez chwilę. Jeszcze w 1966 roku był kompletnie nieznanym zawodnikiem. Uwagę kibiców zaczął przykuwać w kolejnym sezonie, gdy jego nowa technika po raz pierwszy zaczęła przynosić wymierne rezultaty. Nie na tyle dobre, by zaczął marzyć. – Nie sądziłem wtedy, że igrzyska w Meksyku w moim przypadku mogą być w ogóle brane pod uwagę. Skończyłem co prawda czwarty w zawodach NCAA [uniwersyteckich zawodach w USA – przyp. red.], ale rankingowo na świecie byłem mniej więcej 50. Nikt nie zwracał na mnie większej uwagi poza mediami i kilkoma organizatorami mityngów, którzy ściągali mnie ze względu na mój styl, nie wyniki – wspominał.

Wielokrotnie mówił, że nigdy nawet nie śnił o igrzyskach. Przez lata był przecież przeciętniakiem, patrzył na to wszystko realistycznie. Gdyby nie flop, do igrzysk brakowałoby mu pewnie dobre pół metra. Z nim jednak nagle zaczął się mieścić w krajowej czołówce. – Kiedy jako dziecko patrzyłem na igrzyska w telewizji, zrozumiałem, że one nie są dla mnie. Ale w 1968 roku miałem znakomity okres. Byłem młody, silny, miałem dobry program treningowy, bo mój trener znał się na rzeczy – mówił.

W tamtym sezonie po raz pierwszy przekroczył siedem stóp, czyli 213 centymetrów. To już był wynik, który przyciągał uwagę (rekord świata wynosił wówczas 2.28 m) i robił z niego kandydata na wyjazd do Meksyku. W lutym tamtego roku Dick pojawił się nawet na okładce miesięcznika „Track and Field News”. Coraz więcej osób uważnie go obserwowało i dowiadywało się o flopie.

Swoją drogą, to dobra okazja, by wyjaśnić, skąd w ogóle wzięła się ta nazwa. W języku angielskim „flop” jest przecież zwykle utożsamiany z porażką.

Wszystko wydarzyło się kilka lat wcześniej – Fosbury’ego zagadnął jeden z dziennikarzy, pytając go, jak on sam nazywa tę technikę. On odrzekł, że – zgodnie ze swoim analitycznym mózgiem przyszłego inżyniera – określiłby to mianem „back layout”. – Gość nawet tego nie zapisał. Pomyślałem sobie: „Okej, zanotowane”. Gdy zapytali mnie o to następnym razem, powiedziałem, że w moim domu nazywają to Flopem Fosbury’ego. Wszyscy z miejsca to zapisali – wspominał. Dodać tu jednak trzeba, że tego „flopa” nie wymyślił on. Wziął to z innej gazety, gdzie pod jego zdjęciem umieszczono podpis „Fosbury flops over the bar”.

Takie fotografie w prasie pojawiały się coraz częściej. Zwłaszcza po kwalifikacjach do igrzysk. Te były zresztą szczególne. Pierwszy (i ostatni) raz w historii zdecydowano w Stanach o ich powtórzeniu. Za pierwszym razem Fosbury dostał się do kadry jako trzeci ze skoczków. Szczęśliwy, wziął sobie krótką przerwę od obozu przygotowawczego, wrócił po kilku dniach. Czekała tam na niego notka na drzwiach, informująca, że wszyscy lekkoatleci muszą powtórzyć swoje próby.

Na szczęście cała nasza trójka, która dostała się wcześniej, miała wtedy swój świetny dzień – wspominał. A tego dnia zdecydowanie potrzebowali. Uzyskaną drugą szansę wykorzystać próbował John Hartfield, który skoczył 2.18 m. Fosbury, Ed Caruther i Reynaldo Brown poszybowali jednak o dwa centymetry wyżej. I to oni pojechali ostatecznie na igrzyska. Kolejnej dogrywki bowiem nie zarządzono. – Mój trener mówił mi potem, że to najlepszy skok, jaki w życiu oddałem – mówił Dick.

Na igrzyskach miał oddać jeszcze lepszy.

Najwyżej

Mimo że igrzyska w Meksyku miały być dla niego imprezą życia, niekoniecznie traktował je bardzo poważnie. Dzień przed zapaleniem znicza wybrał się na przykład na wycieczkę, o której nie poinformował trenera. I była to naprawdę ciekawa wyprawa.

Trzymałem się wtedy z kilkoma lekkoatletami, jednym był starszy ode mnie oszczepnik. Udało mu się przekonać kilka młodych dziewczyn, żeby wzięły swojego busa i pojechały z nami do piramid. Spędziliśmy tam noc, było też kilku pływaków, którzy startowali również na poprzednich igrzyskach. Ludzie rozpalili tam ognisko, gotowali zupę i krzyczeli: „Hej, Gringo! Chodź, zjedz trochę!”. Podzieliliśmy się jedzeniem i piliśmy piwo, a potem spaliśmy w busie albo w piramidach – właściwie to nie pamiętam. Następnego dnia złapał nas nieprawdopodobny korek, przez który ominęliśmy ceremonię otwarcia. Ale nie żałuję, tę noc będę pamiętać na zawsze – wspominał.

W przypadku wielu sportowców napisalibyśmy, że wtedy skończyła się już zabawa, a zaczęła ciężka praca, ale… u Fosbury’ego nie do końca tak było. Przed własnym startem wyszedł na trening tylko raz i akurat wtedy rozpętała się ulewa. Z tej jednak nawet się cieszył – mógł dzięki temu trenować w spokoju i samotności. Poza tym – czekał na zawody. Chciał pokazać wszystkim, że można skakać inaczej i odnieść sukces, nawet jeśli Walerij Brumel mówił w tamtym czasie, że ten styl to „aberracja”.

Przez kwalifikacje przeszedł spokojnie, choć poziom był wysoki. W finale wszystko miało rozstrzygnąć się między Amerykanami i zawodnikami ze Związku Radzieckiego. Inni raczej się nie liczyli. Fosbury, gdy wyszedł na rywalizację o medale, spotkał się ze standardową reakcją. Po jego pierwszym skoku wielu fanów było zdumionych, niektórzy się śmiali. Gdy jednak pokonywał kolejne wysokości, zamiast śmiechów, niósł się coraz głośniejszy szum. A on się tym nakręcał, czuł, że publika skupia na nim wzrok. Przed i po każdym skoku dawał sobie pod nosem krótką mowę motywacyjną. „Mogę to zrobić. Mogę to zrobić” powtarzał.

I to działało. Długo skakał bezbłędnie. Gdy po raz pierwszy zrzucił poprzeczkę, miał już zapewnione co najmniej srebro. Na wysokości 2.24 m zostali tylko on i Ed Caruthers. – Żaden z nas nie nigdy tyle nie skoczył. Ale walczyliśmy o złoto, wiedzieliśmy, że musimy spróbować. Zrzuciliśmy jednak po dwa razy. Ed skakał jako drugi, wiedziałem, że przy mojej trzeciej zrzutce, będzie mógł następnym skokiem zapewnić sobie złoto. Nie mogłem na to pozwolić – wspominał. Zmobilizował się więc, zebrał wszystkie siły i… oddał skok swojego życia. Mówił, że nigdy nie zapomni uczucia pustki pomiędzy jego ciałem a poprzeczką.

Ani tego, któremu dał się ponieść chwilę później – gdy Caruthers strącił poprzeczkę po raz trzeci. Wybuchł też tłum, który czuł, że to historyczny moment. Przecież człowiek, który dwa lata wcześniej nie istniał na światowej mapie skoku wzwyż, z którego wielu się śmiało, który był – w najlepszym razie – przeciętniakiem, właśnie zdobył olimpijskie złoto. – Pewnie kilku dzieciaków spróbuje skakać w ten sposób po mojej wygranej. Sam jednak nie do końca wiem, jak to robiłem. Nigdy też nie trenowałem pod igrzyska, trenowałem dla danej chwili. Nie spodziewałem się, że będę sportowcem olimpijskim – mówił Fosbury.

Przyznawał też wprost, że nie próbował zmienić swojej konkurencji. Nie spodziewał się, że jego technika stanie się wiodącą. Tymczasem ostatni mistrz olimpijski skaczący innym stylem, zdobył złoto cztery lata później, a 28 na 40 zawodników w konkursie skakało flopem. – Wystarczyło jedno pokolenie sportowców, by moja technika się przyjęła w pełni. Miałem szczęście, że udało mi się w tak wielkim stopniu przyłożyć się do rozwoju mojej konkurencji. Nie spodziewałem się tego jednak. Zresztą mnie akurat się udało, innym nie. Po latach dowiedzieliśmy się przecież, że przede mną były osoby, które tak skakały, ale nie wytrzymały i nie odniosły sukcesu – mówił.

I faktycznie, flop był stylem naturalnym. Fosbury trafił jednak w idealny moment – zmiany zeskoków na bezpieczniejsze – był uparty, nie przejmował się krytyką i pracował z trenerami, którzy starali się mu pomóc, nawet jeśli jego technika im się nie podobała. Inni nie mieli w sobie tyle wytrwałości. On miał.

Efekt zawisł na szyi Dicka w Meksyku. I był złoty.

Nie było powtórki

Jeszcze na igrzyskach Fosbury przyłączył się do słynnego protestu Tommiego Smitha i Johna Carlosa, którzy unieśli pięści (co było symbolem ruchu Black Power), stojąc na podium, przez co ucierpiała ich cała kariera. Dick zrobił to samo, choć najpierw poprzedził to znakiem pokoju, a potem „V” od „victory”, zwycięstwa. Nie oberwało mu się za to tak, jak jego kolegom z kadry, ale też miał mieć przez to nieco problemów, kompletnie mu zresztą niepotrzebnych. Bo i bez tego miał dość atencji.

Trudno było mi z tym wszystkim wytrzymać. Było tego za dużo. Pochodziłem z małego miasta, zrobiłem coś, co leżało poza moją wyobraźnią. Lubię uwagę, ale wtedy chciałem, żeby się skończyła – wspominał. Uciekł więc na moment z Mexico City, gdy odetchnął, był gotów zmierzyć się z mediami. I tak jednak okazało się, że wizyt, programów i wywiadów było dla niego zbyt dużo. Przez kilka kolejnych miesięcy pojawiał się wszędzie, wychodził ludziom nawet z lodówek. – Byłem wykończony mentalnie. Wypaliłem się od 10 miesięcy skakania w poprzednim roku. Uwagi też miałem dość. Ludzie postawili mnie na piedestale i nie pozwalali z niego zejść. A ja nie chciałem na nim stać. Otrzymałem swój medal i chciałem wrócić na ziemię – mówił.

Doszły też inne problemy. Na uniwersytecie wszyscy oczekiwali, że stanie się jednym z liderów lekkoatletycznej drużyny, co oznaczało, że miał też rozwiązywać konflikty i problemy, narastające wewnątrz ekipy. Tyle że jednym z pierwszych była sprawa związana z mocno obecnym wówczas w przestrzeni publicznej konfliktem rasowym, niełatwa do załagodzenia. W dodatku on był znany jako gość, który sprzyja czarnoskórym w walce o ich prawa, co niekoniecznie przysporzyło mu popularności. Tuż po igrzyskach otrzymał sporo listów z pogróżkami za poparcie dla protestu Smitha i Carlosa.

Jakby tego było mało – w końcu jego słabe oceny się na nim zemściły. Wyrzucono go z uczelni, zamiast tego miał pojechać do Wietnamu. Wykaraskał się z tego, bo przez problemy z plecami uznano go za niezdolnego do służby wojskowej. Pozwolono mu też wrócić na uniwersytet, ale pod warunkiem, że przez rok nie będzie skakać, a skupi się na nauce. Tak też zrobił, oceny poprawił, ale już nigdy nie skakał tak dobrze, jak w 1968 roku.

Na podstawie historii Fosbury’ego (choć mocno podkoloryzowanej) powstał teledysk do utworu „Broken Arrows”, który wyprodukował Avicii. 

Tuż po igrzyskach mówiono, że może nawet pobić rekord świata. Zresztą w Meksyku próbował trzykrotnie, nie udało się. Potem nie był nawet blisko, nie dostał się też na igrzyska w Monachium. Jego wielka kariera trwała tak naprawdę rok, może dwa, jeśli liczyć też sezon 1967, gdy zaczynał się pokazywać na coraz większych zawodach. Zamiast sportu skupił się więc na pracy, czymś musiał w końcu zarabiać na życie. A jako lekkoatleta był przecież amatorem, nie dostawał wynagrodzenia poza niewielkim stypendium.

Zorientowałem się, gdzie jest moje miejsce w świecie. Byłem sportowcem, który wyrastał nieco powyżej średniej, ale miał znakomity program treningowy i świetnych trenerów, którzy doprowadzili mnie na poziom elity – mówił po latach. I w sumie taka była prawda. Dick Fosbury – mimo złota olimpijskiego – nie przetrwałby w zbiorowej świadomości, gdyby nie jego styl skakania. Bez flopa byłby „tylko” kolejnym złotym medalistą, których w USA mają na pęczki.

Z flopem stał się pionierem. Gościem, który zapoczątkował rewolucję, dzięki której rekord świata wyśrubowano potem o 17 centymetrów. A to – choć on sam rekordowych skoków nie oddał – coś wielkiego.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. YouTube

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Duński piłkarz walczył z depresją. Teraz jest znanym ekspertem

Patryk Stec
4
Duński piłkarz walczył z depresją. Teraz jest znanym ekspertem
Piłka nożna

Probierz chce odwagi i wiary na boisku. Jak Polska może zagrać na Stadionie Smoka?

Jakub Radomski
12
Probierz chce odwagi i wiary na boisku. Jak Polska może zagrać na Stadionie Smoka?

Komentarze

4 komentarze

Loading...