Gdy Darko Czurlinow prowadził rozmowy transferowe z Jagiellonią, cierpliwie czekał. Czekał, aż mistrzowie Polski zameldują się przynajmniej w fazie ligowej europejskich pucharów, bo międzynarodowe poletko przynosi najlepsze plony. Ktoś spadający z poziomu dwóch najwyższych lig w Anglii czy Niemczech może wykorzystać je jak trampolinę do powrotu na wielką scenę. Z korzyścią dla wszystkich.
O transferze Darko Czurlinowa do Jagiellonii Białystok wiemy już sporo. Na przykład, że Macedończyk umknął kamerom i aparatom w Radomiu, oglądając z trybun spotkanie drużyny Adriana Siemieńca, które ostatecznie przekonało go do przeprowadzki do Polski — to tam utwierdził się, że trafi do zespołu, którego styl jest skrojony pod jego upodobania. Wiemy też, że gdyby mistrz kraju chciał w pojedynkę utrzymywać piłkarza z tej półki cenowej, przerzuciłby się na futsal.
– Jeśli okazałoby się, że Jagiellonia musiałaby pokryć całość lub większą część pensji Czurlinowa, musielibyśmy grać w sześciu – stwierdził Łukasz Masłowski, gdy pytaliśmy go o szanse na pozostanie skrzydłowego w Białymstoku po zakończeniu sezonu.
Warto jednak zagłębić się w to, co w ogóle skłoniło zawodnika z — bądź co bądź — zespołu walczącego o awans do Premier League, żeby spojrzeć w kierunku Ekstraklasy. Bo nawet najlepiej grająca w piłkę drużyna z kraju, który w łańcuchu pokarmowym europejskiego futbolu jest tam, gdzie my, nie jest na pole position do kontraktowania takich piłkarzy, jeśli nie jest w stanie zaoferować im przynajmniej czwartkowych wieczorów rodem z innego świata.
Trafił do szpitala, dostał drugie życie. Dziś Churlinov to bohater Jagiellonii z Kopenhagi
Jak Darko Czurlinow trafił do Jagiellonii Białystok?
Jagiellonia Białystok długo starała się o to, żeby Darko Czurlinow został jej piłkarzem. Przed ogłoszeniem tego ruchu klub sfinalizował pięć innych transferów. Dobre relacje ze Spezią, z której na Podlasie trafił wcześniej Aurelian Nguiamba, pozwoliły na przykład na sprawne wypożyczenie Joao Moutinho. Czym innym są jednak starania o zawodnika z Serie B, czym innym rozmowy z zespołem balansującym między Premier League a Championship. Jeden z działaczy z polskiego podwórka niedawno w rozmowie z nami żartował, że kluby z takiej półki muszą być zbite z tropu już w momencie zainicjowania tematu.
– Założę się, że nasze propozycje na początku wzbudzają w nich konsternację. Zobacz, kto to jest, czego oni od nas chcą? Weźmiemy waszego piłkarza, ale wy mu płaćcie 90% kontraktu, o co im chodzi?
Z polskiej perspektywy też często wydaje się to nierealne, absurdalne. Dlaczego klub miałby rezygnować z zawodnika dla tak niewielkiej oszczędności? Gdyby chodziło przynajmniej o podział zbliżony do 50/50 — to zupełnie inny temat. Problem w tym, że w wielu takich przypadkach nie jesteśmy w stanie zbliżyć się nawet do granicy pięćdziesięciu procent.
Z naszych informacji wynika, że kontrakt Darko Czurlinowa w Burnley opiewał na ok. 90 tysięcy euro miesięcznie. Mowa o kwocie, która widniała na umowie, gdy The Clarets grali w Championship. W międzyczasie zespół awansował do Premier League, co zwykle wiąże się z podwyżką o połowę, więc można założyć, że w sezonie, w którym Macedończyk był wypożyczony do Schalke 04 Gelsenkirchen, zarabiał nawet 130 tysięcy euro miesięcznie.
W skali roku oznacza to nieco ponad milion lub trochę ponad półtora miliona euro wypłaty. Równy podział pensji zabiłby budżet Jagiellonii. Klub chwali się, że nikomu nie płaci więcej niż sto tysięcy złotych miesięcznie. Oznacza to, że najkorzystniejszy dla Burnley układ finansowy to oszczędność rzędu — maksymalnie — mniej więcej czwartej części wypłaty, zakładając oczywiście obniżenie wynagrodzenia do pierwotnej wersji po spadku.
Dlaczego więc ktoś gotowy jest pozbyć się piłkarza, skoro ten piłkarz wciąż pochłonie około 800 tysięcy euro z budżetu na wypłaty?
Czterdziestu ludzi do treningu. W Burnley pomogli przekonać Czurlinowa do transferu
Wszystko dlatego, że Czurlinowów w Burnley jest kilkunastu. Idealną sytuacją byłoby, gdyby każdy z nich znalazł klub, który przejmie całość wynagrodzenia. Czyli po prostu: pożegna się z nimi na zawsze. Gdy jednak kończą się opcje, gdy rynek krzyczy, że maks, co jesteś w stanie ugrać, to piętnaście czy dwadzieścia tysięcy euro oszczędności, bierzesz, co daje los.
Angielskie szatnie po spadku z Premier League wyglądają jak stajnia Augiasza. Darko po transferze do Jagiellonii opowiadał, że na pierwszych treningach w nowym sezonie w Burnley, na boisko wychodziło około czterdziestu zawodników. Żeby w ogóle przeprowadzić zajęcia, trzeba było podzielić ich na trzy mniejsze grupy, odsiewając przede wszystkim tych, z którymi nie wiąże się żadnej przyszłości. Tu jednak pojawia się problem, bo co, jeśli zawodnik ma inne zdanie na ten temat?

Czurlinow nie był głupi, wiedział, że jest w grupie do ostrzału, lecz był ambitny. Szczerze liczył, że podczas okresu przygotowawczego pokaże się z dobrej strony i przekona Scotta Parkera, żeby ten zostawił go w zespole i stopniowo dawał mu coraz więcej szans. Dlatego pierwsze kontakty Jagiellonii z nim i jego otoczeniem nie były łatwe. Skoro Darko wciąż miał nadzieję na grę w Burnley, Jaga była co najwyżej muchą brzęczącą mu obok ucha.
Pomogło jednak samo Burnley. W Białymstoku dogadali się z pionem sportowym The Clarets, który… pomógł w negocjacjach. Pomógł w bardzo prosty sposób. Czurlinowa zaproszono na rozmowę, podczas której usłyszał brutalną prawdę: stary, nie masz szans. Angielski klub latem wypożyczył sześciu zawodników, dwóch kolejnych odeszło za darmo. Trzech opuściło zespół za nieujawnioną kwotę, dwóch kosztowało nowych pracodawców mniej niż milion euro. Następnych dziewięciu to już transfery coraz grubsze, na które wydano od dwóch i pół do blisko trzydziestu milionów w europejskiej walucie.
Sami widzicie, że anegdota o czterdziestce chłopaków do treningu nie jest ani trochę przerysowana.
Szkoła intensywności. Jagiellonia uczy się gry w Europie
Darko Czurlinow był więc wstępnie zainteresowany i dogadany z Jagiellonią Białystok. Chciał jednak dać sobie jeszcze chwilę, zanim ostatecznie odpowie. Jego „tak” zbiegło się ze zwycięstwem mistrzów Polski z litewskim Paneveżys. Już pierwszy mecz rozstrzygnął kwestię awansu, który jednocześnie gwarantował grę w fazie ligowej jesienią. Cztery dni po nim Darko oglądał swój przyszły zespół w Radomiu. 31 lipca Jagiellonia wygrała w pucharach po raz drugi, z kolei tydzień później ogłoszono wypożyczenie Macedończyka.
Skrzydłowemu bardzo zależało na tym, żeby pokazać się w Europie. Dobrze wie, gdzie zerkają najwięksi. Nikt przesadnie nie przejmuje się tym, co wyczynia piłkarz w jego wieku w przeciętnej Ekstraklasie, lecz dobre występy w Lidze Konferencji zapewniają kontrakty zbliżone do tych, które podpisują nowi gracze Burnley. Czurlinow bardzo szybko zresztą został bohaterem Jagiellonii, przesądzając o jej zwycięstwie w Kopenhadze, gdzie wszedł na murawę z ławki rezerwowych.
Lepszy niż Old Trafford. Parken, stadion-instytucja [REPORTAŻ Z KOPENHAGI]
Od tamtej pory praktycznie nie opuszcza wyjściowej jedenastki w Lidze Konferencji. To zrozumiałe, bo mimo poważnej choroby, boreliozy, która wyniszczyła jego organizm, przez całą karierę doświadczał futbolu na intensywności z najwyższej półki. Wielu piłkarzy Jagiellonii wciąż trzeba przyzwyczajać i oswajać z grą co trzy dni. Przykładowo w meczu z Radomiakiem, który Jagiellonia rozstrzygnęła w zasadzie w dziesięć minut, trener Adrian Siemieniec nie zdecydował się na wymianę połowy składu w przerwie właśnie dlatego, żeby podstawowi piłkarze od samego początku wchodzili w rytm trzydniowy.
— Gra co trzy dni wymusza wiele rzeczy. Gdy wracasz do gry raz na tydzień, intensywność szybko znika. Trzeba budować przyzwyczajenia piłkarzy, intensywność pierwszego składu. Tylko dając im grać dłużej, można ją rozbudować, a gdy spada, ciężej ją utrzymać — usłyszeliśmy w Białymstoku.
Skoro Jagiellonia wchodzi w maraton nieustannej gry, większość w ciemno mogła założyć, że każdy moment na regenerację, każda chwila, w której można dać odpocząć najbardziej eksploatowanym piłkarzom, będzie na wagę złota. W zachodnich klubach stosują już zresztą metodę oszczędnej intensywności — ci, którzy grają dwa razy w tygodniu, trenują rzadziej i lżej, bo badania naukowe dowiodły, że to w ten sposób łatwiej zachować zdrowie i świeżość.
Mówimy jednak o piłkarzach z topu, którzy nie notują sinusoidy intensywności. Ajax Amsterdam, który przewiózł Jagiellonię w eliminacjach, w europejskich pucharach spotyka się z intensywnością, która w porównaniu z ligą, wynosi 120%. Jak wielka musi więc być różnica w przypadku mistrza Polski, który po raz pierwszy wpadł w cykl gry czwartek-niedziela? Lech Poznań, który najmocniej w kraju stawia na dział analiz i naukę, nieprzypadkowo zaczął dobierać piłkarzy według klucza motorycznego i traktować dane fitness priorytetowo.
Darko Czurlinow pomaga, ale brak mu konkretów
O ile jednak Darko Czurlinow motorycznie idealnie pasuje do gry w Europie, tak doskwiera mu wstydliwy dla ofensywnego piłkarza problem: brak liczb. Od czasu gola w Kopenhadze rozegrał w Lidze Konferencji ponad 450 minut, tymczasem ani goli, ani asyst nie widać. Nawet gdy rozszerzymy rubryczkę o asysty drugiego stopnia, mało w niej konkretów od Macedończyka. Ot, ruszył z kontratakiem i zagrał do Kristoffera Hansena, który odstawił piłkę Jesusowi Imazowi — tak padł gol z NK Celje, jedyny z jedenastu, przy którym skrzydłowy sprowadzony z Burnley maczał palce.
W tym samym czasie Afimico Pululu zanotował dwie asysty drugiego stopnia, Hansen i Miki Villar dorzucili po asyście, trzy asysty i asystę drugiego stopnia zanotował Imaz. Nawet przeglądając „asysty widmo”, czyli dopatrując się, kto przycisnął rywala, zmuszając go do błędu, czy kto zainicjował akcję, która po szamotaninie i małym pinballu w polu karnym zakończyła się golem, wyróżnimy Jarosława Kubickiego, Mateusza Skrzypczaka, lecz nie Czurlinowa.
Rzecz jasna nie jest on zupełnie niewidoczny, bezużyteczny. Przeglądając dane Hudl StatsBomb uwagę zwraca to, że Macedończyk bardzo rzadko traci piłkę. W porównaniu z pozostałymi skrzydłowymi wypada znacznie lepiej, jest bezpieczną opcją podania. W Europie częściej niż w Ekstraklasie obrywa po kostkach, jego dryblingi przynoszą oczekiwane efekty. Razi jednak, że mimo częstych prób strzałów, dorobek bramkowy się nie zwiększa.

Czy jednak nie mówimy o podobnym problemie, gdy zerkamy na poczynania Darko Czurlinowa na własnym podwórku? Według danych Hudl StatsBomb jest to najczęściej i najlepiej dryblujący ofensywny zawodnik w Ekstraklasie. Żadna dziesiątka i żaden skrzydłowy nie próbuje zwieść rywala tak często, nikt nie opanował tej sztuki lepiej (2,74 udane dryblingi/90 minut). Prowadzi to do sporej liczby okazji dla samego Macedończyka – ma on piąte najwyższe xG na swojej pozycji.
Efektem są jednak tylko trzy gole, tylko trzy asysty. Ostatnio słusznie cmokaliśmy nad tym, w jaki sposób wykończył akcję w meczu z Motorem Lublin, lecz trzeba zwrócić uwagę i na to, że jedna trzecia wszystkich jego strzałów jest blokowana przez rywali. Oznacza to, że Czurlinow podejmuje sporo złych decyzji w końcowym etapie akcji. Potwierdza to i liczba kontaktów z piłką w polu karnym (bardzo wysoka, 5,99 – to trzeci wynik w lidze, pierwszy jest Jesus Imaz), i mapa strzałów, na której dominuje lewy sektor szesnastki, z którego ciężej trafić do siatki.
W Białymstoku powinni więc oczekiwać od Darko delikatnej poprawy. W rozszerzonej klasyfikacji kanadyjskiej w Ekstraklasie ma on przecież ledwie sześć punktów. To jeden mniej niż Miki Villar czy Lamine Diaby-Fadiga, daleko z przodu są natomiast Kristoffer Hansen czy nawet Jarosław Kubicki. Nikt nie powie, że Macedończyk to rozczarowanie czy zawód, lecz dobrze dla Jagiellonii byłoby, gdyby Czurlinow zaczął dostarczać konkrety z częstotliwością zbliżoną do kolegów, którzy nie liznęli poziomu, do którego on aspiruje.
WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK:
- Pięć polskich klubów w Europie? Jesteśmy najbliżej w historii!
- Jagiellonia w królewskich barwach. Mistrz Polski i sekrety wyjątkowych strojów
- Grał przeciwko Messiemu, teraz jest w Jagiellonii. Historia Joao Moutinho
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix