Reklama

Michalczewski: Szpilka niczego sobą nie prezentuje

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 października 2021, 15:03 • 9 min czytania 20 komentarzy

Dariusz Michalczewski był gościem Małgorzaty Domagalik w programie „Niech Gadają”. W trakcie rozmowy opowiedział między innymi o tym, dlaczego nie reaguje na zaczepki Artura Szpilki, jak to było z reprezentowaniem przez niego Niemiec czy o tym, dlaczego nigdy nie zapowiadał, że kogoś znokautuje. Spisaliśmy dla was najciekawsze fragmenty jego wypowiedzi. Całość znajdziecie na Kanale Sportowym. 

Michalczewski: Szpilka niczego sobą nie prezentuje

O POLSKICH BOKSERACH: Tomek Adamek był mistrzem i on jako jedyny może mnie krytykować i mnie to mniej lub bardziej interesuje. Gdy robią to pozostali panowie – Artur Szpilka czy Izu Ugonoh – to nie ma to dla mnie znaczenia. To są tacy półbokserzy, tak bym powiedział. Dla mnie ważne jest to, czy ktoś jest mistrzem, czempionem. Może jeszcze gdy ktoś cztery razy boksował o tytuł, jak Andrzej Gołota. A tacy Szpilka i Izu liznęli tylko trochę boksu.

Izu zapowiadał się na wielki talent. Mówiłem tak o nim po tym, co widziałem i co on sam mówił, ale nie siedziałem w jego środku. Tym mnie oszukał całkowicie. Uwierzyłem mu po tym wszystkim, bazowałem na tym. Nie wiedziałem, że z niego jest taki „zajączek”, że jest tchórzem. Przeważnie w wadze ciężkiej jest tak, że ciosy są potężne, a głowy takie same, jak w innych wagach. I ludzie, którzy już dostali, są napoczęci, mają stracha – zresztą może i słusznie, bo tu chodzi o zdrowie.

Co mogę powiedzieć Arturowi Szpilce, gdy mówi, że jestem Goebbelsem? Na takie głupie zaczepki nawet nie chce mi się odpowiadać. Mnie ten człowiek za bardzo nie interesuje, bo on nic sobą nie prezentuje. Żeby to jeszcze była osoba, którą szanuję, do której czuję respekt, nawet jeśli jej nie lubię, to może by mnie zabolało. Ale osoba, która co chwilę się przewraca? Chyba nawet Agnieszka Rylik [była mistrzyni świata w boksie – przyp. red.] by go teraz znokautowała.

O SWOICH OSTATNICH WALKACH: Ja już wtedy w połowie byłem w biznesie, a tak się nie robi. Wcześniej kładłem się spać i budziłem z myślą o walce. Jak w ciągu dnia zapomniałem o niej na 10 minut, to był sukces. A przy tych ostatnich to już liczyło się, co kupiliśmy, sprzedaliśmy i ile zarobiliśmy. To był biznes. Trenowałem tak samo ciężko, ale koncentracji nie było. A bez tego na tym poziomie nie ma szans. Wygrywałem wtedy rutyną, doświadczeniem. W przedostatniej, przegranej, nieco „walnęli” mnie za to na punktacji.

Reklama

O JOANNIE JĘDRZEJCZYK: Ona ma większe jaja, niż wszyscy nasi chłopacy, którzy teraz boksują, w kupę wzięci. MMA to trudny sport, dla twardzieli.

O FAME MMA I PODEJŚCIU DO WALK POKAZOWYCH: To jest teatr. Czy sam bym tam zawalczył? Nikogo na mnie nie stać. Może charytatywnie i tak, zależy na jaki cel. A tak to myślę, że nawet i za dziesięć milionów euro bym nie wyszedł. Moje walki można oglądać w Internecie, widać tam, jak pięknie boksuję, wygrywam, jestem szczupły. A dziś nic w moim życiu nie zmieni to, czy będę miał dziesięć milionów więcej czy nie. Taka walka mogłaby mi tylko zaszkodzić, zrujnować mój obraz.

O UWIELBIENIU KIBICÓW: Myślę, że kibice kochają mnie za to, jak boksowałem i wygrywałem. Bywało, że nie widziałem na oczy, a i tak wygrywałem przed czasem. Miałem porozbijane łuki, czy siedziałem na dupie, bo dostałem nokdaun, a i tak wstawałem i wygrywałem. Za to kibice mnie kochają, a nie za to jaki jestem. Bo ja jestem taki z lenistwa – po prostu nie chce mi się być kimś innym, udawać kogoś, inaczej się wypowiadać, szukać słów, których nie znam. Jestem sobą, nie ma drugiego Michalczewskiego.

O NIEMCZECH I POLSCE: W Niemczech były trzy fazy. Jak byłeś biedny, to dawali ci jakiś telewizor, stary stół, wersalkę. To pierwsza. Potem, jak zobaczyli, że się dorobiłeś i masz wszystko nowe, to byli zazdrośni. Jak już jednak osiągnąłeś sukces, to cię wychwalali i szanowali. U nas nie ma tej trzeciej fazy.

Dużo zawdzięczam Niemcom za to, że dostałem tam szansę. Dziś jednak nawet jak chciałbym być Chińczykiem i zapłaciłbym za ich obywatelstwo jakieś 20 milionów euro, to i tak byłbym urodzony i wychowany w Polsce. Zawsze będę Polakiem, tylko z niemieckim paszportem. A paszport dostałem, bo mam jakieś korzenie. Mój dziadek ze strony mamy był w wojsku niemieckim, jakoś tak. Dokładnie nie kumam, jak to wszystko funkcjonowało, ale otrzymałem dokumenty, które zaniosłem do odpowiednich biur i dostałem paszport. To mi pomogło, bo nie pojechałbym na mistrzostwa Europy do Goeteborga, gdyby nie ten paszport. A tam zostałem mistrzem.

O PODEJŚCIU DO BOKSU PO KARIERZE: Cieszyłem się, że to koniec. Nie mogłem doczekać się, gdy nie będę musiał boksować, chodzić na treningi czy sparingi. Kiedy skończyłem, otwierałem oczy, zastanawiając się, co mam robić na treningu, a potem orientowałem się, że nie muszę nigdzie iść. Dlatego długo nie ubierałem rękawic, co najwyżej do zdjęć. Dopiero ostatnio zacząłem znowu boksować z kolegami.

Reklama

O TRASH TALKU: Zawsze czułem respekt do rywali. Strachu nie. Strach miałem jedynie przed klepaniem jęzorem o tym, jaki to nie jestem świetny, wspaniały i jak tego kogoś nie rozwalę. Bałem się, co by powiedzieli ludzie, gdybym dostał wpierdziel. Bałbym się tak klepać, żeby potem przegrać. Bo to wstyd.

CAŁOŚĆ ROZMOWY Z DARIUSZEM MICHALCZEWSKIM MOŻECIE ZOBACZYĆ PONIŻEJ:

O JEŹDZIE SAMOCHODEM: Kiedyś rozwaliłem się samochodem w Hamburgu, a potem uciekłem z miejsca wypadku, bo byłem nawalony… To już się przedawniło. Mogę o tym rozmawiać, było to też w mojej książce i w filmie. Gdyby mnie wtedy złapali, to pewnie miałbym przerąbane, byłbym na pierwszych stronach gazet. Czy jeżdżę po pijaku? Nie. Ale jeździłem. Wiem, że to złe i nie można. Jak sobie pomyślę, że mógłbym komuś zabić dziecko, to robi mi się niedobrze. Nie jeżdżę teraz po pijaku. Choć parę lat temu złapali mnie, jak wracałem z komentowania jakiejś walki. Jechałem o 11 rano następnego dnia, a miałem prawie 0,3 promila. To tyle, że można zabrać prawo jazdy.

O ZARZUTACH DOTYCZĄCYCH BYCIA DAMSKIM BOKSEREM: Nic o tym nie powiem, bo to nieprawda. Co mam powiedzieć? Nie należy szarpać kobiet. Nikogo nie należy, nawet faceta!

O KOBIETACH I NIEWIERNOŚCI: To nie była tylko niewierność, że chodziłem i zdradzałem. To była moja słabość. Kochałem kobiety, one nie musiały być bardzo piękne, ale musiały mieć „to coś”. Widziałem kobietę, mówiłem, że mi się podoba, a wszyscy się dziwili. Ale ja mam taki swój inny, może nieco dziwny styl. Po prostu widzę coś w oczach. Sam jednak nigdy nikogo nie „złowiłem”, to mnie zawsze dziewczyny łowiły. Byłem bardzo łatwy, wystarczyło, że mnie jakoś ujęła. To dawne czasy, teraz nie jestem już w formie.

O NARKOTYKACH: Podobno w mojej krwi były narkotyki, gdy zostałem wzięty do aresztu na 48 godzin. Ja jestem przekonany, że ich nie było. Choć nie mówię, że nigdy nie brałem. Kiedyś spróbowałem. Zajarałem jointa, walnąłem kreskę. Siedziałem w tym wielkim świecie w Niemczech, choć wszystko to jak już przestałem być sportowcem. Jak wciągnąłem taką kreskę, to dłużej można się było bawić.

O SYTUACJI W BOKSIE: Wszyscy chcą być od razu zawodowcami, nie ma narybku. U nas też tak jest. Ja kiedyś musiałem trzy lata trenować „na sucho”. Jak trener nam czasem pozwolił na worku poboksować, to było jak jakieś święto.

O NAJLEPSZYCH POLSKICH BOKSERACH W HISTORII: Leszek Drogosz, Zbigniew Pietrzykowski i myślę, że Jerzy Kulej.

O NIEMIECKIEJ FLADZE: Wygrywałem też pod polską flagą. Gdyby wszystko ułożyło się inaczej, to nie wygrywałbym w ogóle. Jakbym nie uciekł, to byście nic nie mieli. Dzisiaj mnóstwo ludzi ucieka do Anglii czy Irlandii. Ja miałem fuksa, że mogłem dostać obywatelstwo niemieckie. Inaczej byśmy tu dziś nie siedzieli. Kiedyś byliśmy komuną. Uciekałem do Niemiec nocą z hotelu, walkowerem oddałem igrzyska w Seulu. W Polsce zostawiłem żonę z dzieckiem, która miała załatwiony bilet i wizę, potem do mnie przyjechała. Miałem szczęście, że dostałem taką szansę i mogłem boksować w Bayerze Leverkusen, gdzie obcokrajowców nie przyjmowano. Potem dostałem się do reprezentacji. To był taki fart, że nie mieści się w pale. Choć jak siedziałem głodny, biedny, pracowałem na budowie i po pracy oglądałem olimpiadę, to ryczałem. Bo wiedziałem, że mogłem tam być. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem, ale powtarzałem sobie, że dam radę. To wszystko mnie motywowało.

O PIERWSZYM KONTRAKCIE MENADŻERSKIM: Po wygraniu mistrzostw Europy zamiast obiecanych 20 tysięcy marek, dostałem dwa tysiące. Byłem załamany. Zadzwonił do mnie wtedy menadżer z Hamburga, pytając, czy nie chciałbym z nim współpracować. Pojechałem na spotkanie, Dorota mówiła mi: „Tylko nic nie podpisuj”, więc powiedziałem, że nie podpiszę. A oni rzucili 150 tysięcy marek za kontrakt – dla mnie to był kosmos.

ZAŁÓŻ KONTO W FUKSIARZ.PL I SPRAWDŹ OFERTĘ ZAKŁADÓW!

O WSPÓŁPRACY Z FRITZEM SDUNKIEM: Świetny trener. Miałem z nim dobry kontakt, byłem jedynym zawodnikiem, który z nim imprezował. Jakoś to przeżył, zabierałem go na te imprezy, bo był starszy i nie miał rozeznania. On był dla mnie takim ojcem. Wiedział doskonale, kiedy zabalowałem, widział to. Bardzo fajny facet.

O BRACIACH KLICZKO: Byłem zajęty sobą. Nie zakochany, bo pomagałem innym chłopakom, gdy mówili, że zarabiają mało. Mówiłem choćby, jak przekonać ludzi, by więcej dostali. A Kliczkowie? Oni jak przyjechali, to pytali mnie o doradców finansowych. Co do talentu – nie widziałem go, bo pracowałem na swój własny interes. Oni byli tacy kwadratowi, nie wspaniali bokserzy jak na przykład Juan Carlos Gomez. Po prostu duzi i silni.

O TYM, Z KIM NIE MÓGŁBY SIĘ PRZYJAŹNIĆ: Ja kocham wszystkich ludzi. Najgorsze jest jednak, jak ktoś, do kogo masz zaufanie, cię oszuka. Bardziej tolerowałbym złodzieja, bo musi umieć ukraść i być cwanym. Jak cię okradnie, to znaczy, że sam jesteś dupowaty. Gorzej jednak, jak okradnie czy oszuka cię ktoś, kogo darzysz zaufaniem. Spotkałem takich ludzi. Wtedy nie ma odwrotu. To nie jest złodziejstwo czy oszustwo, tylko świństwo. A to i tak ładnie powiedziane.

O TYM, CO JEST WAŻNE W BOKSIE: Siła nie jest ważna, sam nie mam pojęcia, jak mocno biłem. Ważna jest celność. Jak trafisz w czoło, to możesz sobie rękę złamać. Trzeba wymierzyć na brodę czy na wątrobę, każdy może tak każdego znokautować, jeśli tylko trafi.

O WALCE Z ROYEM JONESEM JR, DO KTÓREJ NIE DOSZŁO: Nie wiem, czy byłbym w niej faworytem. Do nikogo nie wychodziłem z nastawieniem, że jestem faworytem. Szkoda mi tylko tych dziesięciu baniek, które moglibyśmy za to zarobić. Obydwaj byliśmy na topie, boksowaliśmy inaczej. Był świetnym zawodnikiem, wirtuozem boksu. Co do opcjonalnego zwycięzcy – zdania były podzielone.

O TYM, CO ZROBIĆ, BY POLSKI BOKS SIĘ ROZWIJAŁ: Musimy zapędzić młodzież, dziewięcio- i dziesięciolatków na sale. Zrobić zajęcia w szkołach. Zorganizować im trening bokserski. Mamy mnóstwo fajnych trenerów i młodszych, i starszych. Dziś boksują ludzie, którzy mają kasę, robią to komercyjnie, płacą trenerom. Więc trzeba tym trenerom zapłacić odgórnie, żeby chcieli i mieli cierpliwość. Bo to ciężka praca. Kiedyś moi trenerzy byli z powołania. Gdyby nie mój trener, Ryszard Bronisz, dający mi sporo ze swoich pieniędzy, które wygrywał w karty z cinkciarzami, to by mnie tu nie było.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...