Reklama

Babcia na łyżwach. Claudia Pechstein pojedzie na ósme igrzyska

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

24 stycznia 2022, 19:08 • 18 min czytania 5 komentarzy

Debiutowała w 1992 roku, od razu zgarniając brązowy medal. Na przestrzeni lat wywalczyła dziewięć krążków, aż do igrzysk w Pjongczagu będąc najbardziej utytułowaną łyżwiarką szybką w historii. Dla swojego sportu jest legendą – choć dla wielu z dopingową rysą, nawet jeśli jej sprawa miała wiele odcieni szarości. W Pekinie pojawi się na swoich ósmych igrzyskach, wyrównując rekord Noriakiego Kasaiego. Tuż po ich zakończeniu świętować będzie 50. urodziny. Nic dziwnego, że nazywają ją babcią.

Babcia na łyżwach. Claudia Pechstein pojedzie na ósme igrzyska

Na igrzyskach po raz ósmy

Sama zadecyduję, kiedy skończę karierę. Nie zrobią tego media czy ktokolwiek inny – mówiła Pechstein, najlepsza niemiecka zimowa olimpijka w historii, przed kilkoma laty. Owszem, dodawała, że jej ciało coraz wolniej się regeneruje. Że musi być bardziej uważna na treningach. Że nie jest już w stanie walczyć o medale na największych imprezach. Nadal jednak rywalizuje na odpowiednim poziomie, by na nich się pojawiać.

Więc pojawi się i na igrzyskach. Po raz ósmy w karierze. Zimą udało się to tylko Noriakiemu Kasaiemu. Równocześnie żadna kobieta nie była starsza, gdy jechała na zimową olimpiadę. Do tej pory w najbardziej zaawansowanym wieku startowała na takiej Anne Abernathy, która na igrzyskach w Salt Lake City miała niespełna 49 lat. Startowała w saneczkarstwie, zwano ją „Grandma Luge”.

Reklama

Pechstein też nazywają babcią. To zresztą nie może dziwić – już przed poprzednimi igrzyskami, w Pjongczangu, głośno było o jej wieku. – Czy myślałam, że jako czterdziestosześciolatka będę występować na igrzyskach? Zdecydowanie nie. Dalej jednak jestem w stanie jeździć na światowym poziomie. Choć czasem czuję, że nie mam już 21 lat. Żadna kobieta do tej pory nie występowała na siedmiu igrzyskach. Może jestem królikiem doświadczalnym? – mówiła wtedy.

Dlaczego w ogóle jeździła? Z najprostszego możliwego powodu – po prostu kochała ten sport. Motywacji dodawały jej też kolejne rekordy, które mogła ustanowić i… pewna sprawa z przeszłości, do której przejdziemy później. W Pjongczangu w dodatku mogła jeszcze liczyć na naprawdę niezłe wyniki, jej fani mówili, że gdyby miała dużo szczęścia, mogłaby się nawet otrzeć o podium – jakiś czas przed startem w Korei wygrała nawet (ostatnie w swojej karierze) zawody Pucharu Świata, potem była też srebrna na mistrzostwach świata.

Ona sama podkreślała przede wszystkim, że stara się ciężko trenować, a jej szkoleniowiec – Peter Mueller – ma za zadanie „skopać jej tyłek”, za każdym razem, gdy Claudia pomyśli o tym, by odpuścić którąś z serii treningowych. Trener ma więc ją popychać do przekraczania swoich limitów, wejścia na jeszcze wyższy poziom. Patrząc na jej rezultaty z tamtego sezonu – robił to skutecznie. Przed igrzyskami Claudia nie stawiała się jednak w roli faworytki do medali.

Po prostu chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy. Wiem, że w ostatnich 10 latach nigdy nie byłam tak mocna, jak w tym sezonie. Ale mam już swoje lata. Jeśli będę czwarta czy piąta, poczuję dumę. Moje życie nie zależy już od medali. Niezależnie od tego, jak się zaprezentuję, będę tą samą osobą. Myślę, że największe szanse mam w starcie na 5000 metrów. Kocham ten dystans, bo zależy w dużej mierze od siły mentalnej, doprowadza cię do skrajności, musisz się torturować – opowiadała w mediach. Ostatecznie była 8. na 5000 metrów i 9. na 3000. A to i tak całkiem niezłe wyniki, jak na czterdziestosześciolatkę.

Po Pjongczangu przede wszystkim pytano ją o to, czy to już koniec. Nigdy jednak nie wspomniała choćby słowem o tym, że myśli o zakończeniu kariery, wręcz przeciwnie – po olimpijskich startach w Korei rzuciła do swoich koleżanek po fachu „do zobaczenia za cztery lata”. Nie pomyliła się, bo w Chinach też się pojawi, choć kosztowało ją to naprawdę sporo nerwów.

Kwalifikację olimpijską uzyskała w zawodach Pucharu Świata w Calgary. Pierwotnie jednak nie dostała się do finału biegu masowego. Natychmiast protest złożył jednak jej trener, sugerując, że jego podopieczną zablokowano w niedozwolony sposób. Sędziowie uznali, że miał rację. Niemka weszła więc do finału, a w nim zajęła 11. miejsce. To wystarczyło, by dostać się na ósme igrzyska olimpijskie w karierze.

Reklama

To absolutnie jedno z najważniejszych osiągnięć w mojej karierze. Kiedy stało się jasne, że wystąpię na igrzyskach po raz ósmy, poczułam, że mogłabym uściskać cały świat. Presja przed startem była ogromna. Teraz mogę się tylko cieszyć, to świetne podsumowanie mojej kariery. Dla mnie to więcej niż złoto. Niemal każdy powtarza mi teraz: „To niesamowite, że wciąż rywalizujesz na tym poziomie”. A ja po prostu lubię łyżwiarstwo – mówiła.

Choć gdy już zszedł z niej entuzjazm wywołany kwalifikacją, dodawała, że jeszcze nie chce dopisywać sobie startu – bo w czasach koronawirusa wszystko może zmienić się nawet w ostatniej chwili. Z kwalifikacji i nominacji olimpijskiej czuje jednak dumę. A na igrzyskach chce się po prostu dobrze bawić. – Medal? Jasne, że igrzyska to dobre miejsce na niespodzianki. Ale ja już dawno temu stwierdziłam, że nie walczę o podium. Nie czuję presji z tym związanej, niczego nie muszę udowadniać. Chcę po prostu cieszyć się startem – opowiadała.

Możliwe też, że dostanie też możliwość cieszenia się rolą chorążej. Pełniła ją już na igrzyskach w Turynie, ale wówczas przy okazji ceremonii zamknięcia. O tym, że mogłaby nieść flagę przy okazji otwarcia olimpiady, mówiono już w 2018 roku. Wtedy jednak nie dostąpiła tego zaszczytu, choć była na krótkiej liście kandydatów. Kto wie, może w Pekinie Niemcy postawią właśnie na nią.

Babcia bez wnuków

Niemal każda babcia chciałby mieć zgraję wnuczków, którymi mogłaby się zajmować i je dokarmiać. Claudia Pechstein chciałaby z kolei takie, które mogłyby wejść w jej buty. Z tym Niemcy mają jednak spory problem – następczyń weteranki po prostu nie widać. – W Holandii od piętnastu lat byłabym na emeryturze – mówiła Pechstein. I pewnie nie tylko tam – w wielu krajach prawdopodobnie po prostu wyparłyby ją młodsze, utalentowane dziewczyny.

W Niemczech w tej chwili tak to nie działa.

Na ostatnich mistrzostwach kraju niemal pięćdziesięcioletnia Pechstein zdobyła dwa złote medale – na 3000 i 5000 metrów. To jej 40. oraz 41. mistrzostwo Niemiec. I tak jednak było lepiej niż przed pandemią – wtedy na dłuższym z dystansów do startu zgłosiła się sama. Tym razem miała kilka rywalek. Żadna jednak nie była nawet w stanie zbliżyć się do jej poziomu. Druga Michelle Uhrig, o 24 lata młodsza i wracająca po kontuzji kolana, była wolniejsza o prawie 16 sekund. Młoda nadzieja niemieckich łyżew na dystansach, dziewiętnastoletnia Victoria Stinermann, do „babci” straciła z kolei 18 sekund. Przepaść.

Claudia Pechstein

Dla młodych kurcząt [tak nazywa młodsze koleżanki z kadry – przyp. red.] taki dystans jest ekstremalny. To problem. Gratuluję im, że w ogóle zdecydowały się spróbować. Potrzebujemy młodych talentów na długich dystansach. Gdy jednak takie się pojawią, często są zbyt pewne siebie. Myślą, że skoro zakwalifikowały się do Pucharu Świata, to już są na światowym poziomie – mówiła sama Claudia.

O to, by talentów pojawiało się jak najwięcej, ma zadbać stosunkowo nowy prezydent tamtejszego związku łyżwiarstwa, Matthias Grosse, prywatnie… partner Pechstein. – Na razie zmiana warty nie nadeszła. Pojawiło się jednak więcej zawodników i zawodniczek, zarówno w sprintach, jak i na najdłuższych dystansach. Powoli mamy z kogo wybierać. W Niemczech posiadamy świetne obiekty i warunki do trenowania. Chcemy, by to dawało efekt – opowiadał.

Niemcy tęsknią za wielkimi sukcesami w panczenach, bo jeszcze nie tak dawno temu była to dla nich jedna z najbardziej „medalodajnych” dyscyplin na zimowych igrzyskach. W Salt Lake City zdobyli osiem krążków (3/3/2), w Turynie trzy (1/1/1), a w Vancouver cztery (1/3/0). Z ostatnich dwóch igrzysk wracali za to bez jakiegokolwiek medalu. Łatwo dostrzec zapaść, której dowodem jest też fakt, że niemal pięćdziesięcioletnia Pechstein wciąż jest najlepsza w kraju.

Ze Wschodu

Sama zaczynała w zupełnie innych czasach niemieckiego łyżwiarstwa. Mieszkała w Berlinie Wschodnim, miała trzy i pół roku, gdy po raz pierwszy poszła na lodowisko. – Rodzice zachęcili mnie do sportu. Byłam bardzo aktywnym dzieckiem, które miało problemy ze snem. Mama zabrała mnie na zajęcia z łyżwiarstwa… figurowego. Nie podobał mi się jednak element tańca. W wieku dziewięciu lat zmieniłam je na łyżwiarstwo szybkie – wspominała.

Reprezentacja NRD była w tamtym okresie prawdziwą potęgą tego sportu. Na igrzyskach w 1984 roku to reprezentanci tego kraju wygrali tabelę medalową łyżwiarstwa szybkiego z 4 złotymi, 4 srebrnymi i 3 brązowymi medalami. Cztery lata później znów byli najlepsi, tym razem z bilansem 3/6/3. Po zjednoczeniu Niemiec, w 1992 roku, było tylko lepiej – bilans 5/3/3 dał kolejny triumf w klasyfikacji medalowej. Co jednak istotne znakomicie wyglądały kolejne zmiany pokoleniowe – weteranki stale naciskane były przez młodsze łyżwiarki.

Jedną z nich była właśnie Claudia.

Łyżwiarstwo figurowe było fajne, ale tylko przez chwilę. Gdy mi się znudziło i zaczęłam jeździć po torze, szybko zaczęłam wygrywać w zawodach. Wolałam też kombinezon od sukienki, nawet wtedy częściej chodziłam w spodniach. Byłam szczęśliwa, że mogłam sobie pozwolić na taką zmianę – wspominała. Jej wielki przełom przyszedł jeszcze w barwach NRD, na Spartakiadzie w 1985 roku, gdzie rywalizowały najlepszy zawodniczki z państw bloku wschodniego. – Wciąż pamiętam czas. 2:32.53. Sport był wtedy dla mnie wszystkim.

Miała nieco szczęścia. Tor do trenowania łyżwiarstwa znajdował się ledwie kilka kilometrów od jej domu. Nie było problemu z podróżami. Bywało, że całe dnie spędzała właśnie tam, w otoczeniu trenerów, którzy szybko zauważyli, że pod swoimi skrzydłami mają prawdziwy diament. Claudia miała wejść w buty takich zawodniczek jak Karin Enke (która medale igrzysk zdobywała na dystansach od 500 do 3000 metrów) czy Andrei Ehrig-Mitscherlich (mistrzyni olimpijskiej na 3000 metrów z 1984 roku).

Obie, gdy zbliżały się do końca karier, wiedziały, że mają w kraju kilka utalentowanych następczyń. Wśród nich i Pechstein.

Wielka

Czy pamiętam swoje pierwsze igrzyska? Oczywiście, tego się nie zapomina. Do Albertville [1992] zakwalifikowałam się w ostatniej chwili. Miałam 19 lat, startowałam na samym końcu, na 5000 metrów. Wcześniej przez 14 dni byłam na igrzyskach i trenowałam. W pokoju pilnowała mnie Christa Luding, była dla mnie jak mama. Zajmowała się mną. Gdy w końcu wystartowałam, od razu poszłam do szatni, żeby się przebrać. Nagle przyszedł ktoś, kto powiedział mi, żebym poszła na ceremonię medalową. Nawet nie wiedziałam, że byłam trzecia! Nie miałam też stroju, który Niemcy mieli ubierać na podium – wspominała.

Medalu, jak można się domyślić, w ogóle się nie spodziewała. A jednak go zdobyła, dokładając się w minimalnym stopniu do niemieckiego triumfu w klasyfikacji medalowej łyżwiarstwa szybkiego. Kiedy wywołano ją na ceremonię medalową, myślała, że idzie tam po prostu ją oglądać. Owszem, fani ozłoconej kadry Niemiec może nie dostrzegli wówczas sukcesu nastolatki, ale ludzie siedzący w środowisku zauważyli, że młoda Pechstein ma wielki potencjał.

Byłam tak opromieniona tym sukcesem, że gdy wróciliśmy z Francji do Niemiec, zaczęłam odmierzać czas w nowy sposób. Nie liczyły się już dla mnie miesiące czy lata. Ważne były igrzyska olimpijskie i okres miedzy nimi. Zawsze chciałam być mistrzynią olimpijską, po tym medalu jeszcze bardziej. Mój olimpijski debiut i pierwszy sukces wyzwolił we mnie emocje i siły, których zupełnie się po sobie nie spodziewałam. Tym bardziej nie mogłam wiedzieć, że takie chwile będą powtarzać się regularnie.

Lillehammer 1994? Złoto i brąz. Nagano 1998? Złoto i srebro. Do tego multum medali mistrzostw świata i triumfów w zawodach Pucharu Świata po drodze. Claudia Pechstein bardzo szybko potwierdziła swój status wielkiego talentu i nadziei niemieckiego łyżwiarstwa. Prawdziwy wybuch jej popularności przyniosły jednak igrzyska w Salt Lake City w 2002 roku. A to dlatego, że miała wielką rywalkę w osobie Anni Friesinger, swojej rodaczki.

W Niemczech ich pojedynki rozgrzewały fanów do czerwoności. Jeszcze głośniej zrobiło się o nich po sesji Friesinger dla „Playboya”, od tamtego momentu nie była to już rywalizacja tylko na lodzie, ale i poza nim – na popularność. Obie podpisywały wysokie kontrakty sponsorskie i pojawiały się w reklamach. Duża część Niemców, nawet niekoniecznie interesujących się łyżwiarstwem, kojarzyła je obie. Tym bardziej, że Anni i Claudia nie kryły jednego – że niezbyt za sobą przepadają.

Nigdy się nie dogadywałyśmy. Nie zmieniło się to też po igrzyskach. Nie zmienia to jednak faktu, że obie mamy szacunek dla swoich osiągnięć. Pojedynek poza lodem? Nigdy nie zwracałam uwagi na to, która z nas ma większe piersi. Niemniej nasza rywalizacja na pewno pomogła łyżwiarstwu. W końcu aż dziesięć milionów osób w Niemczech oglądało transmisję wyścigu na 5000 metrów z Salt Lake City – mówiła Pechstein.

Ich pojedynki reklamowano jako starcie „bawarskiej piękności” ze „zwykłą babką”, którą była Claudia. I to się sprzedawało. Na tyle dobrze, że to za sprawą tej właśnie rywalizacji na ustępstwa musiała pójść nawet niemiecka federacja, zezwalając zawodniczkom czerpać większe zyski z reklam. Zmieniła się właściwie cała struktura kontraktów łyżwiarek ze związkiem.

To jednak temat na inny tekst. Wróćmy do tego co na lodzie. W Salt Lake City ich bezpośrednie pojedynki wygrała Claudia. Po raz pierwszy i ostatni w karierze wyjeździła olimpijski dublet – była najlepsza i na 3000, i na 5000 metrów. To wtedy po raz pierwszy pytano ją, czy planuje jeździć dalej, w końcu miała już… 30 lat. – Motywacji mi nie brakuje. W najbliższym czasie chcę wygrać mistrzostwo świata w Berlinie, przed własną publicznością. Potem będę chciała wystąpić na igrzyskach w Turynie – mówiła.

W Berlinie faktycznie zdobyła złoto, ku uciesze wypełnionych do ostatniego miejsca trybun. To było jej czwarte z pięciu mistrzostw świata na dystansach – ostatnie zdobyła rok później w Seulu. Friesinger na mistrzostwach królowała dużo dłużej i zdobyła więcej tytułów – aż dwanaście (z czego trzy w Berlinie, choć dodać trzeba, że była też bardziej wszechstronna pod względem dystansów, na których startowała), ostatni w 2009 roku. Po igrzyskach w Vancouver zakończyła karierę. Pechstein do tej pory się na to nie zdecydowała.

Gdy Friesinger i inne wielkie łyżwiarki z jej pokolenia schodziły z lodu, Claudia nagle znalazła się jednak w sytuacji, w której w Niemczech po prostu brakowało jej rywalek. Już w 2008 roku przeniosła się wraz z trenerem do Norwegii, by tam trenować przez kilka tygodni. Szukała nowych bodźców, rozwiązań. Nadal była tak dobra, że w kraju wyprzedzała wszystkie zawodniczki, a potrzebowała łyżwiarek, z którymi mogłaby nawiązać rywalizację – nie tylko na zawodach, ale i treningach. Że takich nie znalazła, to zaczęła trenować… z mężczyznami.

Kiedy jeszcze jeździła Anni, było inaczej. Mogłam z nią trenować, byłyśmy na podobnym poziomie – wspominała kilka lat później. – Z mężczyznami trenowałam jednak tak naprawdę od zawsze, choć gdy miałam w kraju silne rywalki, to rzadziej. Kiedy one przestały startować, musiałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Z pomocą partnera udało mi się złożyć zespół, z którym trenuję.

Co prawda mimo takich metod nie sięgnęła już więcej po medale wielkich imprez, ale jej długowieczność i tak budzi szacunek. A ze swoimi wynikami jeszcze do igrzysk w Pjongczangu miała najwięcej medali ze wszystkich panczenistek w historii i nadal pozostaje najlepszą niemiecką zimową olimpijką.

Sęk w tym, że był taki moment, gdy jej doskonałe wyniki znalazły się na cenzurowanym.

Pierwsza taka wpadka w historii

W 2009 roku w niemieckim sporcie wybuchł skandal – Claudia Pechstein została zdyskwalifikowana za stosowanie dopingu. Choć tego… nigdy jej nie udowodniono. Była pierwszą w historii osobą, której dyskwalifikację, dwuletnią, wlepiono na podstawie paszportów biologicznych. Te stworzono dzięki zbieranym od sportowców przez dekadę próbkom krwi. Jedna z tych pobranych w 2009 roku od Pechstein wykazała zaskakująco wysokie wartości retikulocytów, czyli jeszcze niedojrzałych krwinek czerwonych (3.5 procenta, a Międzynarodowa Unia Łyżwiarska, ISU, za maksimum uznawała 1.1).

Nie ma żadnego wytłumaczenia dla tak wysokich wartości – mówił Fritz Soergel, niemiecki ekspert do spraw dopingu. To się jednak znalazło – u Pechstein zdiagnozowano genetyczną chorobę, którą „otrzymać” mogła po ojcu. To ona miała wywoływać nieregularności w jej próbkach. Że to możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne potwierdzili też niektórzy z niezależnych lekarzy. Nie zmieniło to jednak werdyktu w jej sprawie – została zawieszona na dwa lata. Głównie dlatego, że początkowo nie chciała się zdiagnozować, co budziło spore wątpliwości wobec jej wytłumaczenia. Ona sama uważała jednak, że ban na starty wlepiono jej bezpodstawnie.

Niezwykle trudno mi to zaakceptować. Po tygodniach walki i przytłaczania mnie ze wszystkich stron, taki werdykt dało się przewidzieć. Nie jestem nim zszokowana, ale szokuje mnie cały proces i to, jak podejmowane były decyzje najpierw przez ISU, a potem CAS [Sportowy Sąd Arbitrażowy]. Muszę się nauczyć, że w sportowych sądach nie ma miejsca na fair play. Jak mogli mnie zdyskwalifikować bez dowodu, opierając się na jednym wyniku i to wynikłym z wciąż kontrowersyjnej dla nauki metody? Nie rozumiem tego – mówiła.

Dyskwalifikacja i sprawa dopingowa Niemki odbiła się w łyżwiarskim środowisku ogromnym echem. – Jeśli okaże się, że Claudia stosowała doping, będzie to bardzo, bardzo smutna wiadomość. Nigdy się tego nie spodziewałam, nie sądzę, by mogła być tak głupia. Czuję się w pewnym sensie oszukana. Jeśli to prawda, to będzie to niesprawiedliwe wobec innych sportowców i złe dla naszego sportu. Już zawsze będzie nas to dręczyć. Kolarstwo zostało zniszczone przez afery dopingowe. Nas też może to czekać – mówiła Daniela Anschuetz-Thoms, członkini niemieckiej drużyny z 2006, w której jeździła z Pechstein.

Ona, oczywiście, przesadziła z prognozami. Tym bardziej, że w niewinność Pechstein wierzyło wiele osób, zwłaszcza gdy kolejnych dowodów nie znaleziono. Inne próbki były w porządku, przeszukanie domu (choć wykonane trzy miesiące po pierwszym oskarżeniu) niczego nie wykazało, a i sama Niemka była otwarta na współpracę z odpowiednimi organami, chcąc oczyścić swoje dobre imię. Początkowo była przekonana, że wystąpi na igrzyskach w Vancouver. Wkrótce okazało się jednak, że jej się to nie uda. Wpadła więc na inny pomysł – obok łyżwiarstwa zaczęła przygotować się do reprezentowania Niemiec… w kolarstwie torowym na letnich igrzyskach w Londynie (co ostatecznie jej się nie udało). Jej dyskwalifikacja wygasała bowiem na rok przed nimi.

To w dużej mierze był jej sposób na poradzenie sobie z sytuacją. Po latach ujawniła, że miała problemy psychiczne, wynikłe z zaistniałej sytuacji, która wpływała też choćby na jej pracę zawodową (jest policjantką, sprawa dopingowa mogła nawet doprowadzić do jej zwolnienia). Ataki paniki, napady lęku, stany depresyjne – doświadczyła wszystkiego. W formie trzymali ją bliscy, na czele z poznanym wówczas Matthiasem Grossem, z którym wkrótce weszła w związek. Paradoksalnie gdyby nie dopingowa sprawa, nie poznałaby człowieka, z którym jest do dzisiaj.

Sama też twierdzi, że gdyby nie rok 2009, to dziś by już nie jeździła. Przez kolejne lata startowała napędzana zdenerwowaniem przez tamten, jej zdaniem niesprawiedliwy, werdykt. – Złość prawdopodobnie nigdy mi nie przejdzie – mówiła dobrych sześć lat później. Zresztą poza tym, że na torze, walczyła też w sądach. Chciała udowodnić innym, że jest niewinna. Wszystko trwało dobrych kilka lat, jeszcze niedawno mówiła, że pewnie będzie się tym zajmować nawet po zakończeniu kariery.

W walce o dobre imię wspierały ją zresztą stowarzyszenia sportowców z całego świata, uznając, że cała sprawa faktycznie pokazuje ułomność systemu sądownictwa w sporcie. Pechstein szybko straciła bowiem możliwości odwoławcze, a wyrok w jej sprawie został podjęty wręcz autorytarnie. – Chcemy globalnego systemu sądownictwa w sporcie, który w sprawach sportowców bierze pod uwagę prawa człowieka. Chcemy także systemu antydopingowego, który jest efektywny. Sport nie ma aktualnie ani jednego – pisało w oficjalnym komunikacie UNI World Athletes, jedno z największych tego typu stowarzyszeń na świecie.

Jej walkę w tej sprawie zresztą powszechnie doceniono, a i ona sama osiągnęła pewien sukces – Niemiecki Komitet Olimpijski ostatecznie zrehabilitował ją, uznając, że anomalia w próbkach faktycznie wynikała z odziedziczonej choroby. Z drugiej strony nie udało jej się uzyskać oczekiwanych odszkodowań za stracone kontrakty sponsorskie i lata startów, które mogły przynieść jej ostatnie medale olimpijskie – bo przed Vancouver faktycznie była w znakomitej formie.

Wielu twierdzi, że z Pechstein zrobiono kozła ofiarnego, przykład dla pozostałych sportowców, którego agencje antydopingowe potrzebowały, bo uważano je wówczas za nieporadne i nieradzące sobie z kryzysem dopingowym. Wybrano postać medialną, ale nie gwiazdę największego formatu. Taką, którą można było faktycznie poświęcić, szczególnie, że uważano, że zbliża się do końca kariery.

Czy tak było? Pewnie nigdy się nie dowiemy. Dla jej fanów najważniejsze jednak, że – za sprawą rehabilitacji – Claudii Pechstein można było z czystym sumieniem nadal kibicować. Zapewne nie spodziewali się oni, że będą to mogli robić jeszcze przez ponad dekadę.

A na tym wcale nie musi się skończyć.

Co przyniesie przyszłość?

Pechstein już teraz twierdzi, że nie wyklucza startu na dziewiątych igrzyskach. – Sport to moje życie. Nie mogę sobie wyobrazić, że po Pekinie zakończę karierę. Kocham to, co robię. To moja pasja – mówiła dziennikarzom. Biorąc pod uwagę brak konkurencji w Niemczech, całkiem prawdopodobne wydaje się, że mogłaby wystąpić i na swoich dziewiątych igrzyskach. Ustanowiłaby wtedy kolejny rekord, zostając już samotnie osobą z największą liczbą zimowych startów.

Możliwości ma jednak sporo. Może zdecydować się odejść ze sportu i poświęcić się w pełni pracy dla policji, z którą związana jest już niemal od trzech dekad. W niedawnych wyborach parlamentarnych w Niemczech próbowała z kolei – choć bez powodzenia – dostać się do Bundestagu z ramienia CDU. Polityka, jak mówiła, niezmiennie ją pociąga, chciałaby mieć wpływ na to, co może się zmienić. Nawet jeśli niekoniecznie w kraju, a na mniejszym terenie.

Każdy kto mnie zna, wie, że mówię, co myślę i obstaję przy tym nawet, gdy sytuacja robi się niekomfortowa. Takie sytuacje miały miejsce wielokrotnie w trakcie mojej kariery. Nie powinniśmy uważać, że już teraz w Niemczech mamy sytuację idealną, zawsze możemy coś zmienić. Chciałabym mieć na to wpływ – mówiła. Wiele osób sugeruje jednak, że być może nie będzie tego robić w polityce, a w świecie sportu.

Już teraz bowiem Pechstein zdarzało się skrytykować nawet samego Thomasa Bacha, który „musi zrozumieć, że sport i polityka są ze sobą nierozerwalnie związane i nie da się ich oddzielić”. Stoi więc za prawem sportowców do wyrażania swoich poglądów choć ze świadomością, że w tej roli jest się też wzorem dla innych. Sama stara się tak właśnie działać. Być może w przyszłości będzie robić to oficjalnie, na przykład jako przedstawicielka zawodników czy dyrektorka w łyżwiarskim związku.

Na razie jednak – Pekin. Ósme igrzyska. A potem? Kto wie, może i dziewiąte, w roku 2026. Byłoby to coś wielkiego. Ale Claudia Pechstein już wielokrotnie w trakcie swej kariery takie rzeczy robiła.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
0
Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
2
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Inne sporty

Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

5 komentarzy

Loading...