Reklama

Niebieska burza. Barcelona przygnieciona naporem Chelsea

Antoni Figlewicz

25 listopada 2025, 22:57 • 5 min czytania 40 komentarzy

Wszystko, absolutnie wszystko potoczyło się Barcelonie na Stamford Bridge źle. I wejście w mecz było beznadziejne, i rywale dobrze dysponowani, i jeszcze na dodatek sama Duma Katalonii nie była w stanie nic dobrego pokazać na angielskiej ziemi. Nic, null, zero. No może jedna akcja na początku… Poza tym Chelsea zmiotła dziś gości ogromną intensywnością i ciągłym naporem, którego podopieczni Hansiego Flicka nie mogli wytrzymać.

Niebieska burza. Barcelona przygnieciona naporem Chelsea

Barca miała prawo do pewnego czasu mówić o odrobinie szczęścia. Raz ratowało ją pechowe zagranie ręką. Potem pomógł niewielki spalony Chalobaha. Ale jak długo można mieć szczęście? Ile można jechać na farcie, który przy tak zdeterminowanym rywalu w końcu się wyczerpie?

Reklama

Niepostrzeżenie zmieni się nawet w pecha, bo goście z Katalonii nie kontrolowali na Stamford Bridge niczego – ani gry rywali, ani swojej. Na nic z tego, co wydarzyło się w Londynie, piłkarze Flicka i sam niemiecki szkoleniowiec nie mieli wpływu. Chelsea ich dziś całkowicie przygniotła, zgarniając komplet punktów.

Chelsea – FC Barcelona 3:0. Los chce ze mną grać w pokera

Kiedy Enzo Fernandez zawiedziony spuszczał głowę na początku meczu, można było podejrzewać, że Barcelonie jeden sygnał ostrzegawczy od Chelsea wystarczy, by wziąć się w garść. Nie wystarczył. Argentyńczyk otarł się o gola, z którego ograbiło go wcześniejsze zagrane ręką Fofany. Dwadzieścia minut później znów musiał obejść się smakiem, bo sędziowie dopatrzyli się w jego akcji kolejnej nieprawidłowości, zakładając, że będący na spalonym Chalobah brał udział w grze.

Chelsea prześladował więc pech, ale gra londyńczyków generalnie nieźle się lepiła. Na bramkę Barcelony ruszały więc kolejne akcje i w końcu piłka minęła linię bramkową. Pomógł odrobinę Jules Kounde, który do spółki z Ferranem Torresem odstawił efektowny balet we własnym polu bramkowymi i nie do końca świadom zagrożenia, strzelił dosyć uroczego gola samobójczego.

Taki zagubiony, zdezorientowany był Francuz. Ciapowaty – to chyba najlepsze określenie. Wyszło więc trochę tak, jakby The Blues potrzebowali pomocy, żeby pokonać Joana Garcię, ale… no nie, wcale tak nie było. Chelsea była lepszym zespołem, a przed przerwą dostała jeszcze piękny prezent.

Araujo raz i Araujo dwa

Kwintesencją beznadziei – ta z każdą chwilą coraz bardziej ogarniała gości z Katalonii – była czerwona kartka, którą jeszcze w pierwszej połowie zobaczył Ronald Araujo. Obrońca Barcelony najpierw dostał „żółtko” za dyskusje z arbitrem, a potem bez pardonu wyciął Cucurellę. Tu nawet nie było pola do jakiejś dyskusji, interpretacji.

Araujo nie miał zamiaru się kłócić. Zawalił i dobrze to wiedział.

Nie dość, że jego zespół był dziś ogólnie kiepski, to jeszcze czekała go cała druga połowa gry w dziesięciu. Niezbyt przyjemna perspektywa, nie?

Ile goli można strzelić, nie strzelając żadnego?

Swój krzyż nieśli też jednak gospodarze, których cierpliwość była dziś wystawiona na wielką próbę. Jeden nieuznany gol? Okej, przeżyjemy, no była ręka. Drugi? Jak pech, to pech, spalony, zdarza się. Trzeci? No jak to znowu spalony, ile można!? Ale znów – sędziowie mieli rację, dobrze tę sytuację interpretował Slavko Vincić i jego asystenci, przez co z gola nie mógł się ucieszyć Andrey Santos.

Gdyby jednak w każdym z tych przypadków kilka centymetrów – no w ostatnim przypadku pewnie kilkadziesiąt – sprzyjało akurat Chelsea, po Barcelonie nie byłoby czego zbierać. A i tak Duma Katalonii nie za bardzo była w stanie zaznaczyć swoją obecność w Londynie. Szczerze? Poza okazją Ferrana z bodaj szóstej minuty tej rywalizacji goście nie wypracowali sobie nic godnego uwagi.

A i wtedy piłkarz Barcelony strzelił z dogodnej pozycji naprawdę kiepsko i nawet nie trafił w światło bramki.

„You’re just a shit Estevao”

Niemoc gości pobudziła kibiców gospodarzy, którzy po golu na 2:0 odpięli wrotki i podokuczali trochę… Yamalowi. Zacznijmy jednak od początku. Po świetnej akcji i jeszcze lepszym uderzeniu, piłkę do siatki Barcy skierował Estevao – młodziutki Brazylijczyk sieknął pod samą ladę i sprawił, że mogliśmy już na spokojnie obserwować ten mecz, nie spodziewając się żadnego zwrotu akcji.

Z okazji skorzystali więc fani The Blues. Szybko ustalili sobie w głowach plan gry i zaczepili Lamine’a Yamala przyśpiewką skrojoną pod tę okazję. „You’re just a shit Estevao” wybrzmiało na Stamford Bridge, co w wolnym tłumaczeniu znaczy mniej więcej „Jesteś tylko gównianą wersją Estevao”. Może i mało eleganckie, ale dziś – całkiem trafne. Nawet jeśli to młodziutki Hiszpan był głównym sprawcą jedynego zagrożenia pod bramką Chelsea (to on dogrywał na początku spotkania do Ferrana), to na tle rywali w niebieskich strojach wyglądał niezbyt przekonująco.

No i nie miał też argumentów, by wyglądać inaczej. Potrzebny byłby tu cały zespół, dziś strasznie apatyczny. O postawieniu się The Blues nie było mowy, a nadzieje na jakikolwiek zryw i tak pogrzebała kartka Araujo.

Gwoździem do trumny był natomiast gol Liama Delapa, ostatecznie przypieczętowujący efektowne zwycięstwo Chelsea. Drużyny, która dziś, nie mamy wątpliwości, wygrałaby i bez przewagi jednego gracza. Choć to jej ostatnie trafienie… też początkowo nie zostało uznane.

Chelsea – FC Barcelona 3:0 (1:0)

  • 1:0 – Kounde 27′ (gol samobójczy)
  • 2:0 – Estevao 55′
  • 3:0 – Delap 73′

Czerwona kartka: Araujo 44′ (druga żółta)

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW NA WESZŁO:

Fot. Newspix

40 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama