Jest dzieckiem imigrantów, którzy uciekali przed wojną. Wychował się już w USA, mieszkając dosłownie przy tenisowych kortach. Jako nastolatek był uznawany za spory talent, ale w ostatnich sezonach zatonął w przeciętności. Przełom w jego karierze nastąpił przed paroma dniami. Frances Tiafoe pokonał Rafę Nadala, potem uporał się z Andriejem Rublowem i jest już w półfinale US Open. Jako pierwszy Amerykanin od 2006 roku. Teraz na jego drodze stanie niesamowity Carlos Alcaraz.
Tiafoe może uchodzi obecnie za “underdoga”, ale doskonale wie, jak to jest być postrzeganym jako niesamowicie perspektywiczny zawodnik. Kiedy miał dziewiętnaście lat, niemal wyeliminował z US Open Rogera Federera. Kiedy miał dwadzieścia, po raz pierwszy wygrał turniej rangi ATP. Niedługo potem przedarł się do czołowej czterdziestki singlowego rankingu. Mogło wydawać się, że świat wkrótce stanie przed nim otworem.
Frances Tiafoe nie był jednak Carlosem Alcarazem ani nawet Jannikiem Sinnerem. Nie przedarł się przez wszystkie szczeble tak szybko, nie zaczął seryjnie pokonywać najlepszych tenisistów świata. Trafił na ścianę, od której się odbił. I odbijał przez kilka następnych lat. Aż trafił z grupy “młodych, zdolnych” do “solidnych graczy, którzy czasem mogą zaskoczyć”.
W wieku 24 lat Tiafoe wreszcie jednak dokonał czegoś niezwykłego. Już teraz odniósł największy sukces w swojej karierze. Nic nie zmieni to, jeśli w nocy z piątku na sobotę wreszcie polegnie. Bo pokonanie legendarnego Rafy Nadala oraz awans do półfinału turnieju wielkoszlemowego w Nowym Jorku – to są osiągnięcia, które nigdy nie wypadną mu z pamięci.
American Dream
Historia Francesa Tiafoe to niemal spełnienie amerykańskiego snu. Jego rodzice urodzili się w Sierra Leone, ośmiomilionowym państwie na zachodzie Afryki. Kiedy ich kraj był pogrążony w wojnie domowej, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Zostawili za sobą śmierć, biedę, cierpienie. Matka Francesa wspominała, że w pewnym momencie każdy tydzień oznaczał dla niej udanie się na kolejny pogrzeb.
Wraz z mężem zamieszkała w Maryland, gdzie na świat w 1998 roku przyszli bliźniacy Frances oraz Franklin. Niedługo później ich ojciec zaczął pomagać na budowie w tenisowym ośrodku Tennis Champions Center w College Park. Kiedy prace dobiegły końca, został dozorcą tego kompleksu. Wkrótce jego rodzina zaczęła coraz częściej przebywać blisko tenisowych kortów. A potem… obok nich zamieszkała.
Rodzice Francesa podjęli bowiem decyzję, która miała pomóc ich finansom (w domu się nie przelewało; ojciec poza byciem dozorcą, dorabiał sobie sprzątając, a matka pracowała jako pielęgniarka) – cała czwórka zadomowiła się na stałe w jednym z biur w Tennis Champions Center. To właśnie tam wychował się przyszły półfinalista zawodów US Open. Paręnaście metrów od kortów.
W tenisa zaczął grać rekreacyjnie w wieku 4 lat. Rok później zabrał się za prawdziwe treningi. Oczywiście wciąż miał czego pozazdrościć bogatszym rówieśnikom. Ale braki sprzętowe nadrabiał talentem. Pod opieką trenera Miszy Kuzniecowa wspinał się we wszelkich rankingach, aż – w wieku nastoletnim – zaczął odnosić spore sukcesy. Wygrał prestiżowy turniej Orange Bowl International Championship, a w 2014 roku wystąpił w kwalifikacjach do seniorskiego US Open. Niedługo później przeszedł na zawodowstwo.
Co było dalej? Jak wspomnieliśmy: zacięty mecz z Federerem, który nazwał Tiafoe “jednym z najbardziej utalentowanych młodych graczy w tourze”, oraz triumf w zawodach ATP w Delray Beach. Jako dwudziestolatek Amerykanin znajdował się w już w najlepszej trzydziestce światowego rankingu. Ale od tamtego momentu jego kariera wyhamowała.
Cały świat się zatrzymał
Tiafoe długo nie mógł zrobić kolejnego kroku w swojej karierze. Choć gra w Stanach Zjednoczonych mu sprzyjała, bo potrafił dojść do czwartej rundy US Open czy ćwierćfinału zawodów ATP w Miami, w każdych zawodach znajdował przeszkodę, z którą nie potrafił sobie poradzić. Przez długi czas jego największym sukcesem było wywalczenie awansu do 1/4 singlowego Australian Open w 2019 roku. Pokonał wówczas Grigora Dimitrowa czy Kevina Andersona (TOP10 globalnego rankingu) i przegrał dopiero z… Rafą Nadalem.
Co pomogło Amerykaninowi znowu wejść na poziom, który pozwalał na rywalizację z czołówką? Zmiana mentalności. – Zacząłem zakochiwać się w procesie. W byciu coraz lepszym. Miało to miejsce w czasie, kiedy znajdowałem się z dala od kamer, nie byłem w centrum uwagi. Mogłem po prostu skupić się na sobie, na ulepszaniu swojej gry. Przestałem starać się być “tym gościem”.
Inaczej mówiąc: Frances Tiafoe zaczął realizować swój talent, dopiero kiedy wielu zapomniało, że w ogóle go ma. Na dobrą sprawę znakomicie pokazał się już w ubiegłorocznym US Open. Podobnie jak przed paroma dniami – pokonał Andrieja Rublowa, tylko że w trzeciej rundzie turnieju. A potem stoczył zaciętą walkę z późniejszym półfinalistą, Felixem Augerem-Aliassime. Wygrał pierwszą partię, potem jeszcze doprowadził do tie-breaka, ale ostatecznie to Kanadyjczyk triumfował w czterech setach.
Już wtedy Tiafoe zwracał uwagę na rozkład sił w światowym tenisie, na to, jak wyglądała drabinka US Open. Co prawda za wielkiego faworyta do zwycięstwa uważano Novaka Djokovicia, ale w turnieju nie brali udziału Rafael Nadal oraz Roger Federer. A to otwierało szansę przed innymi. – Nie ma Rogera, Rafy. Więc chłopaki są głodne. Wszyscy myślą: jest pieprzona szansa, muszę, kurwa, atakować. Widzę, jacy są zagotowani, zabawnie się to obserwuje. Siedzę w szatni i powstrzymuję śmiech – opowiadał na konferencji prasowej.
Do tegorocznego wielkoszlemowego turnieju w Nowym Jorku Frances podszedł z podobnym nastawieniem: – Nie ma zdecydowanego faworyta. Każdy jest na podobnym poziomie, jeśli mam być szczery. Każdego można pokonać. Nawet chłopaków z czołówki. Oczywiście, ja w tym gronie się nie znajduję. Jestem bardziej tym czarnym koniem, który może dokonać czegoś wyjątkowego. Nawet mi się to podoba, niech inni odczuwają presję. Ja będę na korcie numer siedemnaście, próbując wyrwać jakieś zwycięstwo.
Sprawy potoczyły się jednak w sposób, jakiego nikt nie mógł przewidzieć. Frances Tiafoe został pierwszym zawodnikiem w tym sezonie, który na korcie wyeliminował z wielkoszlemowego turnieju Rafę Nadala (w Wimbledonie w końcu zatrzymał go nie Nick Kyrgios, a kontuzja). Z Hiszpanem zmierzył się w poniedziałek i odniósł zwycięstwo w czterech setach. Tuż po ostatniej piłce, przytłoczony euforią na trybunach przy korcie im. Arthura Ashe’a, zakrył twarz ręcznikiem i utonął w łzach. – Czułem się, jakby cały świat się zatrzymał. Niczego nie słyszałem przez minutę.
W rozmowach pomeczowych wspomniał o tym, co muszą przeżywać jego rodzice: – Widzieli mnie pokonującego Rafę Nadala… wcześniej odnosiłem duże zwycięstwa, ale naprawdę pokonałem jednego z zawodników z tenisowego Mount Rushmore? Nie mogę sobie wyobrazić, co teraz odczuwają. Nie zapomną tej chwili do końca życia.
Tuż po meczu z Hiszpanem Tiafoe doznał kolejnego szoku, kiedy zobaczył, że za pośrednictwem Twittera gratulacje złożył mu LeBron James. – Zastanawiałem się, czy powinienem od razu podać dalej jego tweeta. I uznałem: wiesz co, udam, że go jeszcze nie widziałem – mówił Amerykanin. Na post LeBrona ostatecznie zareagował dopiero po trzech godzinach. – Oczywiście on wie, że jestem jego wielkim fanem. Otrzymałem też wiadomość od Richa Paula [agent LeBrona – przyp. red.], to bardzo fajne – zaznaczył Tiafoe.
Po pokonaniu Nadala Tiafoe zmierzył się z Rublowem i rozegrał kolejny znakomity mecz, wygrywając go w trzech setach. W ostatnich dniach sukcesów gratulowali mu m.in. koszykarze NBA Bradley Beal i Joel Embiid, Cori Gauff oraz Andy Roddick.
To jeszcze nie koniec?
Czy Frances Tiafoe może zrobić jeszcze więcej, niż już zrobił? Cóż, w teorii los mu dopisał. Jego dzisiejszy rywal, Carlos Alcaraz nie tylko grał w późniejszym terminie niż on, ale jego pojedynek z Jannikiem Sinnerem potrwał ponad pięć godzin. Przewaga kondycyjna może zatem w półfinale leżeć po stronie Amerykanina. Choć nie bylibyśmy tego aż tacy pewni.
Bo Hiszpan to tenisista, który słynie właśnie z bycia wybieganym, z rewelacyjnego przygotowania fizycznego. Zresztą wiele mówi jego reakcja po starciu z Sinnerem. 19-latek wcale nie ruszył od razu do szatni, żeby jak najszybciej móc udać się do łóżka. Tylko został na korcie, rzucił swoje buty w trybuny ku uciesze fanów i zabrał się za podpisywanie autografów.
Jeśli zatem Alcaraz w starciu z Tiafoe będzie rześki, wypoczęty i rozegra kolejny długi mecz, który skończy się jego zwycięstwem, wcale nie będziemy tym zaskoczeni. Taki to po prostu zawodnik, który daje radę w trudnych momentach i jest stworzony do wielkiego sportu.
W przeszłości Frances i Carlos zmierzyli się ze sobą tylko raz, w turnieju w Barcelonie w 2021 roku. Wygrał Tiafoe. Trzeba jednak pamiętać, że wówczas Alcaraz dopiero wchodził na najwyższy poziom. Sezon 2022 okazał się natomiast tym, w którym zgarnął wiele turniejów i przebił się do pierwszej dziesiątki rankingu ATP.
Ba, jeśli Hiszpan pokona dzisiejszego rywala, a potem zwycięży w finale, zostanie nową pierwszą rakietą świata. Wiadomo, byłby to wielki sukces. Nawet biorąc pod uwagę wiadome okoliczności: kontuzję Saschy Zvereva czy serię omijanych turniejów przez Novaka Djokovicia, który dla większości ekspertów pewnie wciąż jest najlepszym tenisistą świata.
Frances Tiafoe trochę przy tych wielkich nazwiskach ginie. To “kopciuszek” na wielkiej scenie, który już zrobił więcej, niż miał. Ale szczególnie w ostatnich latach rywalizacja w US Open przynosiła nam sensacyjne rozstrzygnięcia. Może czas na kolejne?
Czytaj też:
- Wielki powrót. Iga Świątek w finale US Open!
- US Open bez Nadala i Miedwiediewa. Czy będziemy mieć nowego lidera rankingu?
Fot. Newspix.pl