Najbardziej zaskakującym elementem wczorajszego wieczoru z PP nie okazała się ani konieczność dogrywki, ani widok niektórych “Błękitnych” bez skurczów w niej, ani koniec końców bajeczna akcja bramkowa na 0:1 – największe oczy zrobiłem dopiero o północy. “A jednak Lech wygrał” – taką wiadomość otrzymałem wówczas od znajomego, którego nie podejrzewałem o to, by wiedział, że Puchar Polski istnieje. “A jednak Lech wygrał” napisał mi gość, u którego owszem, oglądaliśmy z kumplami mecze Polaków na EURO 2012, ale który nawet w obliczu takiej stawki siedział odwrócony plecami i expił w MMORPG. “A jednak Lech wygrał” z ust totalnego laika, janusza nad janusze, który nic a nic nie interesuje się piłką czy sportem jako takim, a który jednak Błękitnymi się zainteresował. Nam, siedzącym wewnątrz tego wszystkiego, zaczynającym dzień od sprawdzenia sportowych newsów, mogło umknąć, jak Błękitni urośli w mediach, które o futbolu mówią zwykle tylko wówczas, gdy gdzieś ktoś zdemoluje stadion.
Finał będzie świętem środowiska, meczem o wysokiej temperaturze, jakiej na Błękitni – Legia z pewnością by brakło. Ale jest też druga strona medalu – ten drugi zestaw miał potencjał, by dotrzeć do świadomości znacznie szerszej publiki, bo opowiada uniwersalną, łatwą do podchwycenia historię. Aby zainteresować się przykładowo starciem Piast – Korona trzeba znać bieżące konteksty, nawet Legia – Lech w dużej mierze ich wymaga, ale rajd Błękitnych? Opowieść stara jak świat, a sprawdzona milion razy. Outsider boksujący z sukcesami znacznie powyżej swojej wagi, Rocky kontra Creed. Można nie rozumieć zasady spalonego, a przejąć się ich losami; można nie wiedzieć prawie nic o futbolu w Polsce, a dobrze sprzedać taki temat. Zwracam jednak uwagę: nie chcę robić z popisów Błękitnych festiwalu dla januszów, bo umówmy się – tak zwane środowisko też w komplecie zameldowało się w czwartek przed telewizorami. Kiedy poprzednio jakiś mecz Pucharu Polski tak elektryzował? Ilu z was nie pamięta już jak wyglądały pary półfinałowe rok temu?
Siłą Pucharu Polski są właśnie takie drużyny i ich sukcesy. To one najskuteczniej mogą go wypromować, to one potrafią nadać mu niebanalnego smaku. Pucharowy pojedynek – powiedzmy – Cracovii z Łęczną to odgrzewany kotlet, ale już ambitna walka Ostrovii z Cracovią – to się ogląda. O tym się pisze, to działa na wyobraźnię, choć przecież czysto piłkarsko aktorów znających się na rzeczy – przynajmniej w teorii – jest mniej. Tu tkwi prawdziwy potencjał tych rozgrywek, żadna kasa i żaden PR nie wypromowały ostatnio turnieju tysiąca drużyn tak, jak strażacy i strażnicy ze Stargardu. Na końcu języka mam “gdyby ktoś taki trafiał się co roku”, ale już słyszę, jak mnie kontrujecie: no to co za reformę redaktor proponuje, drużyna z gorszej ligi zaczyna z handicapem 1:0? A może lepsi grają z zawiązanymi butami przez pierwsze piętnaście minut?
Spokojnie, to zabiegi zbędne, bo uważam, że wystarczy dać Błękitnym i im podobnym więcej miejsca, więcej okazji do wykazania się, a nieprzewidywalna natura futbolu uczyni resztę. W sezonie 04/05 PP miał fazę grupową i wielka wówczas Wisła przyjeżdżała do wicelidera z Żywca, Mazowsze Grójec podjęło Legię i ograło Pogoń, Olimpia Sztum zaliczyła emocjonujące 2:3 na wyjeździe z drugim wtedy w kraju Groclinem. Zwyczajnie bardziej prawdopodobne jest, że dając tyle pola słabeuszom są większe szanse, że ktoś się pokaże, ktoś zasłynie, napisze wyjątkową historię, lokalną legendę, którą będą w mieście wspominać latami, a z której media będą miały pożywkę.
Dla całej piłkarskiej Polski C byłaby to zresztą wielka rzecz – awans do grupy, zachowując proporcje, to jak dla Legii czy Lecha awans do grupy w europucharach. To nieustannie duża stawka na horyzoncie, będąca potencjalną ucieczką od szarości okręgówki, trzeciej, drugiej ligi, a o której zgarnięciu realnie może myśleć rzesza klubików. Do małych ośrodków – raz tych, raz innych – zawitałby kilka razy poważny futbol, parę miasteczek zorganizowałoby piłkarskie święto. Ile regioników dzięki temu zaczęłoby doceniać potencjał piłki? Ilu lokalnych sponsorów uznałoby, że to dobry sposób na budowanie swojej marki? Ilu młodych chłopaków oglądając “swoich” w rywalizacji z możnymi zaraziłoby się pasją do kopania nie tylko w FIFIE? Według mnie – to byłoby użyźnianie zaniedbanej gleby, jaką jest futbol w Polsce niemal wszędzie, gdy tylko skręcić choć trochę z wyrobionego piłkarskiego szlaku. Wiem o tym doskonale, bo właśnie w jednym z takich miejsc mieszkam.
Widzę minusy, wiem, że terminarz nie jest z gumy. Ale dla kogo te kilka dodatkowych meczów byłoby faktycznie problemem? Dla mających w planach grupę LE bądź – oby wreszcie – LM? Skoro tak, to najpewniej chodzi o nieprzypadkową bandę, która ma dość silne szeregi, by bić się i na tym froncie. Taką, od której należy wymagać więcej. Poza tym nie ma cudów: aby komuś dać, trzeba innemu zabrać, i jakkolwiek należy wielce szanować w kontekście PP tych nielicznych krajowych gigantów, to jednak rozgrywki te nigdy nie będą się wokół nich kręcić, bo nie mamy dostatecznie wielu dobrych ekip, by co sezon powstały więcej niż – w porywach – dwie budzące większe zainteresowanie pary. Dla odmiany ambitnych, zdeterminowanych gości w niższych ligach, mogących napędzić stracha profesjonalistom i porwać publikę, mamy multum.
Dlatego wykonałbym gest wobec tych, dla których Puchar Polski to największa gratka. Tych, którzy mecze tutaj traktują priorytetowo, czasem nawet – jako największe boje w swoim piłkarskim życiu. Tych którzy potrafią tę imprezę rozsławić, pokazać jak barwna i emocjonująca potrafi być. O tej milczącej większości, która na chwilę, dosłownie na sekundę zyskała rzecznika w formie Błękitnych, za chwilę znowu się zapomni. A można rzucić na ten ugór trochę ziarna stosunkowo małym kosztem, tu i tam może fajnie wykiełkuje, a turniej zyska na kolorycie.
Leszek Milewski