Po tym co zobaczyliśmy w Stargardzie Szczecińskim, pomyśleliśmy sobie, że dziś już nic nie jest w stanie nas ruszyć. Cokolwiek by się stało – luzik. Jak się jednak okazało, nic z tych rzeczy. Najpierw zobaczyliśmy coś, co miało przypominać murawę na stadionie Podbeskidzia, a później zobaczyliśmy kogoś, kto miał odgrywać rolę bramkarza gospodarzy. I to, i to na poziomie, który dalece odbiega od standardów, których wymagalibyśmy od półfinału Pucharu Polski.
Richard Zajac strzelił pierwszą bramkę dla Legii. To znaczy w protokole jest, że Masłowski, ale to trafienie należałoby zapisać Słowakowi, a asystę murawie. W sumie, jak na bramkarza, ma on całkiem niezłe statystyki w tym sezonie.
– asysta w meczu z Lechią
– asysta z Jagiellonią
– gol z Legią
Szkoda, że wszystko do własnej bramki. Dziwimy się Ojrzyńskiemu, że ciągle na niego stawia, wszak Pesković może też orłem nie jest, ale jednak gwarantuje pewien poziom. Sorry, Richie, ktoś musi podjąć męską decyzję – czas kończyć karierę.
Dziwimy się Ojrzyńskiemu również z innego powodu – po jaką cholerę rotował dziś składem? Przecież w najsilniejszym zestawieniu można było z tą Legią powalczyć, Podbeskidzie kilka razy już to udowodniło. Tak, uważamy, że szósta drużyna w tabeli wcale nie była bez szans w tym dwumeczu. A Ojrzyński dał zagrać Horoszkiewiczowi, Kołodziejowi, Lenartowskiemu i Pazio, czyli zazwyczaj rezerwowym. Berg wystawił Jodłowca, który przed chwilą grał z Irlandią, a on dał odpocząć Iwańskiemu, który byczył się cały tydzień. Dziwna ta polityka odpuszczania.
No i skończyło się tak, jak można było to przewidzieć. Legia wypunktowała gospodarzy, 4-1. Podbeskidzie miało jeszcze rzut karny, ale Kuciak odkupił stare grzeszki z Bielska i jedenastkę obronił. Nawet prześladowany przez Berga Kosecki dorzucił bramkę.
Już wiemy, gdzie drugiego maja spotkamy piłkarzy warszawskiej drużyny. Będzie wycieczka na drugą stronę Wisły, na Stadion Narodowy. Legia – w przeciwieństwie do Lecha – poważnie myśli o dublecie.