Jego transfer ocenialiśmy z mieszanymi uczuciami. Niby w ostatnich latach grał wszędzie, gdziekolwiek trafiał, ale z drugiej strony trudno nie było zauważyć, że ściągali go znajomi lub znajomi znajomych. Z drugiej strony – Lechia od razu zaproponowała mu trzyletni kontrakt, a on na boisku jak na razie spisuje się wybornie. Gerson. 23-letni brazylijski stoper opowiedział w rozmowie z Weszło o swojej przeszłości. Jak wspomina treningi u Simeone? Brat którego słynnego piłkarza nauczył go najwięcej? Dlaczego nie przebił się w PSV i jak wspomina pobyt w Austrii?
Śmiało można powiedzieć, że masz jedno z najdziwniejszych CV w lidze.
Najdziwniejszych? Dlaczego?
23 lata, 8 klubów.
Ale w Holandii i Hiszpanii byłem tylko w rezerwach… Moja prawdziwa kariera rozpoczęła się w Kapfenbergu. Stamtąd przeniosłem się do Rapidu, a następnie Ricardo Moniz zaproponował mi Ferencvaros. Po problemach z prezesem musiał jednak odejść i sam czułem, że to też mój koniec. Przeszedłem do rumuńskiego Petrolula, gdzie mieliśmy dobry skład – Adriana Mutu zna każdy, Juan Albin to też nie anonim – graliśmy w pucharach, ale klub wpadł w kryzys, prezes został zatrzymany i zabrakło pieniędzy, by mnie wykupić. Cóż, wiem, że to wszystko skomplikowane, ale…
Nie sądzisz, że tak rozbudowane CV może ci przeszkodzić w przyszłości? Jeżeli kiedyś zainteresują się tobą Niemcy albo Francuzi, to oczywiste, że zaczną się zastanawiać, dlaczego nigdzie się nie utrzymałeś.
Sprawy pozaboiskowe mają duże znaczenie, ale jeżeli grasz dobrze i klub naprawdę cię chce, to te wszystkie „dlaczego” nie będą aż tak istotne. Jeżeli przyjadą na mecz i powiedzą: „kurde, to dobry zawodnik. Bierzemy go!”, to nie będą pytać, co się działo trzy lata temu. Trzy lata to w futbolu bardzo dużo. Wszystko się może zmienić. Gdybym był bezrobotny i brakowałoby ofert, wtedy potencjalni pracodawcy pytaliby: „dlaczego tam nie został? Dlaczego nie poszło mu w tym klubie?”. Chcę jednak, by zainteresowanie wychodziło od klubu, a nie ode mnie, bo samo zgłaszanie się do klubów też nie stawiałoby mnie w najlepszej pozycji. Przechodząc do Lechii, powiedziałem wprost: najważniejsze, żeby płacili na czas, żebym miał stabilizację i mógł się skupić tylko na piłce. Wiem jednak, że jeżeli miałbym odejść za sześć miesięcy, to pytania – o których wspomniałeś – znowu by wróciły. „Dlaczego tak krótko?”. Mam 23 lata. To taki wiek, w którym jeśli miałbym gdzieś odejść, to do silnej ligi. Ale nie myślę o transferze.
Mając takie doświadczenie – grę w Austrii, Rumunii, Węgrzech czy pobyty w Hiszpanii i Holandii – nie bałeś się przejść do Lechii? Nie traktowałeś tego jako kolejną ziemię nieznaną?
Potrzebowałem stabilizacji. Przechodząc do Ferencvarosu, miałem propozycje z dobrych klubów, uczestników Ligi Mistrzów. Wtedy nie myślałbym o przeprowadzce do Polski. Po pobycie w Rumunii musiałem jednak zmienić plan. Musiałem wrócić na poziom, jaki prezentowałem w Austrii. Stabilizacja. Petrolul nie mógł mi tego zagwarantować, ale Lechia jak najbardziej. Wiedziałem, że muszę się odbić, ale nie zakładałem, że będzie łatwo. Kilka lat temu, gdy grałem w rezerwach PSV, Marcelo opowiadał mi dużo o Polsce. Wybił się tutaj, ale mówił, że było trudno.
Marcelo to – moim zdaniem – wzór dla Brazylijczyków z polskiej ligi. Jego kariera, od kiedy trafił do Wisły, układała się wręcz wzorowo.
Ja, odchodząc z Brazylii, miałem 17 lat. Byłem dużo młodszy. Nie zastanawiałem się aż tak nad przyszłością. Słuchałem rad chłopaków z PSV, Marcelo czy Jonathana Reisa, ale dziś widzę, że kiedy zawodnik chce wrócić na odpowiednie tory, to nie zadaje sobie pytań, czy liga jest taka, czy inna. Nie sprawdza wcześniejszych meczów. Trzeba wejść i robić swoje. Nie przyszedłem do Lechii dla zabawy. Chcę stąd trafić do Holandii, Niemiec, Francji czy Anglii, a nie zastanawiać się, czego brakuje w Polsce. Mam też to szczęście, że trafiłem do świetnej linii defensywnej.
Do tej pory – trzeba przyznać – grasz praktycznie bezbłędnie. Jedyne zagranie, do którego można się przyczepić, to jedno niecelne podanie do przeciwnika, które mogło spowodować kontratak. Poza tym czyściutko.
Każdy ma prawo do błędu, ale nasza obrona jest wyjątkowo solidna. Powiedzieliśmy sobie nawet, że jeżeli strzelamy gola jako pierwsi, to nie przegramy. Po prostu. A jeśli już stracimy, to po jakimś głupim, indywidualnym błędzie albo wolnym z daleka. Przestrzeni rywalom nie zostawiamy. Sprawdź nasze ostatnie wyniki… 1:0 z Bełchatowem, 1:0 z Pogonią, 1:0 z Górnikiem. Wychodząc na boisko, mówimy kolegom: wykorzystajcie pierwszą okazję, to wygramy. Tak brzmi nasza dewiza. Czy jestem dobrym obrońcą, czas dopiero pokaże, ale wiem, że jeżeli zaprezentuję się z dobrej strony, zyska też Lechia. Wysłannicy innych klubów będą mówić: „sprawdźcie ten klub, bo mają porządnych zawodników”. A naprawdę mamy. Janicki to wspaniały obrońca, Toni Colak jest świetnym napastnikiem…
Wiadomo, że to inne światy, ale muszę zapytać: czego ci zabrakło, żeby się przebić w PSV i Atletico?
PSV? Mówię wprost: nie zaaklimatyzowałem się. Grałem tylko w rezerwach, w pierwszym składzie byli świetni zawodnicy, jak Marcelo czy Afellay, więc po prostu nie miałem szans się przebić. W Hiszpanii było fajnie. Trafiłem na wypożyczenie z Botafogo, zaliczyłem cały okres przygotowawczy, pierwsze pięć meczów kontrolnych zagrałem w pierwszym składzie i zyskałem sympatię trenera Milinko Panticia. Aż do sparingu z Guadalajarą… Czułem się fatalnie. Wymiotowałem trzy razy przed pierwszym gwizdkiem. Traciłem płyny i siłę. Powiedziałem:
– Milinko, nie dam rady. Nie mogę grać.
– Musisz, bo skomplikujesz sobie sytuację.
Zagrałem, ale nie poradziłem sobie. Nie mogłem nawet biegać. Pantić mnie zdjął i przestał wystawiać. Zastąpił mnie Cesar Ortiz. Aż przyszedł mecz z Albacete, u siebie, w Majadahondzie. Stoper doznał kontuzji, wszedłem i – mój Boże – zagrałem swój najlepszy mecz w Hiszpanii! Wszyscy mówili, że wrócę do regularnych występów. W następnej kolejce Pantić mnie nie wystawił. Atletico chciało przedłużyć wypożyczenie z Botafogo, ale widziałem, że nie ma sensu. Miałem dość rezerw. Pojechałem na testy do Kapfenberga. Trzeciego dnia podpisałem wypożyczenie, czwartego byłem podstawowym zawodnikiem, a po czterech miesiącach mnie kupili.
Miałeś w Atletico kontakt z pierwszą drużyną?
Większy niż w PSV, ale rzadko grałem np. z Falcao. Częściej przeciwko Adrianowi, Koke czy Mario Suarezowi, bo wtedy jeszcze nie występowali tak często w pierwszym zespole. O, albo Miranda czy Elias. Niesamowici piłkarze. Różnica pomiędzy intensywnością ich treningu a rezerwami była nieprawdopodobna. U Simeone trenowałem dwa-trzy razy, ale wiesz jak to jest… Jako członek drużyny B nie trenujesz na takiej samej intensywności. Pięć minut jednego ćwiczenia, dziesięć minut drugiego, schodzisz… Na koniec łącznie 30 minut.
Jak wspominasz Simeone?
Podchodził do pracy tak samo jak w karierze piłkarskiej. Typowy Argentyńczyk. Niesamowita intensywność treningu. Trafił jednak do klubu w trudnym momencie. Drużyna była na dole tabeli, nic nie wychodziło, więc nie mógł się zastanawiać nad rezerwami. Nie miał czasu, by przeanalizować na zasadzie: „ten jest dobry, ten słabszy, tego zostawiamy na później”, a moja sytuacja była o tyle trudniejsza, że nie miałem najlepszych relacji z trenerem Panticiem. Simeone potrzebował wyników, ale kiedy już zaczął wygrywać, dawał też szanse młodszym. Nam wtedy zostawała Segunda B, ale poziom wcale nie jest tam taki zły. W Petrolul poznałem np. Pablo de Lucasa, który wcześniej grał w rezerwach Rayo i jest naprawdę dobrym piłkarzem. Hiszpania ma ten sam “problem” co Brazylia. Masa talentów. Jeżeli jednak nie wyciągniesz ich w odpowiednim momencie, to na długo ugrzęzną na tym samym poziomie. A czas mija. Mnie ta cierpliwość się skończyła. Segunda B mnie nie zadowalała. Musiałem w końcu zacząć grać w drużynie A. Potem poszło już szybko (Gerson pstryka palcami).
Jak w ogóle trafiłeś do Europy?
Jeździliśmy z Botafogo na wiele turniejów w Europie. Graliśmy z Alkmaar, PSV, Ajaksem, Tottenhamem… Raz nawet zostałem najlepszym zawodnikiem rozgrywek. Pojawiało się wielu agentów, inwestorów i skautów, a jako że mam hiszpański paszport – moja mama mieszka od 17 lat w Hiszpanii – było mi łatwiej o wyjazd. W wieku 16 lat zaliczyłem np. testy w Evertonie. Botafogo nie było mnie w stanie utrzymać. To najłatwiejszy sposób na kasę dla brazylijskich klubów – pojawia się talent, to od razu ktoś przyjeżdża, płaci i go wyciąga. Tak trafiłem do Europy.
Faktycznie byłeś takim talentem?
Byłem mega profesjonalistą, a grałem np. w reprezentacjach U-17 i U-20. Dziś widać, jaką mieliśmy ekipę. Lucas Moura z PSG, Wellington Nem z Szachtara, Matheus Carvalho z Monaco… Gabriel trafił do Milanu, a teraz broni gdzieś na wypożyczeniu we Włoszech… Czy byłem talentem? Urodziłem się w 1992 roku, a zawsze grałem z rocznikiem 1989. Będąc juniorem, występowałem w drużynie B. Całe życie uprawiałem też futsal. Zacząłem w wieku ośmiu lat i tak już poszło. Próbowałem sił tutaj, tutaj, tam… Szukałem klubu. Liczyłem, że komuś się spodobam, a nie zawsze było łatwo. Czasem brakowało pieniędzy na trening. Czasem dostawałem coś od mamy albo prosiłem sąsiada, kogoś z ulicy lub jakiegoś członka rodziny, by pożyczył mi na przejazd. Czasami też klub dawał buty… Wszystko krok po kroku, aż udało się przebić. Na hali grałem jednak z przodu. Lubiłem strzelać gole.
Pobyt w którym kraju dał ci najwięcej?
Piłkarsko? W Rumunii. Tworzyłem duet stoperów z Geraldo Alvesem, bratem Bruno, reprezentanta Portugalii. Uchodziłem wtedy za szybkiego, technicznego obrońcę, ale brakowało mi podstawowej wiedzy w kilku aspektach. Nie wiedziałem np. jak się ustawiać do dośrodkowań. Geraldo i trener Razvan Lucescu, syn Mircei, bardzo mi jednak pomogli. Złapałem ten szlif, którego potrzebowałem. Trudno jednak oceniać samego siebie, kiedy grasz jedynie w lidze krajowej. Nie masz porównania. Ja mogę powiedzieć, że nie jestem słaby, bo grałem przeciwko poważnym przeciwnikom, np. Viktorii Pilzno albo Dinamu Zagrzeb, z którym przegraliśmy w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Europy, ale u siebie mogliśmy wygrać 3:0. Dopiero zetknięcie z innymi krajami pozwala ci szerzej spojrzeć na piłkę. Ale u nas ma to cała obrona. „Kaziu” jeździ na reprezentację, Kuba grał w Rosji, a Grzesiu w Niemczech. Grając w Rumunii, miałem – powiedzmy – 80% doświadczenia. Teraz 90%.
Czego ci więc brakuje?
Pracuję tak, by jak najbardziej ukryć wady. Jeżeli w meczu podejmiesz 80% dobrych decyzji, możesz powiedzieć, że zaliczyłeś dobry występ. Nienawidzę przegrywać. Nie chcę być piłkarzem, który raz zagra cudownie, raz słabo. Potrzebuję regularności. Chcę, by ludzie po moich interwencjach mówili: „no, żadna niespodzianka. Wiedziałem, że tak postąpi”. By na koniec sezonu stwierdzili: „ten gość jest pewny. Takiego obrońcy potrzebujemy”.
Fajnie się wprowadziłeś do zespołu, trzeba przyznać. Od razu trafiłeś do naszej jedenastki kolejki.
Mieliśmy trudną sytuację. Tydzień wcześniej zremisowaliśmy, po tym jak prowadziliśmy, a potem przeciwnik strzelił karnego. Zajmowaliśmy jedenaste miejsce, a przeciwnik – Bełchatów – dziewiąte. Mecz o cztery punkty. Powiedziałem wtedy Bruno: „jesteśmy tu nowi. Jeżeli wygramy, nie wypadniemy z drużyny”. Wygraliśmy. Potem Pogoń – znowu zwycięstwo. I Górnik – to samo. Mamy siódme miejsce, ale przeciwnicy odbierają nas inaczej. Będą podchodzić coraz ostrożniej. Nie zastosują tak ostrego pressingu jak wcześniej. jeżeli teraz wygramy z Cracovią, będziemy mieli 38 punktów i być może wskoczymy na piąte miejsce. Potem Legia u siebie, która nie wygrała od dwóch kolejek. Potrzebujemy zwycięstwa w Krakowie, by bardziej nas szanowali za dwa tygodnie.
Wow, co za przygotowanie!
Bo ta liga – pod kątem tego, co się dzieje i jak wszystko się zmienia – jest strasznie szybka. Po 30 kolejkach tną punkty o połowę, tak?
Tak.
Czyli musimy ich zdobyć jak najwięcej, bo potem wszystko może się zmienić. Nie twierdzę, że wskoczymy do ósemki, ale jeżeli nam się uda, to nie będzie aż tak widać, kto jest najlepszy, kto najgorszy. Jeden mecz i wszystko się zmienia. Możemy złapać passę siedmiu zwycięstw z rzędu albo siedmiu porażek, ale teraz jest zdecydowanie trudniej. Przed nami najbardziej niebezpieczne kolejki. Wygrasz – wskakujesz do ósemki. Przegrasz – wypadasz. Trzeba uważać.
To najbardziej wymagająca liga, w jakiej grałeś?
Hmm… Austria jest inna. Red Bull potrafi ograć na wyjeździe Ajax 3:0, ale pozostali nie są tak silni. To techniczna liga. Wielu zawodników z Niemiec. Rapid sprzedaje piłkarzy do Bundesligi, Salzburg wysłał Kampla do Borussii, Sadio Mane do Southampton, a Rodneia do Red Bull Leipzig… W Polsce chyba nie ma tak wielu transferów. Dlatego mówię – jeżeli latem uda się sprzedać dobrego zawodnika…
… czyli Janickiego…
… wtedy zaczną patrzeć na Lechię inaczej. Ale nie wiem, czy akurat Janickiego. „Kaziu” to wspaniały piłkarz, super człowiek i jeżeli zostanie, to będzie mi miło dalej z nim grać. Wszystko zależy jednak od zawodnika. Często rozmawiamy o tym z Rudinilsonem i Mirandą – musimy się wyróżniać, bo jesteśmy obcokrajowcami. Nawet jeżeli zrobimy coś dobrego, powiedzą: „e, to Brazylijczyk. Dla niego to normalne”.
Bycie Brazylijczykiem to w futbolu zaleta.
Czasem tak, ale właśnie z takich względów nie lubię dawać wywiadów. Tu zrobiłem wyjątek. Przyjeżdżam do klubu, robię swoją pracę, potem frapuccino w galerii i bawię się z córką. Chcę wykonać pracę dobrze (Gerson uderza ręką w stół). Wcześniej, w wieku 20 lat, trafiałem sześć-siedem razy do jedenastki kolejki w Austrii, ale popełniałem różne błędy poza boiskiem. Dziś nie mam na to czasu. Futbol to szybki sport. Pieniądze się kończą, sława też. Mam 23 lata, mogę grać do 35. roku życia, ale do czerwca muszę koniecznie sprawić, by ludzie złapali do mnie zaufanie. Nie mogę bazować tylko na tym, co dał mi Bóg. Czasem oglądając niektóre mecze, mówię: „cholera, mogłem tam być”. To najgorsze, gdy widzisz kolegę w takim miejscu, na które ciebie też stać. Taki Raphael Wolf… Graliśmy razem w Kapfenbergu, drużyna zajęła 10. miejsce, spadła do drugiej ligi, a on – bramkarz! – trafił do Werderu. Fantastyczna kariera. Ale wiem, że mnie też się to uda, jeśli utrzymam formę w Lechii. Chcę, by za mną tęsknili, gdy odejdę. Chcę zostać zapamiętany.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA