Nie wiem, jakie myśli skrywają się w głowie Macieja Rybusa. Nie chcę bezrefleksyjnie krytykować jego decyzji bez wiedzy o prywatnych kulisach. Nie powinienem też zaglądać do jego portfela czy wymagać określonych gestów. Ale tak samo nie mogę nie zauważyć, jakie ten człowiek ściąga na siebie konsekwencje. Zmiana klubu rosyjskiego na rosyjski w czasie wojny na Ukrainie to proszenie się o wyrok, którym jest swego rodzaju piłkarskie dożywocie wlepione przez opinię publiczną.
Chciał czy musiał – do tego przejdziemy później. Tutaj liczy się przede wszystkim efekt końcowy i łatka, jaka przylgnie do piłkarza na długie lata. Jeśli każdy jest kowalem własnego losu, Maciej Rybus wykuł sobie los wygnańca. Niechcianego, trędowatego reprezentanta Polski.
Zdrajca czy wróg narodu – nie, w takie skrajności nie idźmy. Nie chodzi o to, żeby zaraz zrobić z Rybusa rosyjskiego obywatela. Ale na pewno każdy, kto ma trochę oleju w głowie, doda sobie 2+2 i wynik tego działania poda w sporą wątpliwość. No bo jak – piłkarz z uznaną marką, grający w Rosji przez wiele lat, nie może wyślizgnąć się z kraju najeźdźcy? Zmodyfikować swoje oczekiwania, pójść śladem wielu innych obcokrajowców i zmienić ligę? Zdaje się, że mógłby.
Patrząc jednak z innej strony – nie musiał, nie musiał chcieć. Ma do tego pełne prawo, zwłaszcza że młodzieniaszkiem już nie jest, a jego rodzina potrzebuje stabilizacji. Najprawdopodobniej Rybus postawił na komfort, tak jak robi to wielu z nas w życiu codziennym. Pod tym kątem da się go w pełni zrozumieć. Przecież nikt raczej nie powie, że takich pobudek nie kuma. A jeśli tak, to chyba nie wspiął się zbyt wysoko na piramidzie Maslova.
Szkopuł w tym, że 66-krotny reprezentant Polski postawił na szali całą swoją renomę. Ona oczywiście i tak była w jakimś stopniu zszargana przez formę sportową, tylko że to nie jest to samo. Rybus, choć zapewne mógł trochę bardziej natrudzić się przy zmianie pracodawcy, wybrał opcję kontrowersyjną. Mamy prawo sądzić, że w pełni świadomie, co nie oznacza, że 32-latek identyfikuje się z działaniami Rosji. Pamiętajmy: to nie są naczynia połączone. Ale, tak czy siak, dalszy pobyt w Moskwie musi wiązać się z negatywną reakcją polskiej społeczności.
Im więcej jednak się o tym myśli, tym bardziej można odnieść wrażenie, że Maciej Rybus tak naprawdę niespecjalnie zwraca na to uwagę. Ot, kieruje się czymś innym, nie zważając na głosy opinii publicznej. To też możliwe i często nawet bardzo zdrowe podejście, ale jest tutaj jedno, duże “ale”. Głos ludu potrafi wpłynąć na persony, które pociągają za sznurki. A skoro mowa w tej sytuacji o piłce nożnej, chodzi oczywiście o reprezentację.
Wyobrażacie sobie dalszą grę Rybusa z orzełkiem na piersi? Bo ja, pomijając dyspozycję sportową, w tej chwili nie. Może zmienię zdanie, tego nie wykluczam. Zresztą, niewielu to interesuje, więc płyńmy do brzegu.
Maciej Rybus nie powinien mieć żalu, że, gdy ostatecznie trafi do Spartaka Moskwa, będzie traktowany inaczej. Musiał wiedzieć, na co się pisze. Może być dobrym człowiekiem i w czterech ścianach kisić w sobie nienawiść do Rosjan, lecz taki wybór klubu niesie konsekwencje. Polscy kibice mu tego nie zapomną. Owszem, można zrozumieć, jeśli czasami ktoś naprawdę nie ma wyjścia i sentencja “business as usual” pęta mu nogi. Ale w tej sytuacji chyba tak nie było.
WIĘCEJ O RYBUSIE:
- Mariusz Piekarski nie wyklucza, że Rybus zostanie w Rosji
- Różne losy Kwaracchelii i Szymańskiego. Kto odszedł, a kto został w lidze rosyjskiej?
Fot. Newspix