Reklama

Millwall, West Ham, Chelsea, Fulham. Jak wyglądają puby kibiców w Londynie? | REPORTAŻ

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

05 czerwca 2022, 15:15 • 14 min czytania 27 komentarzy

1994 rok, pub “Finborough Arms”. Kibice Chelsea, który zorganizowali antyrasistowskie spotkanie, zostają zaatakowani przez… fanów Chelsea, ale tych o — ujmijmy to — mniej tolerancyjnych poglądach. To czas, w którym klubowe lokale w Londynie nie były najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Skoro w czapkę można było dostać od “swoich”, to co dopiero się działo, gdy w barze pojawiali się “obcy”?

Millwall, West Ham, Chelsea, Fulham. Jak wyglądają puby kibiców w Londynie? | REPORTAŻ

Efekt starcia w “Finborough Arms” to cztery osoby w szpitalu. Rozróba trwała kilka minut, ale w użyciu były stoły, krzesła, kufle i wszystko inne, co znalazło się pod ręką. Będąc na miejscu akcji, zastanawiam się, ile podobnych wydarzeń umknęło uwadze mediów. Swego czasu kibice The Blues spędzali w tym lokalu każdą wolną chwilę, dziś szyby zamalowano farbą, do środka nie wejdę. Pub kilka razy upadał i był ponownie otwierany, teraz znów jest nieczynny. Wchodzę do sąsiadującego z lokalem sklepu.

Pamięta pani czasy, gdy do tego baru przychodzili kibice Chelsea? – pytam Hinduski za ladą, choć nadzieja na twierdzącą odpowiedź nie jest wielka.
Nie — odpowiada, bez zaskoczenia. – Ale teraz będą tam otwierać teatr.

Czyli na “atrakcje” takie, jak w latach 90. nie będzie już szans. Całe szczęście, choć kibicowska klientela to nie tylko demolowanie wnętrz i pijackie awantury. To przede wszystkim gwarant ogromnych zysków, bo gdy nadchodził dzień meczowy, z kranów lała się pinta za pintą.

A o tym, jak ciężko utrzymać pub, gdy opuszczają go stali bywalcy w szalikach, przekonali się nie tylko w “Finborough Arms”.

Reklama
Zamknięty pub "Finborough Arms" w Londynie, dawna miejscówka kibiców Chelsea.

Angielskie puby kibiców kiedyś i dziś. West Ham, Millwall i Londyn

Jestem kibicką West Hamu od lat — mówi mi barmanka z “The Boleyn”, legendarnego pubu kibiców “Młotów”. – Pracowałam tutaj już wcześniej, będzie z 18 lat. Jestem siostrą menedżerki lokalu. Niedawno otworzyliśmy się ponownie po lockdownie, ale to już nie to samo.

To nie to samo, bo od kiedy WHU przenieśli się na Stadion Olimpijski, “The Boleyn” ma swoje problemy. Kiedyś można było uchwycić na jednym zdjęciu pomnik mistrzów świata z 1966 roku, bar i stadion — niemal całą historię The Irons. Teraz, zamiast patrzeć na “Boleyn Ground”, widzimy osiedle mieszkań. Druga z osób pracujących za barem mówi mi, że zamieszkała w budynkach zbudowanych na terenie klubu. Też jest kibicem. W uliczce prowadzącej na dawny stadion nadal widzimy słynny szyld “Hammers Social Club”, ale w lokalu niegdyś związanym z fanami ktoś właśnie urządza nowoczesną siłownię. Wyprowadzka klubu sprawiła, że w okolicy upadło minimum osiem pubów, do których kiedyś tłumnie wpadali kibice.

Korytarz w "The Boleyn" z historią West Hamu na zdjęciach

Niektórzy nadal do nas wpadają, ale rzadziej i mniej licznie. Kiedyś w dni meczowe to miejsce było pełne kibiców. Współpracowaliśmy z klubem, przeprowadzaliśmy razem zbiórki charytatywne, urządzaliśmy eventy i imprezy. Dostaliśmy nawet koszulki The Irons z własnymi nazwiskami. Lubiliśmy też przebierać się w różne głupie stroje, żeby rozbawić fanów — kontynuuje opowieść barmanka.

Reklama

Kiedy West Ham United grał ostatni mecz na starym stadionie, ludzie płakali, a w oknach “The Boleyn” wisiały plakaty z apelem o podtrzymanie pubu przy życiu. Chciano nawet zorganizować kibicom busy, które po kilku piwach zawiozą ich prosto na nowy obiekt. Bar przetrwał, ale zmienił właściciela i przeszedł renowację. Wchodząc do środka nie powiedzielibyśmy, że to kibicowski lokal. Pytam o flagi i gadżety związane z WHU. W korytarzu prowadzącym do toalet wiszą stare zdjęcia i wycinki gazet. Przy ogródku jest z kolei sala, w której swoje “loże” mają legendy klubu — Geoff Hurst, Trevor Brooking, Billy Bonds i Bobby Moore.

Loża jednej z legend West Ham United w "The Boleyn".

Chcę już wychodzić, ale z boku, za ladą, zauważam dużą księgę. – Są w niej teksty z gazet o West Hamie, najstarsze sięgają 1904 roku. Przekazał nam ją jeden ze stałych bywalców pubu, który zmarł kilka miesięcy temu. Zapisał nam ją w testamencie, jego córka powiedziała, że chciał, żeby znalazła się w ważnym dla kibiców miejscu — tłumaczy mi siostra menedżerki lokalu.

Paolo di Canio - włoski geniusz z West Hamu. Sporo go na kartach tego albumu.
Jedna z pierwszych wspominek - początki XX wieku i West Hamu

To prawdziwy unikat, album, który powinien znaleźć się w muzeum. Przeglądam go, przemierzając historię The Hammers — od założenia przez pierwsze wygrane derby po grę w europejskich pucharach. Czuć, że “Młoty” to nie jest zwykły klub, a “The Boleyn” to nie jest zwykłe miejsce.

Nawet jeśli dziś nie ma już tak mocnego klubowego klimatu, jak parę lat temu.

Shakespeare, Led Zeppelin i Fulham. “The Golden Lion”, jeden z najstarszych pubów w Londynie

Jeśli oglądaliście “Hooligans” to pewnie kojarzycie scenę z baru. Nie była ona jednak kręcona w jednym z legendarnych lokali przy Upton Park, tylko w pubie Brentford – “The Griffin”. Zanim The Bees stali się znani dzięki cyferkom, ich znakiem rozpoznawczym było posiadanie pubu na każdym rogu stadionu. Fanów Brentford nie przypiszemy do londyńskiej czołówki, ale dzięki temu mają swój powód do dumy. Mają także swoich odwiecznych rywali, na przykład Fulham. Zanim kibice tej drużyny zajmą miejsca na Craven Cottage, wypełniają bar “The Golden Lion”.

To najstarszy pub w tej części Londynu — mówi mi siwowłosy pan, do którego się dosiadam. – Jestem kibicem Fulham od 63 lat, przychodzę tu mniej więcej tak samo długo. Oczywiście kiedyś było nas więcej, ale to nadal bardzo popularne miejsce wśród kibiców. W dniu meczowym zawsze jest pełne, wszyscy przychodzą w klubowych koszulkach.

Starszy pan ma rację, lokal ma długą historię. Wpadali tu Led Zeppelin, a wcześniej także William Shakespeare. W “The Golden Lion” nie ma wielu pamiątek związanych z Fulham, ale mój rozmówce wskazuje mi ścianę w głębi lokalu. Wisi na niej kilka zdjęć przedstawiających zawodników The Cottagers z różnych sekcji sportowych.

Bokser z Fulham, bar "The Golden Lion".

Piłkarze raczej do nas nie zaglądają, chyba że ci, którzy nie grają już w Fulham. Takich można tu spotkać całkiem często — opowiada mi miejscowa barmanka. – To nie jest największy klub w Londynie, ale ma swoją grupę kibiców. Przyjeżdżają do nas ludzie z całego świata, np. z Niemiec, którzy po drodze na stadion wpadają do pubu. Mamy jednego stałego klienta, który przylatuje na mecze z Norwegii. Tam mieszka i pracuje, ale kiedy gra Fulham, przylatuje do Londynu, przychodzi do nas na piwo i idzie na mecz. Nawet ten mało istotny.

Fulham to jednak głównie lokalsi. Ludzie mieszkający blisko stadionu, jak wspomniany na wstępie starszy pan. The Whites kibicował jego tata, wspierała ich także mama, więc sam nie miał wyboru. Pamięta nawet finał Pucharu Anglii, w którym Bobby Moore zagrał dla Fulham przeciwko West Hamowi. – Najlepsze wspomnienie? Finał Ligi Europy kilka lat temu. Bawiliśmy się tu przez parę dni — uśmiecha się i dodaje, że to dość bezpieczne miejsce. Czasami zdarza się nawet, że razem z kibicami The Cottagers piją fani w koszulkach innych drużyn. W Londynie to już sporo znaczy, bo choć lata 90., w których nawet przejście okolicą lokalu powiązanego z danym klubem w koszulce innej drużyny mogło się źle skończyć, minęły, to w wielu pubach ze względów bezpieczeństwa nadal nie są przyjmowani fani w barwach innych zespołów.

Byli tu Shakespeare i Led Zeppelin. Bar kibiców Fulham

Bez zdjęć albo dla turystów. Puby Chelsea

Taką politykę stosują np. lokale powiązane z Chelsea. Stamford Bridge leży mniej więcej dwie mile od “The Golden Lion”. Jak już wspomnieliśmy “Finborough Arms” to dziś przeszłość, ale bliżej obiektu wciąż znajdziemy dwa mocno kibicowskie puby – “Chelsea Pensioner” i “The Butcher’s Hook”. Pierwszy to bar, w którym w końcu znajdujemy mocno klubowy klimat. Nawet ściany są tam wyklejone wycinkami dotyczącymi The Blues, na ścianach – oraz suficie – wiszą flagi i szaliki. Paradoksalnie jednak większe znacznie dla kibiców ma drugi z lokali, mimo że w nim znajdziemy w zasadzie tylko jedną, pamiątkową tablicę. Za to jaką!

W 1896 roku kibic i biznesmen Gus Mears razem z bratem kupił Stamford Bridge, żeby organizować na stadionie mecze piłkarskie. Próbował przekonać Fulham do przeprowadzki, a kiedy zespół odmówił, rozważał sprzedanie obiektu. Rozmawiał o tym z kumplem, którego nagle ugryzł pies Mearsa. Przyjaciel biznesmena zniósł ten ból, a Gus uznał to za znak — czytamy na tablicy, która informuje nas, że 10 marca 1905 roku w tym miejscu powstał klub piłkarski Chelsea. Historii towarzyszy portret psa.

"Prywatny pokój" w Chelsea Pensioner

W “The Butcher’s Hook” nie wolno robić zdjęć ani nagrywać filmów. Zwłaszcza w dni meczowe. To bar, który leży dosłownie na wprost stadionu, więc wstęp mają tu jedynie fani, którzy na wejściu pokażą bilet na mecz. Ochrona nie wpuszcza nikogo innego, choć słyszymy, że raz do środka dostał się kibic innej drużyny, co nie skończyło się zbyt dobrze. W każdym razie nawet ograniczając listę bywalców do ludzi posiadających wejściówki na Stamford Bridge, w lokalu ciężko nawet przejść kilka kroków. Kilkaset osób obsługuje sześciu czy siedmiu ludzi za barem. Z lokalu wynoszone są krzesła i stoły, za ladą nie może być żadnych ostrych narzędzi czy nawet łyżeczek, a piwo podawane jest tylko w plastiku. Minimalizowanie ryzyka. Pub ściśle współpracuje z klubem, ale nie ma co się dziwić — zawdzięcza mu ogromne zyski przy okazji każdego spotkania, a tych Chelsea gra mnóstwo, bo przecież poza ligą sezon w sezon rywalizuje również w europejskich pucharach.

Ostatnio zaczęło się tu pojawiać coraz więcej osób z USA — opowiada mi barman z “Chelsea Pensioner”, gdzie znajdziemy także flagę kibiców z Polski. Wizyty zza Oceanu nie są jednak przypadkowe, bo podobną historię słyszymy w trzecim z lokali powiązanych z The Blues – “Cock Tavern”. Jest on w zasadzie pozbawiony nawiązań do klubu, ale nie przeszkadza to kibicom. – Flagi pojawiają się głównie podczas meczów. Często organizujemy tutaj różne spotkania fan klubów, mamy jedną grupę, która przychodzi do nas przed każdym meczem — mówi nam menadżerka lokalu. – Jeśli chodzi o gości z USA to faktycznie, ostatnio w zasadzie wszyscy przyjechali ze Stanów. Myślę, że ma to związek ze sprzedażą klubu.

Wróćmy jednak do “Pensioner”, gdzie Edegelson zdradza kulisy swojej pracy. Barman pochodzi z Brazylii, w pubie tylko dorabia, bo sam prowadzi projekt “K10 Football”, platformę promującą młodych piłkarzy z Brazylii czy Hiszpanii. Roboty jest jednak sporo. – W dniu meczowym zwykle schodzą nam po 3-4 kegi każdego z piw, które mamy, czyli łącznie kilkanaście beczek piwa. W zasadzie nie podajemy wtedy niczego innego, ale nie dlatego, że nie chcemy. Po prostu każdy prosi o pintę. Na co dzień, jak widzisz, jest spokojniej. Sporo osób wpada jednak zrobić sobie zdjęcie.

Białoruś, Polska, Holandia, Meksyk. Fankluby Chelsea zostawiają swoje flagi w "Chelsea Pensioner"

Rzeczywiście, kiedy rozmawiamy, w lokalu jest czteroosobowa rodzina w strojach Chelsea. Dzieci z zachwytem oglądają ściany, zwiedzają pub. Edegelson zachęca mnie, żebym przeszedł się po pubie i zrobił kilka zdjęć. Nie żałuję, że korzystam z zaproszenia, bo im dalej w las (a raczej bar), tym więcej The Blues.

Gdy wracam, opowiada mi jeszcze o zwyczajach kibiców. Zarówno do “Pensioner”, jak i “The Butcher’s Hook” przychodzą wszyscy. Młodzi, starzy, kobiety i dzieci. Anglicy, Amerykanie i Azjaci. Widać, że Chelsea to dziś globalna marka, przed lokalami nie znajdziemy wielu policjantów i tajniaków, jak w czasach świetności grupy chuligańskiej “Headhunters”. Wciąż jednak są w Londynie miejsca, które choć trochę przypominają nam o kibicowskich latach 90.

The Blue Anchor i The Old Bank. Puby kibiców Millwall

Jesteśmy oldschoolowcami, nie możemy opowiadać prasie o awanturach — zastrzega na wstępie Dave, który opija z kumplami 60. urodziny. Jestem w “The Blue Anchor”, legendarnym pubie kibiców Millwall. To trochę mroczne miejsce. Barmanka zapewnia mnie, że od dawna nie zdarzają się tu żadne awantury, ale kibice nadal tłumnie wpadają tu przy okazji meczów i innych wydarzeń. – Przyjdź w weekend, organizujemy dzień weterana. Sezon już się skończył, ale i tak zobaczysz wtedy, co znaczy zabawa z kibicami Millwall — zachęca.

Lew - symbol Millwall przed "The Old Bank".

Dzień weterana to dzień wyjątkowy także dlatego, że wielu fanów to byli wojskowi. Marc, którego spotykam w „The Old Bank”, drugim okolicznym barze związanym z The Lions, opowiada mi o wojnie na Falklandach i walce z IRA w Irlandii Północnej. Brał udział w obydwu, w jednym z muzeów w Londynie swego czasu można było znaleźć jego mundur. Sobotnie święto należy także do niego. – Po Irlandii dali nam kilka miesięcy płatnego urlopu. Poleciałem się pobawić do Meksyku. Zadzwonił do mnie syn i powiedział o tym, co stało się na Falklandach. Kilka dni później byłem już w wodzie po pachy, przeprowadzaliśmy desant.

Marc i jego kumpel — oczywiście — kibicują Millwall i — oczywiście — swoje przeżyli. Mówią, że owiano ich złą sławą, ale to nie tak, że jeździli po kraju, żeby tłuc innych. – Jak ktoś słyszał, że obok są kibice Millwall, to zaraz chciał się sprawdzić. Kiedyś po prostu siedzieliśmy w barze, nagle wpadła ogromna grupa fanów Birmingham. Zaatakowali nas, więc co mieliśmy zrobić? Broniliśmy się — mówi i pokazuje na kolegę obok. – Gdy się na nas rzucili, wsadził jednemu z nich palce w oko. Mógł nimi zamieszać tak, jak miesza się herbatę łyżeczką.

***

Znów “Blue Anchor” urodziny Dave’a. Nie wiem, czy on także był w wojsku, ale na pewno widział niejedno spotkanie podobne do opowieści o wjeździe kibiców Birmingham. Gdy słyszy, że jestem z Polski, wyjmuje telefon i szuka zdjęć z wyjazdu na mecz Rangersów z Legią Warszawa. Był w Sevilli i na innych pucharowych spotkaniach razem ze szkockimi przyjaciółmi. Pokazuje portfel z wyhaftowanym herbem Rangersów, ma na nim także naklejkę z flagą Irlandii Północnej. Na nodze i klatce ma z kolei tatuaże związane z Millwall. Pytam, czy jego koledzy także należą do starej gwardii fanów tego klubu.

Nie, on jest z West Hamu — mówi, a ja patrzę na niego lekko zszokowany. – Żartuję, West Ham nie ma tu wstępu — szybko wyjaśnia, a do rozmowy wtrąca się jeden z jego kolegów. – Ja na przykład chuja się znam na piłce. Nie wiem nawet kiedy jest spalony. Ale urodziłem się w dzielnicy Millwall, więc jestem za Millwall i będę za nimi aż do śmierci — tłumaczy z dumą i zarzuca “No one likes us, we dont care”.

Nikt ich nie lubi, mają to gdzieś. Historia Millwall

W obydwu pubach The Lions przeważają starsi fani. Od stojących za barem słyszę, że młode pokolenie fanów także tu zagląda, ale rzadziej niż weterani. To oni stanowią trzon grup kibicowskich i podtrzymują dawne tradycje.

Mają nawet własną playlistę. Ich ulubiony kawałek to “Sweet Caroline”, potem “Hey Jude”. Nie ma z nimi problemów, to dziś kochani starsi panowie. Oczywiście pamiętamy czasy, gdy te lokale nie były tak bezpieczne, miały złą sławę. Narkotyki, bójki. Jest inaczej, ale nadal nie wpuszczamy tu kibiców innych drużyn, gdy gra Millwall. Nie ma co prowokować. Mamy za to wielu gości z innych części świata, którzy chcą zobaczyć to miejsce. Dla Niemców mamy nawet specjalne, większe kufle do piwa, nasza pinta jest dla nich za mała. Mnóstwo osób przyjeżdża ze wschodniej Europy.

Marc opowiada o gościnności swoich kolegów. Mówi, że nawet jeśli nie masz na sobie koszulki Millwall, ale powiesz, że jesteś z nimi, zostajesz członkiem rodziny i możesz się z nimi bawić cały dzień. Żałuję, że muszę wyjechać przed weekendem, bo czuję, że dzień weterana dostarczyłby jeszcze lepszych historii. W barach już szykują się na komplet, do pracy zapewne przyjdzie komplet — około siedmiu osób, jak w dniu meczowym. Fani The Lions sprawiają pozytywne wrażenie. Mają tylko jeden problem i gdy o nim mówią, tracą nastrój.

Nigdy nie odniesiemy sukcesu. Wiesz, ile jest większych klubów w Londynie? 14. To za dużo, dla kogoś zabraknie miejsca i tym kimś jesteśmy my. Bez sukcesu nie przetrwamy — mówi Dave.

Coś w tym jest. W ostatnim czasie nawet małe Brentford wyrosło na klub z Premier League, a Millwall nie widziało najwyższej klasy rozgrywkowej od ponad trzech dekad. Z drugiej strony może to dzięki temu miejsce takie jak “The Blue Anchor”, mogło mnie zafascynować? Co prawda nie było tu tak kolorowo jak w “Chelsea Pensioner”, ale w każdej minucie czułem, że to miejsce silnie związane z klubem.

***

Podczas kilku dni w Londynie nie udało mi się odwiedzić wszystkich klubowych lokali w mieście. Jest ich po prostu zbyt wiele, są rozsiane po każdym kącie stolicy Anglii. Część z nich zapewne straciła status, jakim mogła się poszczycić dziesięć czy dwadzieścia lat temu, ale to wciąż klimatyczne miejsca pełne gawędziarzy i fanów futbolu. Barowa kultura oglądania piłki nożnej na Wyspach to coś, czego możemy im zazdrościć. Gdy kilka lat temu mieszkałem blisko szkockiej granicy, akurat trwało EURO 2016. Lokale i ulice wyglądały jak podczas wielkiego narodowego święta, a kapitalną imprezę udało nam się stworzyć nawet podczas meczu Polaków ze Szwajcarią, gdy cały pub razem z nami fetował wygraną po rzutach karnych.

Angielskie puby kibicowskie nie odstraszają już wszystkich, którzy akurat nie sympatyzują z tym, z kim trzymają stali bywalcy lokali. Wciąż jednak można w nich przeżyć ciekawą przygodę i — przede wszystkim — wypić dobre, zimne piwo przed meczem.

WIĘCEJ O ANGIELSKIEJ PIŁCE:

fot. własne, materiały właścicieli barów za ich zgodą

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
0
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”
Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
2
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Komentarze

27 komentarzy

Loading...