Iga Świątek z Ludmiłą Samsonową mierzyła się już, kiedy miała czternaście lat, a Rosjanka siedemnaście. W 2022 roku dwójka tenisistek znajduje się w kompletnie innym punkcie kariery – to Polka ma zdecydowanie lepsze CV. Mimo tego jej rywalka była dzisiaj blisko sprawienia sensacji. Przerwała nawet serię trzynastu meczów bez straconego seta polskiej zawodniczki. Ale koniec końców to Iga mogła cieszyć się ze zwycięstwa (6:7, 6:4, 7:5) oraz awansu do finału zawodów w Stuttgarcie. Następna na rozkładzie? Aryna Sabalenka.
Trudno nam było wyobrazić sobie, żeby to Samsonowa miała przerwać passę wygranych meczów Świątek (ta od dzisiaj wynosi dwadzieścia dwa). Mówimy w końcu o zawodniczce z czwartej dziesiątki rankingu WTA. Rosjanka co prawda zrobiła krok do przodu w ciągu ostatnich dwóch sezonów, potrafiła pokonywać niezłe zawodniczki jak Sloane Stephens, Madison Keys czy mistrzynię olimpijską Belindę Bencic (dwukrotnie). Ale jednak – co niby wskazywało, żeby mogła sobie poradzić z dominatorką?
Szczególnie że początek sobotniego meczu też wskazywał na Igę, która wygrała trzy pierwsze gemy. W końcu jednak agresywny, ofensywny styl gry Ludmiły zaczął przynosić efekty. Przy stanie 2:4 Samsonowa przełamała Polkę, a potem szła z nią łeb w łeb. No i do rozstrzygnięcia losów pierwszej partii potrzebny był tie-break. W nim Świątek posłała dwa asy. Ale Rosjanka odpowiedziała również dwoma wygrywającymi serwisami, pokazała też parę świetnych uderzeń kończących. To pozwoliło jej wyjść na prowadzenie w setach.
W drugiej partii rywalizacja wciąż była zacięta. W przypadku większości gemów zawodniczki pewnie wygrywały własne podania. Ale w końcu Rosjanka miała moment słabości. Albo inaczej – to Iga przy stanie 4:4 pokazała klasę, przełamując rywalkę między innymi dzięki kapitalnym returnom. Po chwili nasza tenisistka wygrała gema przy swoim serwisie, a więc czekał nas trzeci set.
Finał też będzie niełatwy?
Jeśli się jeszcze nie zorientowaliście – to naprawdę był mecz na wyniszczenie. Potrwał… aż trzy godziny i cztery minuty. Długa była również ostatnia, decydująca partia, która zaczęła się od… trzech przełamań. W dalszej jej części również nie było mowy o odpuszczaniu, spokojnej wymianie podań. Ostatecznie decydująca okazała się sfera mentalna – Samsonowa w końcówce pojedynku popełniała po prostu więcej niewymuszonych błędów, gorzej zniosła trudy meczu. I musiała pogodzić się z porażką.
W finale zawodów w Stuttgarcie Iga zmierzy się z Aryną Sabalenką. Trzeba przyznać, że Białorusinka, która miała sporo problemów na początku sezonu (dotyczących przede wszystkim popełniania kuriozalnej liczby podwójnych błędów), złapała ostatnio niezłą formę. W półfinale pokonała szalenie solidną od miesięcy Paulę Badosę, a wcześniej odprawiła z kwitkiem Anett Kontaveit (która miała… serię dwudziestu dwóch wygranych meczów pod dachem). Sabalenka w przeszłości dwukrotnie mierzyła się z Igą. Pokonała ją w czasie WTA Finals, ale w tym roku w Katarze odbiła się od Polki jak od ściany (2:6, 3:6).
Na korzyść naszej zawodniczki działa też to, iż zaliczyła właśnie przetarcie z agresywnie grającą tenisistką. Samsonowa prezentuje bowiem dość zbliżony styl do Białorusinki. Mimo wszystko – być może ostatnie dwa mecze (bo przecież Raducanu też postawiła się Polce) pokazały, że Iga nie ma co już liczyć w Stuttgarcie na spacerki. Bo rywalki przyjechały do Niemiec przygotowane i głodne pokonania pierwszej rakiety świata.
Iga Świątek, bo o niej mowa, wciąż będzie jednak wielką faworytką do zgarnięcia meczu finałowego. A co za tym idzie – może wygrać dwudziesty trzeci pojedynek z rzędu, a także czwarty turniej rangi WTA. Te statystyki Polki zaczynają wyglądać już niewiarygodnie.
Fot. Newspix.pl