Claude Makelele był wczoraj gościem “Hejt Parku” w Kanale Sportowym. 71-krotnego reprezentanta Francji przepytywał Tomasz Smokowski, ale pytania zadawali też widzowie. Spisaliśmy ciekawsze wątki z rozmowy. Makelele wspominał między innymi czasy występów w Realu Madryt i Chelsea, opowiadał o swoich futbolowych inspiracjach, a także najbardziej bolesnych wspomnieniach z boiska.
Co cię sprowadza do Polski?
Akademia Kinchance. To projekt, który realizujemy z polskimi partnerami – młodym obywatelem Demokratycznej Republiki Kongo, który swoje piłkarskie początki miał właśnie w Polsce Dominikiem Ebebenge. A także Krzysztofem Stanowskim. Jest to ogromny projekt o bardzo dużym zasięgu i wyjątkowy w swoich założeniach. Chcemy dawać szansę młodym piłkarzom z Konga takie same możliwości, jakie mają dzieciaki z Wybrzeża Kości Słoniowej, Kamerunu czy Ghany. Widać owoce tej pracy w tych krajach. Musimy zacząć od infrastruktury. Ci, którzy zostaną przez nas wyłuskani, będą mogli nauczyć się taktyki, techniki. Odpowiednio przygotować się fizycznie. Suma tych cech pozwoli im występować w ligach, które dzisiaj są dla nich niedostępne. Kongo potrzebuje takiej infrastruktury, ponieważ tamtejszy futbol w ostatnich latach upada coraz niżej. Mam wizję tego, co ma się tam wydarzyć. Jesteśmy skazani na sukces.
Dla nas to trudne to wyobrażenia, ale Kinszasa to aglomeracja zamieszkana przez około 20 milionów ludzi.
Dlatego można sobie wyobrazić, jak wielki straty ponosimy, skoro nie ma tam piłkarskiej infrastruktury z prawdziwego zdarzenia. […] Naszą akademię chcemy przede wszystkim potraktować jako swego rodzaju szkołę życia. To ma być edukacja szkolna, a futbol ma być dodatkową umiejętnością. Jeżeli jednak ktoś się wykaże ponadprzeciętnymi możliwościami na boisku, zostanie wyłowiony i uczyni dalsze kroki na tym polu. Być może zostanie zawodowcem.
W Kinszasie nigdy nie byłem, ale doszły do mnie stamtąd słuchy, że twój ojciec, też piłkarz, był cztery razy lepszy od ciebie!
Sam też nie widziałem jego gry, ale z tego co wiem – rzeczywiście tak było. Ludzie mówią, że odziedziczyłem po nim tylko jedną dobrze ułożoną nogę, a on miał dwie, którymi potrafił grać równie dobrze. Na pewno bardzo wiele mu zawdzięczam.
Czytałem też, że mocno wpłynął na ciebie Mazinho, z którym grałeś w Celcie Vigo.
Jego wpływ polegał przede wszystkim na tym, że obserwowałem jego grę. Miałem możliwość występowania z bardzo wielkimi piłkarzami, ale Mazinho był wyjątkowy. Dla niego nie było różnicy – prawa noga, lewa noga. Grał tak samo. Robił to w sposób niewymuszony, prosty. Jego poziom techniki był dla mnie niesamowity, brazylijski. Tak naprawdę nie musiał się nawet specjalnie nabiegać, żeby zagrać w taki sposób, jaki sobie założył. Widywałem zresztą na treningach jego młodziutkich wtedy synów, Thiago i Rafinhę. W sposób naturalny zaszczepił im tę technikę, choć oczywiście obaj mają też wiele cech indywidualnych. […] U boku Mazinho naprawdę wiele się nauczyłem. Czułem, że podpatrując go sam ewoluuję jako piłkarz, że dowiaduję się czegoś nowego.
Który mecz ze swojej kariery najmocniej zapamiętałeś?
Finał mistrzostw świata w 2006 roku. To jedyna rzecz, której mogę dziś żałować.
Jak zareagowałeś na zachowanie Zidane’a w dogrywce?
Mieliśmy w szatni wymianę zdań na ten temat. Przeprosił nas. Ja jestem zawsze bezpośredni. Mówię to, co myślę. Dla całej generacji zawodników to był w zasadzie ostatni mecz w narodowych barwach. Po raz pierwszy w życiu wtedy płakałem. Nikt tego nie widział, ale tak było. Wiedziałem, że to dla mnie bilet w jedną stronę. Dlatego miałem żal do Zizou. Tym bardziej że to mój przyjaciel. Ale jesteśmy ludźmi. Przegadaliśmy to i żyjemy dalej.
Na mistrzostwa świata w 1998 roku nie pojechałeś.
Taka była decyzja selekcjonera. Miał pewną grupę piłkarzy, którym ufał, ja do niej nie należałem. Oczywiście czułem pewien żal, obserwując triumf reprezentacji Francji. Też mogłem tam być. Ale nie byłem z tego powodu przybity, koncentrowałem się na mojej karierze i na tych aspektach, na które miałem wpływ.
Który piłkarz dziś jest do ciebie najbardziej podobny – Kante, Camavinga, może Guendouzi?
Trzeba ich złożyć do kupy i dopiero powstanie nowy Makelele! A mówiąc poważnie – to są zawodnicy najwyższej próby, każdy zapracował na swoje nazwisko. Być może dla niektórych jestem nawet wzorem, ale każdy ma swoje cechy, indywidualne walory.
Jak utalentowanym byłeś zawodnikiem? Gdyby porównać cię na przykład z Zinedinem Zidanem?
Często nas porównywano, kiedy byliśmy młodymi zawodnikami. W kategoriach nadziei dla francuskiego futbolu. On występował w Bordeaux, ja w Nantes. Był bardzo dobry, ale ja też. Po prostu byłem inny. Wielu kibiców nie zdaje sobie sprawy na przykład z tego, jak dobry miałem drybling. Ja rzadko strzelałem bramki, bo po prostu wyspecjalizowałem się w innych elementach gry. Moim zadaniem było podprowadzić futbolówkę wyżej.
Nie sądzisz, że urodziłeś się za wcześnie? Dziś defensywni pomocnicy są bardziej doceniani finansowo.
Zawsze tak jest – kolejne pokolenia zarabiają więcej od poprzednich. W mojej epoce zarobki też były w porządku.
Czy zakończenie kariery było dla ciebie trudnym momentem?
Wszedłem w tę sytuację przygotowany. Przez trzy lata robiłem sobie grunt pod decyzję o zakończeniu kariery. Oczywiście mogłem jeszcze trochę pociągnąć, miałem ku temu możliwości, ale miałem już inny plan. Powziąłem mocne postanowienie, że pozostaję w branży, tylko w innej roli. Nie chciałem przeciągać swojego pobytu na boisku – kiedy nagle uświadamiasz sobie, że otaczają cię wyłącznie ludzie znacznie młodsi od siebie, zatracasz kompatybilność.
Łatwiej było funkcjonować w czasach piłkarskich, czy teraz?
Wtedy było dużo trudniej. Dzisiaj jako człowiek mam dużo więcej swobody. Trzeba zdać sobie sprawę, że dawniej trenerzy mieli o wiele większy wpływ na życie swoich piłkarzy. Mieli dużo więcej do powiedzenia. Obecnie się dostosowują. Nie mogą sobie pozwolić na to, żeby niektórych zawodników wyrzucić z klubu. Kiedyś szkoleniowiec mógł ostro obchodzić się z zawodnikiem, a on wracał na trening, by udowodnić swoją wartość. Teraz taki piłkarz może doprowadzić do zwolnienia trenera, z którym ma na pieńku. Widzimy to w wielu klubach. […] Adaptacja to kluczowa umiejętność dla dobrego trenera.
Kto rządził w szatni galaktycznego Realu Madryt?
Jeśli miałbym mówić o tym, kto był liderem, to wskazałbym Fernando Hierro. Gdy on zabierał głos, wszyscy słuchaliśmy. Był ikoną, symbolem, kapitanem. Szanowali go wszyscy bez wyjątku. On był więc postacią pierwszoplanową pod tym względem. Ale w każdej drużynie są też gracze, którzy mają odpowiednie umiejętności, charakter i potencjał, by wyrażać swoje myśli i emocje. Jednak w Realu właśnie Hierro był tym, który miał pierwszeństwo.
W jaki sposób szatnią zarządzał Jose Mourinho?
To trener o zróżnicowanych metodach, z bardzo indywidualnym podejściem. Miał na tyle mocną osobowość, że udało mu się zmienić energię wokół graczy. Odkrywał w piłkarzach potencjał, o jakim oni sami nie wiedzieli. Nie mieli takiej wizji. On tymczasem pomagał im go wydobyć. […] Praca z nim była inna, ponieważ było w niej dużo więcej dyscypliny. Dużo więcej precyzji.
Dlaczego odszedłeś z Realu Madryt?
Odpowiem w najprostszy sposób – Florentino Perez nie do końca był świadomy, jak wygląda sytuacja. Tematem zarządzał dyrektor Jorge Valdano. To z Valdano negocjowałem nowy kontrakt, ale ostatecznie on stwierdził, że klub nie ma pieniędzy na podwyżkę dla mnie. Stwierdziłem wtedy, że mam też inne możliwości, że są zainteresowane mną kluby. No i mnie puścił. Chyba nie traktował mnie do końca poważnie. Zawsze byłem graczem spokojnym, pracowitym. Przyjaciel przyjaciół, znajomy znajomych, bez narzekania. Valdano niczego o mnie nie wiedział. Wydawało mu się, że do Madrytu przypłynąłem statkiem z Afryki i nie miałem wcześniej żadnej kariery. Traktował mnie jak całkowitego nowicjusza, nie okazał mi szacunku.
A potem się okazało, że Real ściągnął Davida Beckhama. Ja chciałem jedno euro, nie dostałem, a Beckham dostał miliard. Tak się nie postępuje. Zadzwoniłem do agenta i poprosiłem, by zorganizował transfer do Chelsea. Tu nawet nie chodziło o pieniądze, ale w taki sposób się nie traktuje drugiego człowieka.
Perez powiedział potem, że Realowi nie będzie brakowało Makelele.
Kiedy trener taki jak Vicente del Bosque wielokrotnie puka do twoich drzwi i pyta o twoją przyszłość, to świadczy o wartości piłkarza. Prezes nie zna się na boiskowych sprawach, to nie on zarządza zespołem. Nie mam problemu z jego komentarzami. Wiadomo zresztą, co robiłem później w Chelsea. Na szczęście nie trafiliśmy wtedy w Lidze Mistrzów na Real Madryt. To jedyna rzecz, której chciałem wówczas uniknąć.
Z kim najlepiej ci się grało? Wymień trzech zawodników.
Zidane, to w pierwszej kolejności. Dalej Ronaldo, ten prawdziwy. I na trzecim miejscu Mazinho.
Obserwujesz dziś futbol jak kibic, czy jak trener?
Analizuję, cały czas. I zupełnie mnie to nie męczy. To wielka przyjemność. No i dzięki temu nie zawsze muszę obserwować pełne 90 minut spotkania – niekiedy wystarczy, że obejrzę godzinę i już wiem, jak się dany mecz zakończy!
Co sądzisz o sprzedaży Chelsea przez Romana Abramowicza?
Sytuacja jest trudna dla wszystkich. Jedno, czego jestem pewny – na razie nie należy wysuwać daleko idących prognoz. Jest kontekst sportowy, jest kontekst ekonomiczny, jest kontekst polityczny, no i kontekst wojenny. Na pewno odejście Abramowicza to wielka strata dla Chelsea. Nastroje są złe. W klubie jest wielki profesjonalizm, wszyscy koncentrują się na swojej pracy. Grają, idą dalej.
Lewandowski czy Benzema?
Myślę, że Benzema ma ten walor, że daje więcej opcji otaczającym go zawodnikom. Promieniuje pozytywnie na swoich partnerów. Nie tylko z linii ataku. Zawsze mówię o drużynie, jako o systemie naczyń połączonych. Benzema napędza cały zespół. To element, którym przerasta Lewandowskiego.
Messi czy Ronaldo?
Uwielbiam obu. Chyba mam prawo, nie? Nie jestem w stanie wybrać żadnego z nich. To porównanie między atletą i iskrą bożą. Idealnie pasują do siebie jako przeciwnicy. Trudno rozstrzygać ich rywalizację na zasadzie – jeden ma więcej trofeów, drugi mniej.
Co sądzisz o systemie VAR?
Problem polega na tym, że co kilka miesięcy zmieniają się zasady. Jak zawodnik ma się do nich przyzwyczaić? Tak samo jest w innych dziedzinach życia. Robisz program, są pewne zasady, a za pół roku one się zmieniają. Nie jest łatwo się dostosować. Tak samo z przepisami dotyczącymi zagrań ręką. Może zaczniemy po prostu wiązać piłkarzom ręce przed wyjściem na boisko. Tak będzie najprościej. VAR będzie zbędny.
***
Cały “Hejt Park” z Claudem Makelele:
CZYTAJ WIĘCEJ O FRANCUSKIM FUTBOLU:
- Macron i Sarkozy lobbują, by Mbappe został w PSG
- Antonio Conte może objąć Paris Saint-Germain
- Dziennikarz sugeruje problemy Neymara z alkoholem
fot. NewsPix.pl / FotoPyk