Już jutro wystartują halowe mistrzostwa świata w Belgradzie. Pod względem zdobyczy medalowych, ta impreza nie zawsze była dla nas udana. Ale w ostatnich latach ten stan rzeczy uległ poprawie. I to na tyle dużej, że w stolicy Serbii nie musimy zadowalać się jednym krążkiem – a nie raz tak bywało. Dziś mamy podstawy i ambicje, by liczyć na więcej. A powtórzenie przez polskich lekkoatletów największej zdobyczy halowych mistrzostw świata – czyli pięciu krążków – jest całkiem realne. Którzy z naszych reprezentantów mają największe szanse na dołożenie się do takiego dorobku? Oto nasi kandydaci.
Spis treści
JAK BYWAŁO WCZEŚNIEJ?
Powiedzmy sobie szczerze – podczas halowych mistrzostw świata Polakom zwykle nie szło specjalnie dobrze. Oczywiście, nie ma sensu porównywać dorobku medalowego z hali do tego, który Polska zdobyła w historii występów na stadionie. Na te drugie mistrzostwa przyjeżdża około trzy razy więcej zawodników, a i liczba rozgrywanych konkurencji jest dwukrotnie wyższa. Jednak Polska w klasyfikacji medalowej wszech czasów halowych mistrzostw zajmuje dopiero 24. miejsce. W edycji “stadionowej” okupujemy 12. lokatę.
Wprawdzie 33 zdobyte medale plasują nas na 13. pozycji pod względem liczby wywalczonych krążków w hali, ale tych najważniejszych – złotych – posiadamy zaledwie pięć. Dotychczas dumnym mianem halowych mistrzów świata mogą nazywać się tacy sportowcy, jak Sebastian Chmara (wielobój), męska sztafeta 4 x 400 metrów z mistrzostw w Lizbonie w 2001 roku, Kamila Lićwinko (skok wzwyż), Adam Kszczot (bieg na 800 metrów) i ponownie sztafeta męska 4 x 400 m – ta z ostatnich mistrzostw, rozgrywanych w Birmingham.
Ponadto, ze wszystkich mistrzostw – a odbyło się 18 edycji – Polacy zaledwie pięciokrotnie wracali ze zdobyczami liczniejszymi, niż dwa medale. Najwięcej krążków – 5 – wywalczyliśmy w 1999 roku w Maebashi oraz 2018 roku, we wspomnianym już Birmingham. Ale spoglądając na wyniki, trudno nie dojść do wniosku, że polska lekkoatletyka ostatnimi czasy przeżywa dobry okres. Najlepszym tego przykładem były ubiegłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio. Ale podczas halowych mistrzostw świata również widać poprawę. Przed Birmingham nasi reprezentanci wywalczyli po trzy medale w Portland oraz Sopocie.
Zatem wreszcie doczekaliśmy się sportowców o których mogliśmy powiedzieć, że jadą na mistrzostwa z realnymi szansami medalowymi. A w niektórych przypadkach, że są jednymi z głównych kandydatów do sukcesu. Żadnymi tam czarnymi końmi, którzy muszą wystąpić lepiej, niż miało to miejsce do tej pory. I jeszcze przy okazji liczyć na to, że rywale będą mieli pecha. Przeciwnie – w kilku dyscyplinach to Polacy są faworytami, a do upragnionego podium wystarczy dyspozycja, jaką prezentują od dawna.
EWA SZYBKA JAK NIGDY
Zacznijmy od oczywistych kandydatów do sukcesu, w przypadku których brak krążka byłby wręcz niemiłą niespodzianką. A raczej kandydatek, gdyż w tej grupie występują wyłącznie panie.
Spośród naszych reprezentantów, Ewa Swoboda jest największą faworytką nie tylko do podium, ale i zdobycia halowego mistrzostwa świata. Od kilku lat było wiadomo, że Ewa to prawdziwy sprinterski talent. Wymagania wobec niej – oraz jej trenerki, Iwony Krupy – były ogromne. Zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN już na początku swojej kariery wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę oczekiwań, kiedy jako nastolatka została wicemistrzynią Europy w biegu na 60 metrów.
Ale w kolejnych sezonach progres Ewy stanął w miejscu, na co wpływ miało również jej podejście do wykonywanego zawodu. Polka nie ukrywa, że lubiła wsunąć sobie hamburgera czy kawałek pizzy, a do tego nie zawsze dawała z siebie wszystko na treningach. Ale to było kiedyś. Od 2019 roku obserwujemy inną zawodniczkę. Skupioną na pracy, poukładaną w elementach technicznych biegu i co równie ważne – odmienioną mentalnie. Swoboda dalej posiada swój specyficzny styl bycia. Jej spontaniczność czy szeroko rozumiany image nie każdemu przypadają do gustu. Ale Ewa dojrzała do tego, by nie przejmować się opiniami osób spoza bliskiego kręgu jej znajomych i rodziny. By po ewentualnej porażce nie popadać w histerię, ze łzami w oczach deklarując chęć zakończenia kariery.
MEDAL, MISTRZOSTWO, REKORD ŚWIATA? GDZIE LEŻY GRANICA EWY SWOBODY?
W 2019 roku wywalczyła halowe mistrzostwo Europy w biegu na 60 metrów. Następne dwa sezony w zasadzie spisała na straty, ze względu na pandemię koronawirusa, oraz kontuzje, które jej nie oszczędzały. Przez to opuściła igrzyska w Tokio. Jesteśmy przekonani, że dawna Swoboda dramatycznie przeżyłaby taki rozwój wydarzeń. Tymczasem Ewa była pewna pracy, którą wykonała w tym czasie. I dziś zbiera jej plony. Od początku sezonu 2022 biega świetnie – wykręciła trzy najlepsze czasy na świecie. W tym magiczny wynik 6.99 podczas halowych mistrzostw Polski w Toruniu. Jako dziesiąta kobieta w historii pobiegła 60 metrów w mniej niż 7 sekund. W XXI wieku żadna Europejka nie biegała tak szybko! W obliczu takich wyników, Swoboda jest faworytką do mistrzowskiego tytułu. A kto wie, czy nie pokusi się nawet na zaatakowanie rekordu świata?
SZTAFETA OSŁABIONA, ALE DALEJ MOCNA
Zostańmy przy biegach, ale wydłużmy dystans do tego, który jest uważany za polską specjalność. Zwłaszcza w biegach sztafetowych, gdzie podczas igrzysk olimpijskich w Tokio Polacy wywalczyli na nim aż dwa medale – złoty i srebrny. Chodzi oczywiście o 4 x 400 metrów. Podczas halowych mistrzostw świata nie zostanie rozegrany mikst, ale tradycyjnie zobaczymy sztafety męską i damską. W tej drugiej tradycyjnie będą nas reprezentować Aniołki Matusińskiego. Chociaż niestety, nie w pełnym składzie.
Justyna Święty-Ersetic, Natalia Kaczmarek oraz Iga Baumgart-Witan zapewne pobiegną w Belgradzie – Justyna oraz Natalia zaliczą też starty indywidualne. Do wymienionej trójki miała dołączyć Anna Kiełbasińska, która w tym sezonie wręcz imponuje formą – zresztą, nie tylko ona. Na początku lutego ustanowiła nowy halowy rekord Polski w biegu na 400 metrów – 51.10. Ten wynik został pobity przez Święty-Ersetic na halowych mistrzostwach Polski, która pobiegła w czasie 51.04. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że Justyna nie osiągnęłaby tak dobrego rezultatu, gdyby nie miała się z kim ścigać. Nasza najlepsza biegaczka musiała się naprawdę mocno napracować, by wygrać właśnie z Kiełbasińską oraz Natalią Kaczmarek.
Niestety, na kilka dni przed mistrzostwami Kiełbasińska otrzymała pozytywny wynik testu na koronawirusa i nie zobaczymy jej w Belgradzie. Zastąpi ją któraś z dwójki Kinga Gacka-Aleksandra Jaworska. Ale niech o mocy polskiej drużyny świadczy fakt, że pomimo braku jej tak ważnego ogniwa, Polki i tak są jednymi z głównych kandydatek do medalu. Udowadniają to dane, które przekazał na Twitterze profil Athletics News.
Sztafety 4 x 400 pań na hmś w Belgradzie, uszeregowane według sumy czasów 4 najszybszych w 2022 zgłoszonych zawodniczek na 400 m (uwzględniam absencję Kiełbasińskiej):
🇳🇱 3:26.69
🇵🇱 3:27.28
🇯🇲 3:28.64
🇺🇸 3:28.91
🇬🇧 3:28.98
🇮🇪 3:30.16
🇨🇦 3:30.60
🇧🇪 3:31.99
🇪🇸 3:32.20
🇸🇮 3:35.74— Athletics News (@Nedops) March 16, 2022
Z twórcą tego profilu – Tomaszem Spodenkiewiczem – porozmawialiśmy o medalowych szansach Polaków. Oczywiście, w tej rozmowie nie mogło zabraknąć wątku 400 metrów pań.
– W ostatnich dniach było trochę stresu związanego z testami covidowymi. Strasznie szkoda Anny Kiełbasińskiej, która wypadła z tego powodu. Z nią Polki byłyby faworytkami do złota, z jakąś szansą na pobicie halowego rekordu świata. Ale ja śmieję się, że bez niej będą większe emocje, bo przewaga naszej sztafety nie jest taka duża.
Mimo wszystko, medal w sztafecie kobiet wydaje się dość pewny. Nawet bez Kiełbasińskiej, Polki są na tyle mocne – i wciąż bardzo zgrane – że nie powinny skończyć poza podium. Chociaż my liczymy na to, że wywalczą nawet złoty medal.
MEDAL JEST REALNY, ALE O ZŁOTO BĘDZIE CIĘŻKO
Jak wspomnieliśmy, dwie z naszych biegaczek na dystansie 400 metrów zaprezentują się też w indywidualnych występach. W obecnym sezonie Justyna Święty-Ersetic oraz Natalia Kaczmarek legitymują się odpowiednio szóstym oraz ósmym najlepszym czasem świata. Na światowej liście przedziela je… nieobecna Anna Kiełbasińska.
Pomimo, że reprezentacja Polski straciła jedną zawodniczkę, to w Belgradzie nie zobaczymy aż czterech biegaczek, które potrafiły pokonać 400 metrów szybciej od Polek. Druga na listach Polina Miller odpadła w związku z sankcjami, które dotknęły rosyjskich sportowców w wyniku inwazji ich kraju na Ukrainę. W stolicy Serbii nie zobaczymy również Amerykanek Alexis Holmes, Britton Wilson i Talithy Diggs, których wyniki w zestawieniu najszybszych czasów okupują miejsca 3-5. Zabraknie również ich rodaczek z dalszych miejsc: Stephanie Davis (11. czas na światowych listach), Kennedy Simon (14.) czy Jan’Taijah Ford (16.).
Zatem na papierze szybsza od Polek jest tylko Femke Bol. Ale to nie znaczy, że możemy przejść od razu do ceremonii wręczenia medali, podczas której na podium zobaczymy dwie nasze rodaczki. Owszem, Justyna i Natalia są mocne. Jednak równowaga w lekkoatletycznym środowisku być musi. Chociaż Polkom poodpadało kilka dobrych rywalek, przybyła jedna – ale za to jaka…
Na halowych mistrzostwach świata pojawi się Shaunae Miller-Uibo, której nazwiska próżno szukać na tegorocznych listach wyników. Wszystko z tego względu, że reprezentantka Bahamów jeszcze nie startowała w tym sezonie w żadnych zawodach. Ale mówimy tu o zawodniczce, która na 400 metrów wywalczyła olimpijskie złoto w Rio de Janeiro i obroniła je rok temu w Tokio. Przy okazji, motyw świetnych zawodników, którzy nie znajdują się w tegorocznych rankingach wyników, ale powracają do rywalizacji właśnie podczas HMŚ, jeszcze kilka razy przewinie się w tym tekście.
Możemy kontrować jej występ tym, że nie wiadomo w jakiej jest formie. Że bieganie w hali nieco różni się od tego na stadionie. Jednak ostatecznie, takie nazwisko na liście startowej od razu staje się mocną kandydaturą do medalu. A jest jeszcze rodaczka Femke Bol – Leike Klaver.
Spodenkiewicz: – O medal indywidualny na 400 metrów nie będzie aż tak łatwo, jak się wydaje, odkąd Shaunae Miller-Uibo pojawiła się na listach zgłoszeniowych. Femke Bol również wydaje się mocniejsza od Polek. Jest też jedna Jamajka, która może mieć lepsze biegi od najlepszego wyniku w sezonie. Chociaż to też nie jest tak, że medal na 400 metrów mnie zdziwi – nie wspominając o rekordzie Polski.
W nieco lepszej sytuacji znajduje się Adrianna Sułek. Polka znakomicie zaprezentowała się podczas halowych mistrzostw Polski w pięcioboju. Poprawiła swoje najlepsze wyniki ogólne w pchnięciu kulą i skoku wzwyż, natomiast w skoku w dal osiągnęła najlepszy rezultat halowy. Świetny występ dał jej 4756 punktów – do pobicia rekordu Polski Urszuli Włodarczyk zabrakło jej zaledwie pięćdziesięciu trzech oczek. Ale dwudziestodwulatka odzyskała pozycję liderki światowego rankingu, ustanawiając w Toruniu najlepszy w tym roku wynik sezonu na świecie.
Tu na scenę wkracza zawodniczka z Liverpoolu – Katarina Johnson-Thompson. Dwudziestodziewięcioletniej Brytyjce z igrzyskami olimpijskimi jest wyraźnie nie po drodze. W Rio zajęła szóste miejsce w siedmioboju. Z kolei w Tokio wycofała się z rywalizacji z powodu kontuzji łydki. A od igrzysk rozpoczynamy dlatego, że w zasadzie na każdej dużej imprezie – poza tą najważniejszą – Johnson-Thompson prezentuje się świetnie. Od 2018 roku zwyciężyła w halowych mistrzostwach Europy i świata. Dołożyła do tego również złoto w światowej rywalizacji na stadionie.
– Adrianna ma dużą szansę medalową – w końcu to autorka najlepszego tegorocznego wyniku na świecie. Ale tu trzeba zauważyć, że Katarina Johnson-Thompson nie startowała w żadnych zawodach w tym sezonie, co jest rzadkością. Jeżeli ma taką formę, jaką prezentowała w poprzednich latach, to może być poza zasięgiem. Ale przy dobrym starcie, medal Sułek jest realny i jest to kolejna konkurencja, w której można się pokusić o halowy rekord Polski – twierdzi Spodenkiewicz.
Spośród zawodników, po których w szczególności liczymy na medalowy wynik, najtrudniejsze zadanie czeka Konrada Bukowieckiego. Wspomniane Shaunae Miller-Uibo i Katarina Johnson-Thompson to świetne zawodniczki, jednak w ich przypadku możemy podywagować nad formą, którą zaprezentują w Belgradzie. Pola do takiej dyskusji nie pozostawia rywal Konrada, Ryan Crouser. To znaczy – pozostawia. Kiedy Amerykanin dopiero buduje dyspozycję, pcha kulę tylko nieco dalej, niż za dwudziesty drugi metr. U szczytu formy należy się spodziewać ataku na rekord świata. Swoją drogą, ten również należy do niego i wynosi 23.37. W poprzednim roku Crouser ustanowił też halowy rekord świata, pchając kulę na 22.82. No gigant – zarówno w przenośni, jak i dosłownie, bo jak na kulomiota przystało, Ryan to spore chłopisko.
Mało tego, już na początku obecnego sezonu świat obiegła informacja, że Amerykanin ponownie pobił rekord globu. Okazało się jednak, że organizatorzy popełnili błąd w obliczeniu odległości i ostatecznie kulomiot uzyskał “zaledwie” 22.50. Pod koniec lutego poprawił ten wynik o centymetr. Tym sposobem – z różnicą wynoszącą aż sześćdziesiąt centymetrów – nazwisko Crousera otwiera listę najlepszych wyników w 2022 roku.
Ale drugi na liście, z rezultatem 21.91 jest Konrad Bukowiecki. Rzecz w tym, że w zestawieniu bardzo mocno się kotłuje. Zaraz za Polakiem nim znajduje się Filip Mihaljević. Obaj zmierzyli się ze sobą w tym sezonie podczas ORLEN Copernicus Cup. Wówczas wygrał Chorwat, który pchnął kulę na odległość 21.84 – o zaledwie centymetr dalej od Bukowieckiego.
Poza Mihaljeviciem będą tacy zawodnicy jak Darlan Romani czy Tom Walsh. Trzeba będzie uważać na dwóch reprezentantów Włoch – Nicka Ponzio i Zane Weira. Wprawdzie w hali Weir pchnął w tym sezonie 21.50, ale ten wynik jest mylący. W ubiegłym tygodniu oddawał swoje próby w Portugalii, na otwartej przestrzeni. I osiągnął 21.99.
Spodenkiewicz: – Ponownie zaskakują mnie zawodnicy z Włoch, którzy Włochami są tylko formalnie – wcześniej reprezentowali inne kraje. Uważam, że to będzie znakomity konkurs. Ryan Crouser to jedna liga, ale cała reszta, oscylująca wokół wyniku dwudziestu dwóch metrów, będzie bardzo interesująca. Tu może paść halowy rekord Polski, który należy do Konrada – wynosi równe 22 metry.
I sami z niecierpliwością czekamy na ten konkurs. Stawka jest naprawdę wyrównana, a popularny “Buko” może w nim zająć zarówno miejsce na podium, jak i drżeć o wejście do pierwszej ósemki. I to nawet wtedy, kiedy sam będzie oddawał świetne próby, po których Polakowi trudno będzie cokolwiek zarzucić.
A MOŻE JAKAŚ NIESPODZIANKA?
Trudno wytypować konkretną liczby medali, z którą Polska zakończy halowe mistrzostwa świata, gdyż w wielu przypadkach zdecydują niuanse. Wyrównanie najlepszego wyniku z halowego czempionatu – czyli pięciu krążków – jest jak najbardziej w zasięgu naszej reprezentacji. Jeżeli oczywiście wszystko pójdzie po myśli Polaków. Ale równie dobrze możemy zakończyć mistrzostwa z dorobkiem dwóch medali. Wystarczy pechowy falstart Ewy Swobody, czy zła zmiana w sztafecie i cały misterny plan o krążku… trzeba będzie odłożyć do następnej imprezy.
Ale z drugiej strony, skoro uprzedziliśmy was o możliwych negatywnych scenariuszach, to napiszmy nieco o zawodnikach nieoczywistych, którzy naszym zdaniem – przy odrobinie szczęścia – mają szansę na świetny wynik. Może nie tak wielkie, jak ich koledzy i koleżanki o których napisaliśmy, ale warto będzie zwrócić uwagę na ich występy. Wszak sport jest emocjonujący z tego względu, że dochodzi w nim do niespodzianek. Kto wie, może w Belgradzie to któryś z Polaków będzie sprawcą sensacyjnego sukcesu? Tak jak zrobił to chociażby Dawid Tomala w Tokio, który został mistrzem olimpijskim w chodzie na 50 kilometrów.
My mamy trzech kandydatów, którzy mogą sprawić miłą niespodziankę. Pierwszym jest Damian Czykier, który w lutym podczas ORLEN Copernicus Cup… skradł show Ewie Swobodzie. W Toruniu gwoździem programu miała być rywalizacja Polki z Elaine Thompson-Herah. Tymczasem wcześniej odbył się bieg na 60 metrów przez płotki mężczyzn. Czykier zaprezentował się w nim znakomicie, ustanowił nowy rekord Polski w tej konkurencji, wpadając na linię mety w czasie 7.48. Damian od kilku sezonów polował na to, by pobić rekord Tomasza Ścigaczewskiego z 1999 roku (7.51), ale zawsze czegoś brakowało. W Toruniu w końcu wykonał wszystko niemalże perfekcyjnie. Tym samym jedzie do Belgradu jako czwarty najszybszy płotkarz, który tam wystartuje.
Jednak mamy argument przemawiający za tym, by potencjalny medal Czykiera traktować w kategorii niespodzianki. 7.48 to świetny wynik, lecz znacznie odbiega on od reszty czasów, które płotkarz wykręcał w tym sezonie. A te są po prostu przeciętne i oscylują wokół 7.60.
– Występ Damiana Czykiera jest dla mnie zagadką. Jego bieg na rekord Polski to był troszkę wyjątek. Warto przypomnieć, że Damian nie wygrał halowych mistrzostw Polski – pokonał go młody, bardzo zdolny Jakub Szymański. W Belgradzie będą mocni zawodnicy z USA i Francji, ale gdyby Damianowi drugi raz wyszedł bieg na rekord kraju, to znalazłby się bardzo blisko medalu. Oczywiście, płotki pod tym względem są specyficzne i często zdarzają się w nich niespodzianki. Wystarczy, że wypadnie dwóch zawodników, a szanse Damiana bardzo wzrosną.
Zatem Polak kolejny raz musi wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, oraz liczyć na łut szczęścia. Można powiedzieć, że stanowi on klasyczny przykład kandydata do miana czarnego konia zawodów.
W podobnej sytuacji znajduje się Norbert Kobielski. Polski skoczek wzwyż mógłby wręcz w ogóle nie pojechać do Belgradu, gdyż nie uzyskał minimum, które zapewniałoby mu kwalifikację na imprezę. Ale na jego szczęście, wielu zawodników z czołowej dziesiątki zrezygnowało z udziału w mistrzostwach. Dzięki temu World Athletics znalazło miejsce dla Kobielskiego.
Spośród 14 zawodników, którzy skoczyli w 2022 co najmniej 2.27 tylko 3 wystartuje w Belgradzie.
Norbert Kobielski na halowych mistrzostwach Polski skoczył 2.26.
Swój pierwszy start w tym roku zanotuje na halowych mistrzostwach świata mistrz olimpijski, Włoch Gianmarco Tamberi. https://t.co/QUyVv2B1a1
— Athletics News (@Nedops) March 16, 2022
Stąd Norbert – podobnie jak Damian Czykier w płotkach – spośród rywali obecnych na mistrzostwach będzie legitymował się czwartym najlepszym rezultatem w tym sezonie, który wynosi 2.26. Jednak warto podkreślić, że aż dziewięciu jego przeciwników posiada rekord życiowy na poziomie 2.30, lub wyższym. Natomiast Norbert może poszczycić się życiówką, która wynosi zaledwie 2.29. W dodatku ze startów nie zrezygnował Koreańczyk Sanghyeok Woo, który skacze po 2.36, a do skakania wraca jeden z dwóch mistrzów olimpijskich w tej konkurencji z Tokio – Gianmarco Tamberi. Ale Kobielskiego stać na skoki w okolicach 2.30 i będzie musiał takie zaprezentować, jeżeli chce powalczyć o miejsce na podium.
Naszą ostatnią cichą kandydatką do medalu jest Angelika Cichocka, startująca w biegu na 800 metrów. Polska biegaczka – mistrzyni Europy z 2016 roku na stadionie – wprawdzie jest już bardzo doświadczoną zawodniczką, ale wciąż podkreśla, że bieganie sprawia jej radość. Owszem, nie jest murowaną faworytką do podium. Osiem rywalek legitymuje się w tym sezonie lepszym czasem od Polki.
Ale możemy upatrywać szans Cichockiej w stylu, w jakim może rozegrać się walka o pozycje medalowe. Finały na średnich dystansach zwykle nie należą do biegów w których zawodnicy od początku narzucają mocne tempo. Przeciwnie, zwykle w pierwszej połowie faworyci nie kwapią się do forsowania biegu – większość z nich czeka na to, aż wszystko rozstrzygnie się na ostatnim kółku.
Taki wariant będzie idealny dla Angeliki, która wciąż posiada bardzo mocny finisz. W dodatku biega dobrze taktycznie, nie nadkłada niepotrzebnych metrów. Udowodniła to rok temu w Toruniu, kiedy wywalczyła brązowy medal halowych mistrzostw Europy. A do miasta Kopernika wtedy przyjechały zawodniczki, które mogły poszczycić się lepszymi czasami od Polki.
Oczywiście, czeka ją trudne zadanie. Poza świetną Keely Hodgkinson na mistrzostwach świata pojawi się grupa zawodniczek z Ameryki Północnej i Afryki. Lecz Cichocka zapewnia, że stać ją jeszcze na świetne występy. I to nie tylko w tym sezonie.
– Chcę biegać do Paryża i ciągle pałać do biegania taką miłością, jak teraz. Wiem, że czeka mnie harówka, ale naprawdę wierzę, że mogą to być piękne lata. Nie trenuję po to, by trenować, lecz mierzę wysoko i stać mnie na to, by wygrywać mistrzowskie imprezy. Nadal jestem kotem na bieżni – mówiła w rozmowie z Faktem.
A nam pozostaje trzymać kciuki, żeby ten kot w Belgradzie pokazał na bieżni swój pazur.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix