Owszem, mieliśmy w tym sezonie gorsze występy Polaków. Trzech naszych zawodników w drugiej dziesiątce? To też brzmi nie najgorzej. Ale i tak kadra Michala Doleżala nie ma prawa być z siebie zadowolona. Piętnaste miejsce, które ostatecznie zajął najlepszy z biało-czerwonych, Piotr Żyła, po prostu specjalnie cieszyć nie może. Szczególnie że za nieco ponad tydzień rozpocznie się Turniej Czterech Skoczni.
Czekaliśmy na weekend w Engelbergu. Po pierwsze, bo ta skocznia od lat sprzyjała polskim skoczkom, a w szczególności Kamilowi Stochowi. Po drugie, bo po treningach w Ramsau do rywalizacji w Pucharze Świata wrócili Dawid Kubacki, Andrzej Stękała czy Klemens Murańka. Po trzecie, bo mówimy o ostatnim przystanku przed Turniejem Czterech Skoczni, który w ciągu ostatnich pięciu lat czterokrotnie wygrywali Polacy.
I jaką ocenę możemy wystawić polskiej kadrze za ostatnie trzy dni? Co najwyżej dostateczną, jeśli nie dopuszczającą. Choć po pierwszej serii dzisiejszej rywalizacji była nadzieja na to, że obejrzymy naprawdę udany występ biało-czerwonych.
Wąsek najlepszym z Polaków?
Zanim konkurs się rozpoczął, byliśmy gotowi na kolejne zawody, w których jedynym Polakiem skaczącym na wysokim poziomie będzie Kamil Stoch. Dlatego też nie zdziwiła nas słaba próba Klemensa Murańki czy – nieco wcześniej – brak kwalifikacji Andrzeja Stękały. Wszystko przebiegało według pesymistycznego scenariusza. Aż tu nagle… kapitalnie w konkursie skoczył Paweł Wąsek. Owszem, Polak miał zdecydowanie najlepsze warunki z pierwszych kilkunastu skoczków. Ale naprawdę je wykorzystał – osiągając 131.5 metrów.
Potem nieźle, przy mocniejszym wietrze w plecy, zaprezentował się Żyła (128 metrów). Mieliśmy zatem dwóch Polaków z awansem do drugiej serii i pozostało liczyć, żeby “matka natura” była łaskawa dla Stocha. Ale niestety – nasz lider trafił na bardzo trudne warunki. I tak poradził sobie w nich lepiej niż choćby Timi Zajc (tylko 116.5 metrów), to 125.5 metra nie mogło mu zapewnić miejsca w czołówce.
Jak się okazało – cała wymieniona wyżej polska trójka załapała się do najlepszej piętnastki. A najwyższe miejsce miał Wąsek. Bo aż jedenaste. Polski zespół stanął zatem przed szansą na zaliczenie naprawdę udanego występu, bo straty do TOP 10 spore nie były. Choć akurat o podium mogliśmy zapomnieć.
Ponieważ o zwycięstwo mieli bić się Karl Geiger (135 m), Ryoyu Kobayashi (132.5 m), oraz prowadzący Killian Peier (136.5 m). Japończykowi do Szwajcara brakowało 0.2 punkta, a Niemcowi… 0.8 punktu. Trochę więcej do lidera tracił Marius Lindvik (3.9 pkt).
Ta rywalizacja nas nie dotyczy
W drugiej serii oglądaliśmy ciekawe obrazki, bo tuż po jej rozpoczęciu skoki oddawali zawodnicy jak Robert Johansson, Timi Zajc czy Stefan Kraft, którzy wcześniej nie sprostali trudnym warunkom. Z grona zawodników, którzy znaleźli się w trzeciej dziesiątce, zdecydowanie najlepiej poradził sobie jednak Halvor Egner Granerud. Norweg skoczył kapitalnie, osiągając 138.5 metrów z całkiem mocnym wiatrem w plecy.
Było jasne, że zaliczy spory awans. Ale cóż, mieliśmy nadzieję, że jednak któryś z trzech Polaków da mu radę. Ale tak się nie stało. Paweł Wąsek został przygnieciony przez wiatr (117.5 metrów), Piotr Żyła skoczył nieźle, ale znowu zepsuł lądowanie (128 metrów), a Kamil Stoch tym razem trafił na sprzyjające warunki. I kompletnie ich nie wykorzystał, skacząc 128.5 metrów. Jak do tego doszło, skoro w kwalifikacjach prezentował się znakomicie (przegrał tylko z Kobayashim i Peierem)? Odpowiedzi szukał sam Polak.
– Trudny dzień, bo szczerze powiem, zabrakło mi trochę energii na sam koniec. Próbowałem z siebie wykrzesać, ile mogłem, ale nie starczyło mi paliwa. W pierwszej serii popełniłem błąd za progiem, zderzyły mi się narty, przez co straciłem prędkość. W drugiej serii wszystko zrobiłem za późno. Jak się skakało w nowym kombinezonie? Po wynikach trudno to stwierdzić, ale, okej, jest zdecydowanie lepiej. Skok kwalifikacyjny, mimo że był trochę spóźniony, poleciałem naprawdę daleko. Żal mi dzisiejszego dnia – mówił Kamil.
Ostatecznie Granerud zakończył rywalizację na… szóstym miejscu. Wyprzedził go – dość niespodziewanie – Jewgienij Klimow, a także wspomniana wcześniej czwórka. I powiemy tak – szkoda nam Killian Peiera. Nie spodziewaliśmy się co prawda, że Szwajcar wygra z rewelacyjnym Kobayashim (136.5 metrów w najgorszych warunkach z czołówki i pewne zwycięstwo), ale do drugiego Geigera stracił tylko 0.8 punktu. I przegrał też z Lindvikiem, który wylądował wcześniej na dwie nogi, o 0,4 punktu. Tym samym Peier przed własną publicznością w Engelbergu dwukrotnie zajął 4. miejsce. To się nazywa pech.
Nadchodzi pierwsza duża impreza
Pecha nie mieli za to biało-czerwoni, po prostu znowu zaprezentowali się co najwyżej przeciętnie, mimo tego, że przed zawodami otrzymali nowe kombinezony. Choć trzeba przyznać, że jakieś powody do optymizmu istnieją. Stoch w pojedynczych próbach wygląda jak zawodnik z czołówki, Żyła generalnie skacze od dłuższego czasu jak zawodnik drugiej dziesiątki, a Paweł Wąsek zaliczył drugi najlepszy występ w krótkiej karierze (rok temu w Niżnym Tagile był szósty). Ta trójka może jeszcze w tym sezonie swoje zrobić, szczególnie Kamil (który, co ciekawe, awansował dziś na 11. miejsce w generalce Pucharu Świata, wyprzedzając Johanssona).
Zawodnicy jak Dawid Kubacki, Klemens Murańka, Andrzej Stękała, po których przed sezonem oczekiwaliśmy sporo, na razie wyglądają jednak słabiutko. I bądźmy szczerzy – wątpliwe, żeby podczas Turnieju Czterech Skoczni się to zmieniło.
Fot. Newspix.pl