Blady strach padł na kibiców Arsenalu już w momencie, kiedy stadionowy spiker wyczytywał wyjściowe jedenastki. Lewa obrona: Ashley Cole – w porządku. Prawa obrona: Ołeh Łużny – trochę niepokojące. Na drgawki i nudności przyszedł czas, kiedy okazało się, że parę stoperów w meczu z Manchesterem United na Old Trafford tworzyć będą Gilles Grimandi i Igors Stepanovs. Obawy były uzasadnione. Zagrali tragicznie. Dokładnie czternaście lat temu United zlali Arsenal aż 6:1.
I do jednej, i do drugiej drużyny, z tamtych barwnych czasów, nie da się nie podchodzić bez sentymentu i nostalgii. Te nazwiska, ten klimat, te przyduże koszulki. Bohaterem tamtego meczu został Dwight Yorke. Wówczas nieco odsunięty na boczny tor. Alex Ferguson wyżej cenił chociażby Ole Gunnara Solskjaera czy Teddy’ego Sheringhama. Do tamtego pamiętnego meczu zdobył zaledwie trzy bramki w sezonie. W spotkaniu z Arsenalem rezultat ten zdublował w zaledwie 22 minuty, zaliczając klasycznego hat-tricka. – Obstawiam, że musiał się wyspać – powiedział brytyjski komentator Andy Gray, kiedy telewizyjne kamery skierowano na jego dziewczynę.
Jedyną bramkę dla Arsenalu, na 1:1, zdobył Thierry Henry. Akcja przepiękna, ale nie było to wystarczające nawet do otarcia łez. Różnica szesnastu punktów, na które po tym meczu United odskoczyli Kanonierom, w świetle dziesięciu meczów do końca sezonu była właściwie nie do odrobienia. Nie będzie niespodzianką, jeśli napiszemy, że ponad dwa miesiące później z tytułu cieszyły się Czerwone Diabły.