Ruch Chorzów jeszcze latem 2019 roku nie był pewny, czy wystartuje w rozgrywkach III ligi. Teraz jako drugoligowy beniaminek bije się o czołowe lokaty i kończy jesień na najniższym stopniu podium. To wynik więcej niż dobry, choć pewnie nie każdy w pełni go doceni, skoro “Niebiescy” bardzo długo pozostawali bez porażki. Ostatnie tygodnie w ich wykonaniu były już jednak gorsze. O konkretnych powodach tego stanu rzeczy mówi nam trener Jarosław Skrobacz. Kiedy zaczęły się problemy? Co Ruch musi zmienić zimą? Który mecz był najsłabszy? Co zmieniło się w podejściu rywali? Dlaczego przyjście do Chorzowa było tak dużym wyzwaniem? Jak Skrobacz komentuje rozstanie z Miedzią Legnica? Zapraszamy.
Ruch Chorzów kończy ten rok na trzecim miejscu w II lidze, ale mam wrażenie, że nastanie przerwy zimowej to bardzo dobra wiadomość dla klubu.
Po końcówce jesieni towarzyszą nam mieszane uczucia. Na pewno inne jest spojrzenie kibica regularnie śledzącego II ligę, a inne kogoś, kto spogląda na wyniki i czyta pomeczowe relacje. Weźmy nasz ostatni mecz w Bełchatowie, który przegraliśmy w doliczonym czasie. Jeśli ponosisz porażkę, bo jesteś po prostu słabszy od rywala, to łatwiej tę gorycz przełknąć. W naszym przypadku tak teraz nie było, więc ten wynik bardzo boli, długo można roztrząsać pewne rzeczy i doszukiwać się przyczyn niepowodzenia. Biorąc pod uwagę 2/3 rundy w naszym wykonaniu, możemy dziś odczuwać lekki niedosyt, ale trzeba też umieć spojrzeć szerzej.
Pojawiały się sygnały ostrzegawcze, że pod koniec rundy może być trudniej czy został pan zaskoczony gorszą serią? W ostatnich ośmiu kolejkach zdobyliście tylko osiem punktów.
Rozegraliśmy dwa, może trzy słabe mecze, które rzutują na ocenę całości. Bez wątpienia zdecydowanie najgorzej wypadliśmy na stadionie Znicza Pruszków. Kompletnie nie pokazaliśmy tam swojej piłki, chyba wydawało nam się, że wszystko przyjdzie samo. 0:2 przegraliśmy też z Hutnikiem Kraków. Mieliśmy przewagę w posiadaniu piłki, dominowaliśmy, ale nie potrafiliśmy wykreować sytuacji. Przeciwnik dobrze się bronił i przeszkadzał, był zdecydowany w swojej strefie obronnej. A my straciliśmy gola po stałym fragmencie, co jeszcze bardziej skomplikowało nam zadanie. Trzecie słabsze spotkanie to remis 1:1 w Siedlcach. Dopiero w końcówce zagraliśmy tam na miarę swoich możliwości. Oczywiście w innych meczach też mieliśmy gorsze momenty, nawet w tych wygranych ktoś szukający czegoś do wytknięcia coś by znalazł. Obie drużyny zawsze chcą wygrać, a o dobrej lub złej ocenie spotkania często decydują niuanse składające się na wynik.
Postaw na siebie w Fuksiarz.pl!
Jakby jednak nie patrzeć, do połowy października byliście jedynym niepokonanym zespołem na szczeblu centralnym w Polsce. W pierwszych dwunastu kolejkach przegrywaliście łącznie przez… siedem minut.
Jest to jakiś wyczyn i szkoda, że ta passa nie trwała jeszcze dłużej. Początek sezonu pokazał, że na wiele nas stać. Dużo było w poczynaniach Ruchu nowości, świeżości i entuzjazmu, mimo że mieliśmy tylko krótki okres przygotowawczy. Gdy przyszedłem do klubu ze swoim sztabem, kadra praktycznie była już gotowa i z nią pracowaliśmy. Potem jeszcze dochodzili pojedynczy zawodnicy. Mało było czasu, żeby się poznać i zgrać, ale bardzo dobrze zaczęliśmy, wszystko pasowało. Z czasem jednak zaczęło wychodzić, że zbyt mocno jesteśmy uzależnieni od postawy kilku piłkarzy. Oni w pewnym momencie zaczęli lekko dołować, grając niemal non stop i to jest rzecz normalna. Brakowało wtedy większego pola manewru, nie mieliśmy dla nich zastępstwa 1 do 1 jeśli chodzi o jakość. A tak powinno być, że rezerwowy jest w stanie zagrać na podobnym poziomie i zwiększyć rywalizację. Tego w wielu przypadkach nam zabrakło.
Wasze problemy zaczęły się od kontuzji Konrada Kasolika w Rzeszowie. Od tego momentu musiał pan eksperymentować na niektórych pozycjach.
Zgadza się. To jest to, o czym wcześniej mówiliśmy. Przystępując do rundy jesiennej mieliśmy do dyspozycji trzech nominalnych stoperów: Kasolika, Bartłomieja Kulejewskiego i pozyskanego już po naszym przyjściu Filipa Nawrockiego. Ta trójka ze sobą grała i dopóki wszystko było w porządku pod kątem zdrowotnym, to całość funkcjonowała jak należy. Gdy pojawiły się absencje, musieliśmy tam ustawić zawodnika, który nigdy nie występował w tej roli, więc trudno mieć do niego większe pretensje. Z konieczności na kilka meczów przeszliśmy na ustawienie z klasyczną czwórką z tyłu, co oznaczało zmianę sposobu gry całego zespołu. Jeżeli więc ktoś nam wypadał ze składu albo notował dużą zniżkę formy, mieliśmy zbyt mało innych możliwości w stosunku do tego, co chcielibyśmy osiągnąć.
NIEZWYKŁE HISTORIE NA STULECIE RUCHU CHORZÓW
Krótko mówiąc, zimą Ruch musi się wzmocnić i to przede wszystkim w obronie.
Nie ukrywam, że tak. Mówiłem o tym praktycznie od początku rundy. Może nawet pewne sprawy wykrakałem (śmiech). Poszerzenie kadry to nasz główny cel na zimowe okienko. Mówi się, że kadra jest optymalna wtedy, gdy na każdą pozycję masz dwóch równorzędnych piłkarzy. My na trzy pozycje na środku obrony mieliśmy trzech zawodników. Każde wypadnięcie wymuszało szukania rozwiązań awaryjnych, a na ich szlifowanie nie było czasu, bo liga goniła, graliśmy mecz za meczem. Chwilami musieliśmy podejmować decyzje na zasadzie “może się uda”, ryzyko było spore. Niemniej, wiedzieliśmy na starcie, czym dysponujemy i należało sobie jakoś radzić.
Wspominał pan jakiś czas temu, że latem nie było czasu na pracę motoryczną i to w tych ostatnich meczach dało się zauważyć. Ruch zaczął grać inaczej, nie atakował tak wysoko plus boiska stały się gorsze, co wymuszało zmianę taktyki.
Tak, to były zupełnie inne zadania dla zawodników. Podchodzenie wysoko do przeciwnika i uniemożliwianie mu rozgrywania piłki od tyłu wymagało mnóstwa sił. Znów wracamy do wąskiego pola manewru. Mamy paru chłopaków z inklinacjami do gry kombinacyjnej, lubiących posiadanie piłki, którzy musieli się przestawić jeśli chodzi o grę w defensywie. Staraliśmy się to połączyć, żeby całość dobrze funkcjonowała. Do pewnego momentu to się udawało, ale potem jedno, drugie, trzecie ogniwo wypadało lub słabło i graliśmy gorzej. Ktoś powie, że każdy latem miał taką samą przerwę i ja się z tym zgadzam. Jest jednak różnica, gdy od pierwszego dnia po sezonie możesz myśleć o ułożeniu zespołu na nowe rozgrywki i znasz poszczególnych piłkarzy. My otrzymaliśmy “w spadku” kadrę, z której należało stworzyć coś ciekawego. To trudniejsze niż poprawki w drużynie, w której jesteś cały czas i już wcześniej ją kształtowałeś.
Nie chciałbym, by ktoś pomyślał, że ciągle się tłumaczę, bo nie o to chodzi. Nieustannie pewne rzeczy analizujemy, monitorujemy zawodników, wyciągamy wnioski. Najważniejszy jest fakt, że zajmujemy trzecie miejsce i mamy szanse powalczenia o coś więcej. Myślę, że na starcie taka sytuacja była marzeniem zarządu i kibiców. Od początku powtarzałem: – Zróbmy teraz wszystko, żebyśmy wiosną mogli się bić o najwyższe cele, a nie o środek tabeli czy utrzymanie. I chyba właśnie w takim punkcie się znajdujemy. Trzeba wykorzystać to, co mamy, bo taka sytuacja może się nie powtórzyć, mimo wielkich ambicji niektórych.
No właśnie, mimo gorszej końcówki Ruch i tak znajduje się w miejscu, które w sierpniu zapewne zostałoby wzięte w ciemno.
Tak mi się wydaje. Przyszliśmy do zespołu, który wywalczył awans z imponującym dorobkiem punktowym, ale mocno irytują mnie opinie wygłaszane niekiedy przez zawodników, trenerów czy kibiców, że nie ma większych różnic między poziomami, że III liga to praktycznie to samo co II liga i tak dalej. Tak samo nieraz mówi się o I i II lidze czy Ekstraklasie i I lidze.
Wiadomo, że różnice są duże, z czegoś te poziomy się biorą.
Często jednak takie rzeczy się słyszy. Jeżeli ktoś myślał, że skoro w III lidze łatwo robił pewne rzeczy i wygrywał nawet nie do końca wiedząc dlaczego, że szedł siłą rozpędu i tak samo będzie szczebel wyżej, no to był w błędzie. Nie mówię tu na przykładzie Ruchu, chodzi o generalne odczucia. Bardzo rzadko się zdarza, żeby jakiś zespół z tą samą kadrą równie dobrze radził sobie po awansie. Każdy skład ma swój pułap możliwości i jeśli rozwój ma trwać, trzeba wymieniać najsłabsze ogniwa i zastępować je lepszymi. To oczywiście bezpośrednio wiąże się z budżetem. Zawodnik przynajmniej teoretycznie lepszy chce też lepiej zarabiać. Ściągnięcie do niższej ligi kogoś grającego wyżej oznacza spore koszty i trzeba to mieć na uwadze. Jestem zwolennikiem działania najpierw na tym, co się ma na miejscu, a dopiero potem dokonywania korekt. Wydawanie większych pieniędzy na zapas najczęściej kończy się źle i działacze Ruchu doskonale o tym wiedzą. Musimy spokojnie podchodzić do tematu.
Pytanie zatem, czy Ruch ma możliwości, żeby zimą poszerzyć kadrę i się wzmocnić?
Najważniejsze będzie utrzymanie najlepszych z obecnego składu. To wcale nie musi być oczywiste, a i tak samo w sobie nie wystarczy. Przez naszą kadrę przewinęło się około dwudziestu zawodników i łatwo wytypować 3-4, którzy grali mało. A skoro tak, to znaczy, że nie zyskali naszego zaufania i na ich miejsce chcielibyśmy sprowadzić piłkarzy, którzy od razu zaczną aspirować do podstawowej jedenastki. Musimy takie ruchy wykonać, jeśli chcemy walczyć o najwyższe cele.
Wrócił boom na Ruch Chorzów, kibice licznie wspierali was także na wyjazdach. Pytanie, czy to przy okazji nie zwiększa także presji i sprawia, że pojawiają się oczekiwania, które trudno będzie spełnić.
Kibice zawsze będą oczekiwali zwycięstw i sukcesów. To zupełnie normalne, takie ich prawo. Mimo że minęło kilka miesięcy, niezmiennie jestem pod ogromnym wrażeniem zaangażowania kibiców, ich miłości do tego klubu. To coś, czego na co dzień się nie spotyka. Dzięki nim Ruch jest wielki nawet w niższej lidze.
Jeszcze co do gorszych wyników. Tomasz Foszmańczyk po jednym z meczów powiedział, że rywale z czasem zaczęli inaczej podchodzić do Ruchu. Najpierw traktowali go jak beniaminka, później już jak potentata.
Podzielam opinię Tomka. Widzieliśmy to chociażby na przykładzie naszego ostatniego przeciwnika, czyli GKS-u Bełchatów. W 3. kolejce wygraliśmy z nim u siebie 4:0, wielu uznało, że był to jeden z najlepszych meczów Ruchu. Z tym akurat bym polemizował. Przy bezbramkowym remisie goście doszli do stuprocentowej sytuacji, której nie wykorzystali, świetną interwencją popisał się Jakub Bielecki. Później otrzymaliśmy rzut karny, wyszliśmy na prowadzenie, szybko poprawiliśmy drugim golem i już poszło. Byliśmy skuteczni, wysoko zwyciężyliśmy, ale Bełchatów przyjechał do nas pewny siebie. Może nawet patrzył na Ruch trochę z góry. Na pewno chciał grać do przodu, chciał atakować i utrzymywać się przy piłce, dzięki czemu grało nam się łatwiej. Skorzystaliśmy z tego.
Teraz jadąc do Bełchatowa i obserwując jego wcześniejsze mecze, byliśmy przekonani, że zagra podobnie i… niestety nie zagrał. Wyszedł głęboko wycofany i czekający na kontry. Jasne, musimy sobie z tym radzić skoro marzymy o awansie, ale nie muszę powtarzać, jak trudnym elementem jest atak pozycyjny. Nadal widzimy to na przykładzie reprezentacji Polski czy drużyn Ekstraklasy. Atakując pozycyjnie zawsze też narażasz się na kontrę po błędach, które prędzej czy później popełnisz. I tak właśnie wyglądał rewanż z Bełchatowem. Zupełnie inne podejście do tego z początku sezonu.
Zaskoczył mnie pan stwierdzeniem w dzienniku “SPORT”, że niektórzy trenerzy latem odmawiali Ruchowi ze względu na presję po awansie. Sądziłem, że przyjście do Chorzowa w takim momencie oznaczałoby, że jest wiele do wygrania a niewiele do stracenia, bo klub na papierze nie należał do drugoligowych potentatów.
Nie znam do końca sytuacji, ale wiem, że kilku trenerów nie podjęło tej rękawicy. Oczekiwania w takich klubach zawsze są duże. Obojętne, jakie są aktualne możliwości, zawsze patrzy się przez pryzmat swojej wielkości ze względu na liczbę kibiców czy bogatą historię. Legia, Lech, Górnik Zabrze, Ruch – każdy klub ma swoje problemy i ograniczenia. Liczy się tylko tu i teraz. Wielkim firmom nie wypada przegrywać, być na ostatnim miejscu, spadać z ligi, a jednak czasem się tak dzieje, życie bywa brutalne. Gdyby było inaczej, wszystkie duże marki byłyby dziś w Ekstraklasie i walczyły o puchary. To tak nie działa – chyba na szczęście, bo na tym polega urok sportu, że również ci mniejsi mogą sięgać po zaszczyty. My robimy wszystko, żeby Ruch szedł do przodu i miejsce mu należne. Należne jednak za całą historię, a nie za ostatnie lata, które nie rozreklamowały klubu w pozytywnym świetle.
Propozycja Ruchu wymagała dłuższego namysłu? Jakby nie było, dopiero co pracował pan w klubie mierzącym w Ekstraklasę, a zaraz potem miał iść do beniaminka II ligi.
Czy Miedź Legnica celowała w Ekstraklasę? Tu bym polemizował.
Pamiętam, że właściciel Andrzej Dadełło mówił o sezonie przejściowym, ale skoro rozstaliście się w wyniku braku wejścia do baraży, to ambicje nadal były duże.
Czasami na pewnym etapie rozgrywek osiągasz wyniki lepsze niż teoretycznie powinieneś i później możesz paść tego ofiarą. Tak działo się z Miedzią rok temu, pod koniec rundy jesiennej. W ostatnich pięciu kolejkach przed przerwą zimową wywalczyliśmy 13 punktów i podskoczyliśmy w tabeli. To jednak nie był zespół gotowy na awans i wszyscy o tym doskonale wiedzieli, prezes Dadełło również.
Weszliśmy w okres przejściowy, musieliśmy zrezygnować z kilkunastu zawodników, niekiedy bardzo wartościowych i doświadczonych. W dużej mierze rezygnowano z Hiszpanów, mających przeważnie wysokie kontrakty. Na ich miejsce sprowadzaliśmy głównie albo młodych piłkarzy, albo takich jak Szymon Matuszek, którzy szczyt formy w Ekstraklasie mieli już za sobą i schodzili do I ligi. Skoro nadarzyła się okazja, żeby mimo tej przebudowy włączyć się do walki o najwyższe cele, to próbowaliśmy, ale nie zapominajmy, że stawka w tamtym sezonie była wyjątkowo mocna. Arka Gdynia, ŁKS czy GKS Tychy grały lepiej niż dziś, a przecież były jeszcze Termalica i Radomiak. Walczyliśmy do końca, nie udało się wejść do baraży i też traktowałem to jako porażkę. Mimo wszystko byłem przekonany, że stać nas na pierwszą szóstkę.
SKROBACZ: MIEDŹ JEST MŁODSZA I BARDZIEJ POLSKA
Andrzej Dadełło najwyraźniej rozczarował się jeszcze bardziej. Rozmawiałem z nim w lipcu i wtedy mówił tak: “Myślę, że z obu stron ta współpraca była przyjemnością, natomiast po jedenastu miesiącach pracy można już było oczekiwać, żeby zespół poczynił postępy, żeby zaczęła być widoczna ręka trenera. (…) Zabrakło progresu. Uważam, że jesienią wyglądaliśmy nawet lepiej niż wiosną, a raczej powinno być na odwrót”. Niejako potwierdził pana zdanie o padnięciu ofiarą dobrej końcówki z jesieni.
Bardzo szanuję pana Andrzeja, rozstaliśmy się w naprawdę kapitalny sposób. Życzyłbym sobie, żeby wszystkie rozstania tak wyglądały, ale w klubie było zbyt wiele czynników, które w tamtym czasie były nie do przeskoczenia. Już zimą wiedzieliśmy, że kilku zawodników trzeba wymienić. Nie dało się jednak pozyskać od razu odpowiednich następców. Młodzieżowcy, których próbowaliśmy wprowadzić – jak chociażby Paweł Tupaj czy Marcin Kaczmarek – teraz grają bardzo mało w Miedzi albo są gdzieś wypożyczeni. Na ich miejsce przyszli lepsi i to normalna kolej rzeczy. Gdyby klub wcześniej poszedł w tym kierunku, byłyby większe szanse na milsze zakończenie sezonu.
Myślę, że dobrym spojrzeniem na tę sprawę byłoby stwierdzenie, że szykowano grunt pod pracę Wojciecha Łobodzińskiego. Pan Andrzej później wielokrotnie podkreślał, że przygotowują sobie trenera. My mieliśmy kontrakt na rok, swoje – tak sądzę – w Miedzi zrobiliśmy pod kątem tego, czego prezes oczekiwał. Wprowadziliśmy młodzież, ograliśmy takich zawodników jak wyciągnięty z rezerw Mehdi Lehaire. Fundamenty powstały, a latem Miedź kapitalnie się wzmocniła. Kilka nazwisk imponuje jak na I ligę, wszystko zaskoczyło. Dziś Miedź otwiera tabelę i pozostaje jej pójść za ciosem.
Czyli w sumie przychodził pan do Legnicy jako roczny trener tymczasowy. Od początku pan wiedział, że prawdopodobnie taki będzie układ?
Umowa była jasna: jeżeli uda się wywalczyć awans, przedłużamy współpracę. Nie udało się, więc nie przedłużyliśmy.
Odeszliśmy od głównego wątku, czyli tego, czy propozycja z Ruchu wymagała dłuższego namysłu.
Nie ukrywam, że po rozstaniu z Miedzią wcale nie rwało mnie do pracy. Wręcz przeciwnie – myślałem, że chwilę sobie odpocznę i odreaguję po pięciu latach ciągłego bycia pod prądem. Jakieś delikatne sygnały z I ligi się pojawiały, więc można było się spodziewać, że ewentualnie coś drgnie już po starcie sezonu. Wielkiego ciśnienie nie miałem, więc co zadecydowało? Magia Ruchu Chorzów, jego marka, wielkość, fakt, iż sprawy w klubie zaczęły iść w lepszym kierunku. Chciałem poznać Ruch od środka. Bardzo ważną rolę odegrał także prezes Seweryn Siemianowski, który przekonał mnie, że ten projekt naprawdę ma sens. Do tego dochodziły bardziej prozaiczne kwestie. Jestem stąd, na treningi mam blisko, bo 45 minut w jedną stronę. Nie muszę się przeprowadzać, szukać mieszkania i tak dalej. Od początku było dużo plusów, dlatego zdecydowałem się i nie żałuję.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ TAKŻE:
- Andrzej Dadełło: Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni wynikami Miedzi
- Dwa medale przed upadkiem. XI dekady Ruchu Chorzów
Fot. Newspix