Stęsknili się? Stęsknili. Ziewnęli? Ziewnęli, i to dość szybko, i to dość głęboko. Cały czar już prysł? No, może nie cały, ale… po części na pewno. Kilka tygodni przerwy od Ekstraklasy znów sprawiło, że trochę zgłodnieliśmy i nabraliśmy apetytu. Problem jednak w tym, że danie główne jeszcze nie wjechało i nie wiadomo, kiedy wjedzie. To był co najwyżej nieświeży deser…
Komentator rzekł, że Grzegorz Bonin zaskoczył wszystkich, bo zagrał na raz. Wojciech Jagoda, widząc jak porusza się niejaki Pulhac, krzyknął: „Bonin wyglądał przy Pulhacu jak Pendolino przy mojej mamie idącej po wodę oligoceńską”. O, Pulhac, nowy piłkarz Zawiszy, już na dzień dobry na środku boiska kopnął piłkę tak, że za moment znalazła się ona pod polem karnym jego zespołu. – Zaraz się zreflektuje – pomyśleliśmy. No to piłkę wrzucił tak, że leciała dokładnie na wysokości… płyty boiska. W ramach rewanżu goście z Łęcznej dwa podania z kolei wymienili piętką.
I to wszystko, o ile nas nie myli, w pierwszym kwadransie meczu. A przed samym meczem wystawiona najlepsza amunicja, czyli Sonia Śledź.
Witajcie z powrotem.
Mieliśmy napisać dłuższy tekst o samym spotkaniu na inaugurację, podzielić się z wami wnioskami i emocjami, ale… No cóż, nie oszukujmy się: szału nie było. Był nawet piach. Piłkarze Zawiszy wyglądali tak, jakby chcieli, a nie mogli. To znaczy, niby jakieś przebłyski miał Świerczok, niby świetny strzał z rzutu wolnego oddał Drygas, a Wójcicki prezentował naprawdę niezły poziom, ale to było zdecydowanie zbyt mało. Pomysł, przynajmniej jego zarys, był widoczny. Na razie tylko tyle. A Górnik – z mizernym środkiem pola i nieaktywnymi skrzydłami – grał z kolei bardzo zachowawczo. Jakby nie wiedział, że nie przyjechał do twierdzy we Wrocławiu, tylko do ostatniej Bydgoszczy. Gdzie powalczyć o drugą wyjazdową wygraną, jeśli nie na takim terenie?
Tydzień temu Przegląd Sportowy napisał tak: „Wymienność pozycji, dominacja, obrona przez atak i utrzymywanie się przy piłce – to nowa taktyka Górnika Łęczna”. Że teraz u Szatałowa ma być – zachowując pewne proporcje – jak u Guardioli. W kontekście dzisiejszego meczu brzmi to co najmniej śmiesznie…