Reklama

Yeboah przeszedł grę. Po czymś takim nie wypadało nie wygrać

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2021, 22:40 • 3 min czytania 52 komentarzy

Czy piąta kolejka rozgrywek, które liczyć mają trzydzieści cztery serie gier, to dobry moment, by ogłosić trafienie sezonu? Pewnie nie najlepszy, bo jeszcze mnóstwo grania przed nami, ale Yaw Yeboah dał dziś taką perełkę, że na pewno trzeba będzie ją brać pod uwagę przy końcowych rozstrzygnięciach. I od której warto rozpocząć omawianie niezbyt ekscytującego starcia pomiędzy Górnikiem Łęczna a Wisłą Kraków. 

Yeboah przeszedł grę. Po czymś takim nie wypadało nie wygrać

Nieczęsto widzimy bowiem w naszej lidze takie obrazki. Owszem, odważne próby dryblingów się zdarzają, ale zazwyczaj piłka prędzej czy później grzęźnie gdzieś pod nogą lub wybijana jest przez rywala. A nawet jeśli rajd już jest udany, to zazwyczaj brakuje później pomysłu lub jakości przy wykończeniu, przez co siłą rzeczy akcja skazana jest na zapomnienie. Tymczasem u skrzydłowego Wisły Kraków zagrało wszystko.

Opanowanie futbolówki na linii szesnastki, znalezienie sobie wolnej przestrzeni, posadzenie rywala na dupie, oszukanie drugiego, w końcu strzał. Miodzio. Warto zobaczyć.

Reklama

Inna sprawa jest oczywiście taka, że Bartosz Rymaniak na bardzo dużo pozwolił piłkarzowi z Ghany. Jasne, wyleczyliśmy się już z tego, żeby robić z niego ostatniego patałacha, bowiem zaliczył kilka naprawdę udanych sezonów na poziomie Ekstraklasy, ale dziś – sorry, panie Bartku – jak ten ostatni patałach wyglądał. Maczał palce przy wszystkich trafieniach Białej Gwiazdy, a były aż trzy.

Zanim tytuł króla dryblingu przejął Yeboah, należał on do Michala Skvarki. W 20. minucie ofensywny pomocnik Wisły Kraków dostał podanie od Hanouska i Rymaniaka okrutnie oszukał samym przyjęciem piłki – zupełnie jakby zabawiał się z juniorem. W dodatku później położył Szcześniaka i posłał piłkę obok Gostomskiego. Bramka ta była odzwierciedleniem przewagi gości, zdecydowanie nie wzięła się znikąd. Okej, pierwsi świetną okazję mieli łęcznianie (w 1. minucie Mak pieprznął w Kieszka), ale później na boisku zdecydowanie dominowali podopieczni Adriana Guli. Aktywny był szczególnie Forbes, który chciał wykorzystać nieobecność chorego Klimenta – raz obił słupek, w innych przypadkach brakowało mu celności.

Popis Yeboaha miał miejsce zaraz po przerwie, a w 62. minucie Wisła wyszła na trzybramkowe prowadzenie. Tym razem w uliczkę podawał Skvarka, a Forbes w końcu minął strzałem Gostomskiego. Co tym razem schrzanił Rymaniak? Ano za bardzo nie pilnował linii spalonego.

Ekipa Kamila Kieresia była dość bezradna, ale jedną bramkę wcisnęła, choć z wydatną pomocą Wisły. Na przebój ruszył Banaszak, kopnął w kierunku bramki Kieszka z myślą “a może coś z tego będzie” i dość zaskakująco było – futbolówkę do własnej siatki skierował Frydrych.

Umówmy się – mieli prawo obawiać się tego wyjazdu kibice Białej Gwiazdy. Skoro ich zespół tylko wymęczył punkt w Niecieczy, skoro przegrał z Rakowem, mając prowadzenie i przewagę jednego zawodnika przez niemal całą połowę, skoro był gorszy od Stali Mielec, no to niestety – zawsze trzeba zakładać brak zwycięstwa. No ale w Łęcznej ekipa Guli poradziła sobie tak łatwo, że… aż za łatwo. Tak, tu trzeba brać poprawkę na to, że rywal był beznadziejny, zamiast pompować balonik.

Reklama

A Górnik… no cóż. Za tydzień mecz ze Stalą Mielec, czyli I-ligowe spotkanie na poziomie Ekstraklasy.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

52 komentarzy

Loading...