Reklama

„Możesz u nas grać, jeśli… nie polecisz w kosmos”. Przypały w kontraktach

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 stycznia 2015, 10:08 • 6 min czytania 0 komentarzy

Styczeń. Otwarte okno transferowe, intensywny czas podpisywania kontraktów. Każda standardowa notka prasowa zawiera informację na temat długości trwania umowy, lepiej poinformowani dziennikarze potrafią wyciągnąć zarobki w niej zagwarantowane, klauzulę odstępnego lub standardowe zapisy typu np. konieczność nauki języka i na tym w zasadzie koniec. A szkoda, bo kontrakty czasami zawierają klauzule bardzo dziwne. Tak, jeszcze dziwniejsze niż długość trwania umowy Wojciecha Stawowego w Cracovii.

„Możesz u nas grać, jeśli… nie polecisz w kosmos”. Przypały w kontraktach

My, zainspirowani nieco opowieściami Jacka Magdzińskiego, który w kontrakcie z angolskim klubem ma zagwarantowane trzy krowy, postanowiliśmy przypomnieć kilka niecodziennych historii.

*
Zanim zaczniemy, taka mała dygresja o baseballu. Jeśli macie to gdzieś, po prostu przewińcie dalej. Jedna rzecz – jeśli chodzi o dziwne zapisy w kontaktach, futbol chyba nigdy nie będzie mógł konkurować z baseballem. Nie mamy pojęcia, dlaczego niecodzienne paragrafy i punkty dotyczą przedstawicieli akurat tej dyscypliny sportu, ale bardzo prawdopodobne jest, że to grupa zawodowa, która ma wyjątkowo nierówno pod sufitem. Przynajmniej takie odnieśliśmy wrażenie, zagłębiając się w lekturę.

Jeden z właścicieli poważnej drużyny zwierzył się kiedyś, że był gotowy wyłożyć bardzo duże pieniądze na stół, by podpisać umowę z graczem, lecz ten miał jedną poważną wadę – notorycznie sikał pod prysznicem w szatni. Oduczyć go tego nawyku, miał zapis w kontrakcie. Wyobrażacie to sobie? „Zawodnik XYZ zobowiązuje się nie oddawać moczu pod klubowym natryskiem”. Absurd. Działa to jednak również w drugą stronę – czasami to gracze chcą mieć na piśmie niecodziennie zachcianki. Przykładowo niejaki Charlie Kerfeld uwielbiał numer „37”. Zastrzegł sobie, że chce mieć go na koszulce. OK, standard. Ale na tym nie koniec. Miał zarabiać 110 tysięcy dolarów (lata 80.), jednak nie przystał na to. Wymógł na działaczach, by ci dołożyli mu… 37 dolarów i 37 centów. Dodatkowo zażyczył sobie – a jakże – 37 kartonów ulubionych żelków.

To zupełnie inny poziom.

Reklama

*
Dobra, wracamy do futbolu. Nie jest to ranking, kolejność absolutnie przypadkowa.

Nie dalej niż 25 kilometrów

Specjalne zapisy w kontraktach najczęściej dotyczą – cóż za niespodzianka! – graczy niepokornych. Liverpool zabezpiecza się na wypadek przypałów Mario Balotellego. Znając możliwości sympatycznego Włocha, kilka kartek papieru mogło zostać zastąpionych plikiem grubości encyklopedii. Nie lepszy jest Nicklas „Lord” Bendtner. Działacze Wolfsburga, pamiętając o jego londyńskich, a także kopenhaskich ekscesach, zastrzegli sobie przy podpisaniu trzyletniej umowy, że Duńczyk bez ich wiedzy nie może urządzać sobie wypadów za miasto dłuższych niż 25 kilometrów. Głównie po to, by zbyt często nie odwiedzał Berlina (70 minut drogi pociągiem), a zamiast tego rozkoszował się spokojem, który ma do zaoferowania miasto Volkswagena. Normalni mieszkańcy stołecznego miasta zapewne odetchnęli z ulgą, a zwyrole spragnieni ekshibicjonizmu soczyście zaklęli.

Nie dla skoczków narciarskich…

Kluby często starają się minimalizować ryzyko występowania problemów zdrowotnych wśród piłkarzy. Zakaz uprawiania sportów ekstremalnych to standard. Ostatnio Karim Benzema postanowił zrealizować swoje marzenie i skoczyć ze spadochronem. Efekt? Dywanik i kara. Znany jest również chociażby przykład Marka Saganowskiego, który ze względu na wypadek, miał się trzymać jak najdalej od motocykli. Jeszcze dalej poszły władze Liverpoolu, które na początku lat 90. poprzedniego wieku, zakazały Stigowi Inge Bjornebye’owi… skoków narciarskich. Klub z Anfield Road bał się, że Norweg może po cichu uprawiać tę dyscyplinę i kultywować tym samym rodzinnej tradycje, bo jego ojciec był zawodowcem.

Reklama

…i dla kosmonautów

To już wyższy poziom absurdu. Można nawet powiedzieć, że nasz faworyt. Bendtner miał nie oddalać się od Wolfsburga, a Stefan Schwarz miał nie oddalać się od… powierzchni Ziemi. Żadnych lotów w kosmos! Taki zapis znalazł się w umowie Szweda, gdy przechodził do Sunderlandu. Znaleźliśmy dwie wersję genezy tej sytuacji. Pierwsza mówi, że Schwarza na orbitę zabrać miałby jego agent, który wykupił bilet na jeden z pierwszych komercyjnych lotów tego typu. Druga, że podczas „rozmowy kwalifikacyjnej” szef Sunderlandu zapytał się piłkarza, gdzie chciałby znaleźć się za 5 lat przy założeniu, że marzenia się spełniają, a ten szczerze opowiedział o nietypowej wycieczce. W związku z tym, szef zastrzegł sobie, że w trakcie trwania umowy jest to wykluczone. Tak na wszelki wypadek.

(Nie)latający Holender

Schwarz marzył o tym, by wzbić się w przestworza, a Dennis Bergkamp… wręcz przeciwnie. Zapewne nieraz słyszeliście o tym, że czuł paniczny strach, gdy tylko miał wsiąść na pokład samolotu. Nie i koniec. Wyrozumiałość wyrozumiałością, ale żeby nie było niedomówień, zastrzegł sobie w kontrakcie z Arsenalem, że klub nie ma prawa zmuszać go do walki z tych strachem. Gdy cała drużyna wsiadała do czarteru, on miał zapewniony alternatywny środek lokomocji.

Imprezy, ale bez gryzienia

W kontekście niecodziennych zapisów w piłkarskich kontraktach sporo się ostatnio mówiło o Barcelonie. Nikt oficjalnie nie potwierdza tych informacji, ale media wywęszyły, że:

a) klub z Katalonii zabezpieczył się odpowiednią klauzulą na wypadek gdyby Luis Suarez znów poczuł zew natury i chciałby ugryźć jednego ze swoich rywali. „Piłkarz zobowiązuje się do nie gryzienia innych uczestników wydarzenia sportowego”. Coś jak regulamin w przedszkolu.

b) Neymar zabezpieczył się na wypadek nudy i samotności. Według tej plotki do Brazylijczyka co miesiące mogą wpadać kumple z ojczyzny, by powozić się u boku gwiazdora. Wszystko na koszt klubu.

Lekcje dla żony i…

Piłkarze zobowiązani są – również poprzez umowy – do prowadzenia sportowego trybu życia. Zapisy dotyczące alkoholu, papierosów i innych używek, ze względu na oczywistość, pomijamy. Zawodowiec powinien się dobrze (zdrowo) odżywiać, nieprawdaż? Właśnie z tego założenia wyszedł reprezentant Demokratycznej Republiki Konga, Rolf Christel Guie-Mien, który stwierdził, że jego żona raczej nie przeszłaby castingu do MasterChefa. Zamiast jednak zaproponować, by po prostu oddała fartucha, umówił się z władzami Eintrachtu Frankfurt, że klub znajdzie kogoś, kto nauczy jego wybrankę przyrządzać sznycel i inne frykasy. Nic na mordę, na piśmie!

…owcze jądro

Z kolei ta historia jest tak – za przeproszeniem – popierdolona, że długo zastanawialiśmy, czy w ogóle poruszać temat. Cardiff City nie ma szczęścia do właścicieli. Dziś są „małe szaleństwa Vincenta Tana”, a wcześniej… było jeszcze gorzej. Tak, to możliwe. Sam Hamman, ekscentryczny biznesmen z Libii, zastrzegł w umowie jednego z piłkarzy, że ten – nieszczęśnik nazywał się Spencer Prior – musi zjeść owcze jądro. Ponoć w libijskiej tradycji jest to dowód poświęcenia i emocjonalnego zaangażowania. Piłkarz poszedł na układ, lecz odpowiednio przygotowany rarytas na końcu okazało się być… mięsem z kurczaka. Taki test.

A co z wojną?

Czasami kluby regulują również ze swoimi piłkarzami kwestie światopoglądowe i wszystkiego co może być w pewnym stopniu polityczne, po by zapobiec wszelkim kontrowersjom. Z drugiej strony patrząc, ludzie sportu również mogą nie chcieć mieszać się do polityki. Kiedy w 2002 roku Niemiec Bernd Stange zostawał selekcjonerem reprezentacji Iranu w kontrakcie miał dwie klauzulę. Po pierwsze, nie angażuje się w żadne spory i nie udziela wywiadów na tematy inne niż piłka. Po drugie, w przypadku wojny ma prawo ewakuować się bez słowa. Rozsądnie.

Lego

Na zakończenie, przestroga. Warto być precyzyjnym. Każde zapis powinien być dokładnie wyrażony słowami i zapisany. Nie można pozostawić pola do interpretacji. W innym wypadku jest możliwość skończenia jak Giuseppe Reina. W 1996 roku niemiecki napastnik twardo negocjował umowę z Arminią Bielefeld. Nowy dom za każdy rok kontraktu albo nici z transferu – powiedział. OK, zgoda. Reina spędził tam trzy sezony. Jeśli myślicie, że na koniec mógł podróżować od posiadłości do posiadłości, to grubo się mylicie. Owszem, otrzymał trzy domu. Sęk w tym, że dwa wykonane były z klocków Lego.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...