Reklama

Klapa albo sukces. Lech stoi przed epokowym wyzwaniem

redakcja

Autor:redakcja

10 lipca 2021, 17:15 • 11 min czytania 72 komentarzy

Jeśli świat byłby idealny, a wszystkie obietnice i marzenia urzeczywistniałyby się wraz z upływem czasu, Lech Poznań od roku byłby już klubem z topowej pięćdziesiątki europejskich organizacji piłkarskich. Tak obiecywał Karol Klimczak. Sześć lat temu Piotr Rutkowski buńczucznie rzucił w świat słowa o „odjechaniu Legii”. Tylko cztery akademie w Europie wysłały na Euro więcej reprezentantów kraju od Lecha Poznań. Ośmiu zawodników, którzy wyjechali z reprezentacją Polski na Euro 2020 zbierało piłkarskie szlify we wronieckiej akademii. Lech jest bogaty. Tabelki Excela świecą się na zielono, kasa się zgadza. Lech ma świetną historię, wywodzi się z dużego ośrodka miejskiego, ma ładny stadion, wiernych kibiców i wypracowaną kulturę. Tu wiele się zgadza. Nie zgadzają się tylko wyniki. Od sześciu lat gablota z trofeami stoi pusta. Lech nie tylko przestał być konkurencyjny dla Legii, ale też stracił miano niepodważalnego numeru dwa na piłkarskiej mapie Polski. 

Klapa albo sukces. Lech stoi przed epokowym wyzwaniem

W 2022 roku świętować będzie stulecie istnienia. Coś ma się zmienić, coś ma drgnąć. Ulotnić ma się atmosfera klęsk i rozczarowań, a zastąpić ją ma klimat glorii i triumfów. „Chcemy wywalczyć mistrzostwo Polski, chcemy Puchar Polski”, mówił Rutkowski w Wirtualnej Polsce. „Będzie panować mentalność zwycięzców”, dookreślał w rozmowie z nami Jakub Kamiński. Czy to się uda?

Lech Poznań zakończył już najważniejszy etap przygotowań do nowego sezonu. Od 26 czerwca do 9 lipca przygotowywał się w wielkopolskiej Opalenicy. Rozegrał w tym czasie cztery sparingi – przegrał z Arką i Lechią, wygrał z Zagłębiem i z Midtjylland. Maciej Skorża dostał czas. Początek jego kadencji okazał się nieudany. Kiedy przychodził do klubu, jawił się w oczach wielu w roli zbawiciela. Liczono, że przybędzie na białym rumaku i w mig rozwiąże wszelkie problemy Kolejorza. Lech miał odzyskać świeżość, poprawić wyniki, znów wyglądać przekonująco i może pokusić się nawet o awans do europejskich pucharów, który w tamtym momencie teoretycznie dalej był możliwy. Złudne to były nadzieje, oj złudne, z perspektywy czasu wypadają one po prostu śmiesznie.

Zapomnieć o wiośnie

Skorża spróbował wnieść swój sznyt i poległ już na samym starcie. Eksperyment z trzema defensorami kompletnie nie wypalił w meczu z Rakowem i nowy szkoleniowiec Lecha nigdy już do tego nie wracał. Potem przyszło przekonujące zwycięstwo z Lechią, niby coś drgnęło, już chciano spekulować o pełzającym efekcie „nowej miotły” i wtedy znów wszystko się posypało. Kolejorz dostał dwa razy w czapę od walczących o utrzymanie beniaminków w kuriozalnych okolicznościach (0:1 z Podbeskidziem, 1:2 ze Stalą Mielec) i nawet cztery punkty w meczach z Górnikiem Zabrze i Wisłą Kraków nie zmieniły marnego obrazu klubu, kończącego sezon w roli jednego z największych ligowych przegranych, na jedenastej pozycji w tabeli. 

Władze klubu pokiwały palcem. Zmieniły sposób premiowania i gratyfikacji finansowych w myśl zasady prostej niczym konstrukcja cepa – są sukcesy, są premie, nie ma sukcesów, nie ma premii. Maciej Skorża był poirytowany. Narzekał, że części piłkarzy brakuje „naturalnej mentalności zwycięzców”. Sugerował, że przejął zespół w słabej kondycji fizycznej, zespół rozbity i zespół niezdolny do wielkich zrywów. Prosił o czas, o cierpliwość. Sezonu 2020/21 i tak nie dało się już uratować.

Reklama

Weryfikacja Macieja Skorży nadejdzie 23 lipca. Inauguracja Ekstraklasy, Lech – Radomiak. Z poznańskiego obozu słychać, że sztab Lecha robił wszystko, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której Kolejorz zalicza falstart. Zarządzono codzienny, bardzo wnikliwy nadzór nad wynikami często organizowanych testów wydolnościowych, wręcz przesadnie monitorowano poziom zmęczenia poszczególnych graczy, uważnie nakładano obciążenia. Ta grupa ma być gotowa, żeby wygrywać od pierwszego dnia ligi. Żadnych wymówek, żadnych tekstów o budowaniu formy na kluczowe momenty sezonu. Takie są oczekiwania, takie są założenia. Jak to wyjdzie? Nikt nie wie, bo kto jak kto, ale akurat Lech jest w Ekstraklasie doskonałym przykładem zdrowego organizmu, który potrafi ginąć w niezdrowych odmętach własnych chorób i choróbek.

Wzmocnić szatnię

Symbolem jednej z takich chorób stały się słowa Tomasza Rząsy o wystarczająco szerokiej kadrze do podjęcia walki na kilku frontach. Czas pięknie zweryfikował te bujdy na resorach. Lechowi najpierw zaczęło brakować ludzi w pełni sił, bo liderzy byli zajechani, a następnie zwyczajnej piłkarskiej jakości, kiedy część gwiazd opuściła Poznań, część borykała się z problemami zdrowotnymi, a część zaliczyła niekontrolowany zjazd formy z poziomu Giewontu na poziom Gubałówki. Teraz Lech nie chciał popełnić tego samego błędu.

– Cel jest jasny, chcemy się wzmocnić praktycznie w każdej formacji i jestem przekonany, że to zrobimy, mamy na to środki. Mogę potwierdzić, że w tym okienku wydamy na transfery najwięcej pieniędzy z wszystkich polskich klubów – zapowiedział Piotr Rutkowski w Wirtualnej Polsce.

Maciej Skorża przyznawał też, że problemem Lecha jest brak bardziej polskiego charakteru całości grupy.

Brakuje mi Polaków w szatni. Nie mam nic przeciwko zawodnikom spoza Polski, ale chciałbym, by w tej szatni to język polski był językiem wiodącym – mówił sternik Kolejorza.

Reklama

Czy jest z nami lider?

Szatnia Lecha cierpi też na brak wyraźnego i wyrazistego lidera. Kimś takim jesienią minionego roku na murawie był Pedro Tiba. Później jednak Portugalczyk nieco przygasł, nieco ucichł, nie był już tak inspirujący. Dużo do powiedzenia miała też polska grupa młodzieżowców – Jakub Moder, Tymoteusz Puchacz, Kamil Jóźwiak, Robert Gumny. Żadnego z nich już w Poznaniu nie ma. Odchodzili po kolei, osierocając poznański klub nie tylko z niewątpliwej piłkarskiej jakości, ale też z mocnych postaci i ludzi mających coś do powiedzenia w grupie. Dużo o tym zjawisku opowiada fakt, że w minionym sezonie aż siedmiu piłkarzy Lecha nosiło opaskę kapitana. Najczęściej Thomas Rogne, który jednak bardzo często leczy  przeróżne kontuzje i sam Maciej Skorża ma poważne wątpliwości, co do słuszności jego przywództwa.

 Niedawno spytaliśmy o tę kwestię Jakuba Kamińskiego.

– Nie ma jednej takiej osoby, nie ma jednego  przywódcy. Wiadomo, że powinien być lider, który chwyci mocno stery i wpłynie na resztę, ale myślę, że w tak wielkim klubie jak Lech powinno wyglądać to tak, że w pierwszym składzie wychodzi jedenastu liderów, a na ławce rezerwowych siedzi kilku kolejnych. Każdy mecz przegrany w Lechu musi być rozczarowaniem. Tak trzeba myśleć. Wszyscy muszą sobie to uświadomić. Presja wyniku od pierwszego meczu ligowego. Jest stulecie klubu. To ma swój wymiar.

Odpowiedź, przyznajmy, nieco wymijająca.

Ale dobra, nie sprowadzajmy wszystkiego do osoby lidera, bo przecież na końcu o wszystkim i tak decydują kwestie czysto boiskowe. Czy Lech odrobił lekcje i przed nowym sezonem ma wystarczającą jakość, żeby powalczyć o wygranie Ekstraklasy i Pucharu Polski?

Lech Poznań - kadra 2021

Głębia składu

Na ten moment głębia składu prezentuje się w następujący sposób. Przed latem Lech zapowiedział, że szuka wzmocnień na czterech pozycjach – lewego obrońcy, prawego obrońcy, skrzydłowego i ofensywnego pomocnika. Sprowadzanie skrzydłowego ponoć trwa. Lech zagiął parol na Damiana Kądziora. Eibar chce za niego grubej kasy. Pewnie takiej oscylującej w granicach pół miliona euro. Kolejorz musiałby się wykosztować, ale taki jest piłkarski świat – za wzmocnienia trzeba płacić, a przecież Rutkowski zapowiadał, że tego Lech się nie boi. Tak czy inaczej, sprawa nie jest wyjaśniona, dalej jest otwarta, w grze są też inne kluby. Wydaje się za to, że kwestie innych pozycji poznański klub załatwił.

Na prawą obronę przyszedł 24-letni Joel Pereira. Wychowanek FC Porto, były młodzieżowy reprezentant Portugalii. Ostatni sezon spędził przeciętniaku portugalskiej elity Gil Vicente FC, wcześniej przyzwoicie radził sobie też na Cyprze. Słyszy się, że ma inklinacje ofensywne, potrafi pograć kombinacyjnie, podłączyć się, ale nigdy nie miał specjalnie imponujących liczb, więc dalecy jesteśmy od zachwycania się tym ruchem na zapas. W sumie śmieszne, że w swoich socjalach Lech przedstawił jego nazwisko szyfrem Cezara, bawiąc się tematyką Enigmy. W sparingach dostawał sporo minut, więcej niż Alan Czerwiński – raz wystąpił nawet na skrzydełku, więc jeszcze dużo się o nim dowiemy.

Na lewą obronę sprowadzono Barry’ego Douglasa. Pisaliśmy: wraca po latach jako zawodnik starszy, bardziej doświadczony, ale chyba nie jakoś specjalnie słabszy. Rozwiązuje problem Lecha z obsadą lewej obrony po odejściu Tymoteusza Puchacza. To gość, który jest w stanie wskoczyć do pierwszej jedenastki tu i teraz, automatycznie wnosząc wyróżniającą się na ekstraklasowe warunki jakość. Zawsze trochę odstawał w defensywie, ale coś nam się wydaje, że jednak w porównaniu do takiego Puchacza i w tym elemencie nie musi mieć kompleksów. A to przyspał, a to nie dosięgnął główki, a to nie wrócił na czas, ale te jego błędy nie wynikały z lenistwa czy lekceważącego stosunku – to jest po prostu wpisane w jego profil. Za to z przodu Douglas jest w stanie dać Lechowi coś ekstra. Puchacz strzelił jednego gola i zaliczył dwie asysty w minionym sezonie PKO Bank Polski Ekstraklasy. Coś nam się wydaje, że Douglasa stać na potrojenie tych liczb.

Lech sięga więc po zawodnika, na którym już nie zarobi, Excel nie będzie się zgadzał, ale piłkarska jakość powinna się obronić. Barry Douglas dalej powinien wyróżniać się w Ekstraklasie. Będziemy zdziwieni, jeśli mu się nie powiedzie, a chętnie zobaczylibyśmy bocznego obrońcę z dobrze ułożoną stopą, który pokaże co poniektórym w tej lidze, że dośrodkowanie wcale nie musi kończyć się na głowie pierwszego obrońcy drużyny przeciwnej. Douglasa na to stać. 

Rywalizację na środku pomocy niejako rozwiązuje powrót Joao Amarala. Portugalczyk miał swoje odpały, nie podobała mu się współpraca z pewnymi ludźmi w Poznaniu, więc wymyślał jakieś dziwne historie z porodem partnerki w roli głównej, ale zdaje się, że wszelkie animozje rozwiązuje osoba Macieja Skorży. Ten kilkukrotnie podkreślał, że widzi Amarala w swoim zespole, że daje mu szansę, że bardzo na niego liczy. Jaki to zawodnik? Ciekawy. Bywa chimeryczny, irytujący, tragiczny, ale potrafi grać w piłkę, potrafi dać jakość, potrafi być najlepszym zawodnikiem na murawie. Dwa lata temu wykręcił przecież dwucyfrowy wpis do klasyfikacji kanadyjskiej w dwudziestu pięciu meczach. Jeśli będzie czuł się potrzebny, płynnie wejdzie w buty Daniego Ramireza, kiedy ten akurat będzie miał gorszy moment.

Już dawno Lech klapnął też transfer Radosława Murawskiego. Facet ma 27 lat, wciąż nie jest stary, nie odbił się od piłkarskiego południa, nie zginął po wyjeździe z Polski, ma 127 rozegranych meczów w Ekstraklasie, 67 w Serie B, 64 w tureckiej Super Lidze. Kupa pożytecznego doświadczenia. W Piaście był kapitanem, zna języki, może być brakującym charakterologicznie elementem w układance Lecha.

Na podobnej zasadzie, choć to mniej ekscytujący transfer, Kolejorza wzmocnił Artur Sobiech. To bardzo przyzwoity napastnik na ekstraklasowe warunki. Nie można liczyć, że zaserwuje jakąś chorą serię, że z zimnym instynktem killera będzie ładował gola golem, w końcu to nie snajper, który gwarantuje dwucyfrową liczbę bramek (ostatni raz dziesięć bramek w jednym sezonie ligowym strzelił przedchrystusowych czasach gry dla Ruchu Chorzów). Reprezentacyjny materiał, co sugerował Tomasz Hajto, to nie jest, ale swoje zrobi, nie ma co narzekać.

Co my tu już mamy?

Inna sprawa, że Lech pozycję boiskowej dziewiątki obsadzoną ma co najmniej silnie. Kiedy Mikael Ishak jest w formie, staje się prawdopodobnie najgroźniejszym ekstraklasowym snajperem, obok Tomasa Pekharta, choć to zupełnie inny typ piłkarza. Aron Johannsson też strzelać potrafi, niewypałem nie był, choć rundę wiosenną stanowczo zaczął lepiej niż skończył.

Na ten moment innych ruchów transferowych – brak. Lech się nie wykosztował, nie wydał majątku, ale sprowadził broniących się na papierze zawodników. Przynajmniej tak się wydaje, bo tak to z transferami bywa, że potrafią wyglądać ładnie, pięknie i kolorowo w momencie ich przeprowadzania, a na murawie wychodzi bubel. Tak czy inaczej, kadra Lecha wygląda przyzwoicie. Nie źle, nie szałowo, a po prostu przyzwoicie. To jeszcze pewnie nie koniec transferów, z czasem pewnie ujawni się jeszcze jakiś talencik z prężnie działającej akademii, ale już z tym, co jest, można wymagać wyników i ofensywnej gry.

Jak to wyjdzie w praktyce? Znowu, trudno powiedzieć, bo wydaje się, że nierozsądnie byłoby oceniać stan kadry Lecha na podstawie formy poszczególnych piłkarzy z końcówki minionego sezonu. Wtedy większość zespołu wyglądała słabo. Dalej nieco rozczarowująco wyglądają skrzydła, ale w Lechu ponoć mocno wierzą w rozwój Michała Skórasia, a sam Jan Sykora zapowiada, że kibice w Polsce nie widzieli jeszcze jego prawdziwego „ja”. Gdzieś eksponowany musi być też Filip Marchwiński, któremu powoli zaczęto przyklejać łatkę nie „wspaniałej perełki”, a chłopaka, który się „nie rozwija się właściwie” i „nie konsumuje swojego talentu”. Wciąż ma 19 lat, wciąż może być wielki, ale przydałoby mu się zacząć, przynajmniej raz na jakiś czas, grać na miarę swojego potencjału.

Środek obrony jest liczny i złożony z graczy bardzo przyzwoitych. Bramka? Mickey van der Hart i Filip Bednarek mieli w Lechu momenty lepszy i gorsze, na ten moment solidniej, również w grze rękoma (!!!), wypada Holender. Jesper Karlstrom i Nika Kwekweskiri to mocne opcje rezerwowe na pozycje sześć (pierwszy), osiem i dziesięć (drugi). Jakub Kamiński, przynajmniej na początku sezonu, co pokazują sparingi, pełnić będzie rolę lewego obrońcy, gdzie Skorża widział go już wiosną. No generalnie Lech ma na tyle uniwersalną kadrę, że na większości pozycji – właściwie z wyłączeniem prawego skrzydła – dysponuje przynajmniej dwoma obiecującymi opcjami.

To jest Lech

Tylko czy to wystarczy na wygranie Ekstraklasy i zdobycie Pucharu Polski na stulecie klubu?

Pamiętajmy, że to jest Lech.

Klub cholernie specyficzny. Klub, którego tożsamość z ostatnich lat, została zbudowana na większych lub mniejszych rozczarowaniach, na wciskaniu hamulca, kiedy trzeba było wcisnąć gaz, na wciskaniu gazu, kiedy trzeba było wcisnąć hamulec. Lech Poznań czeka więc sezon definiowania swojej osobowości. Albo wielka klapa, albo wielki sukces. Nic pomiędzy. Bo jeśli władze Lecha, trener Lecha i piłkarze Lecha spartaczą sezon na stulecie, nie pomogą tu żadne słowa, żadne cacanki, żadne nie poddam się.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

72 komentarzy

Loading...