Gdy kolejni wykonawcy rzutów karnych strzelali tak, że bramkarze nie mieli nawet najmniejszych szans na interwencję, przemknęło mi przez głowę – to będzie przegięcie. Nie zrobią tego, nie zorganizują tego wszystkiego w taki sposób, by ten rozstrzygający rzut karny, który sprawi, że mistrzowie świata pojadą do domu, wykonywał właśnie Kylian Mbappe.
Przecież liczba podtekstów wysadzała tutaj skalę.
Nieprzyznana nagroda Złotej Piłki w ubiegłym roku, wielki apetyt, by trafiła do piłkarza PSG tym razem, gdy wygra, albo przynajmniej doprowadzi do finału mocarną Francję. Wielki ciężar oczekiwań, że to już ten czas, gdy Mbappe, może pod rękę z Haalandem, mają zluzować „odwiecznych” Messiego i Ronaldo. Gdzieś w tle majaczący wielki transfer, być może do Realu, być może do innej z potęg. Ale za to do tej pory nieudane występy na Euro, w międzyczasie jeszcze to przegrane z Lille i 45-letnim Burakiem Yilmazem mistrzostwo Francji. Dziś przez 120 minut główny hamulcowy Francji, gość, który oddał sześć niecelnych strzałów na bramkę.
Kto mu dał piątą serię w takim momencie, gdy widać gołym okiem, że to nie jest ani jego dzień, ani jego turniej. Kto go wsadził na tak wysokiego konia? Jak to się w ogóle stało, że ten wysoki koń stanął przed nim w 1/8 finału, gdy w turnieju nadal bierze udział aż szesnaście z dwudziestu czterech reprezentacji?
Mbappe dostał piątą serię. Uderzył źle. Chwilę po uderzeniu zaczął się awanturować, że Sommer być może oderwał się od linii, że strzał trzeba powtórzyć. Ale Francji już wówczas nie było, zniknęła z turnieju parę sekund wcześniej.
Normalnie to byłby obrazek, który omawialibyśmy przez kilka dni, jutro od niego rozpoczęłyby się wszystkie programy, zagościłby na okładkach większości europejskich gazet sportowych.
Ale wczoraj to było tylko ukoronowanie jednego z najlepszych dni w najnowszej historii futbolu podczas jednego z najlepszych miesięcy w najnowszej historii futbolu.
***
Ten Mbappe, ta porażka Francji w rzutach karnych, to była puenta do tej całej wizyty w sklepie z cukierkami, jaką przygotował dla nas europejski futbol. Jakże to wszystko było znamienne, jakże symboliczne, jakże wymowne. Przecież ten dzień nie zjawił się znikąd, nie spadł nam z nieba, on jest osadzony w bardzo konkretnych ramach. To turniej Euro 2020 w 2021 roku. To turniej, który mógł się odbyć bez kibiców, albo z ich bardzo ograniczonym udziałem. To turniej wieńczący ten obrzydliwy okres w piłce, gdy naprawdę wielu z nas ta dyscyplina po prostu zbrzydła. Irracjonalne natężenie meczów, byle nadążyć za żądającymi więcej i więcej sponsorami. Puste stadiony, doping z taśmy, kartonowe podobizny na trybunach, imitacja prawdziwej meczowej atmosfery. Do tego ta cała niepewność – co będzie dalej? Ilu przetrwa, w jakim wymiarze, jak wielu w biznesie się zawinie?
Wszystko puentowała wojna o Superligę, tak żenująca i odpychająca. W jej cieniu przepchnięto absurdalną reformę Ligi Mistrzów, natomiast martwiły i niepokoiły hasła, którymi się przerzucano. Futbol umiera. Futbol się kończy. Młodzi stawiają na inne rozrywki, młodych nudzi 90 minut, być może czas pomyśleć nad skróceniem gry, albo jej sztucznym uatrakcyjnieniem. Kibice, którzy odpłynęli ze stadionów podczas pandemii, niekoniecznie pędzili, by na nie powrócić. Kibice, którzy przeżyli szokową terapię odwykową, nagle naprawdę wyzbyli się swojego piłkarskiego nałogu. Zwłaszcza, że przy pędzącej kawalkadzie meczów czasem trudno było nadążyć nawet za swoimi ukochanymi drużynami.
Euro 2020 miało potencjał, by stać się stypą. Miało wszystkie argumenty, ba, właściwie chyba było trochę szykowane pod stypę. Rozsiane po całej Europie, z cieniem koronawirusa w tle, z tymi surrealistycznymi bieżniami na obiektach w Baku czy w Sewilli, zmuszające reprezentacje do tułaczki po kontynencie bez chwili wytchnienia. W dodatku obsadzone 24 ekipami, było jasne, że nie wszystkie dotrzymają kroku faworytom, że mogą się zdarzyć na turnieju turyści. „Prawdziwe granie zacznie się od ćwierćfinałów” – wieszczyli nawet niektórzy, nawiązując do obecności w fazie pucharowej zespołów z trzecich miejsc.
Nie chcę tutaj przekroczyć granicy dobrego smaku, ale szykowaliśmy się może nie na pogrzeb, ale na wizytę w szpitalu u kogoś bardzo bliskiego. Tymczasem na miejscu okazało się, że gość organizuje najbardziej wystrzeloną domówkę w historii europejskiej balangologii.
***
Cały turniej jest elegancki. Długo szukałem odpowiedniego słowa, wyborny, fenomenalny, fantastyczny, wspaniały, doskonały, przepiękny – ale dla mnie on jest przede wszystkim elegancki. Na co dzień wszystko, co dobre jest dla mnie eleganckie, używam tego słowa ze sto razy dziennie, a odkąd jako przykładny rodzic chwalę obu synów dosłownie za wszystko, za ładny krok spacerowy, to pewnie czasem i dwieście razy.
Elegancki. Bo to jest turniej, który jest dla mnie niemalże intymnym przeżyciem, więc i muszę go określić słowem prosto z mojego domostwa.
Tu wszystko się zgrywa, wszystko to, na co zdarzało mi się narzekać, wszystko to, wobec czego miałem jakieś wątpliwości – tutaj się rozwiewa, mecz po meczu, starcie po starciu. Dziwny system z wychodzeniem z grupy z trzeciego miejsca? Walka w grupie F i następujące tam roszady w tabeli wynagrodziły w pełni mój ból po odejściu od systemu z potęgami dwójki. Szalona dysproporcja pomiędzy najmocniejszymi, którzy byliby w stanie wystawić trzeci skład o sile równej rywalowi? Faworyci raz po raz się wykładali – Francja wpuszczała z ławki Lemara, Giroud, Dembele czy Tolisso, Węgry ratowały się dawnymi gwiazdami Ekstraklasy, Nikoliciem i Lovrencsicsem. I co? I mecz skończył się remisem.
Każdy mógł tu się postawić każdemu, nawet my Hiszpanom. Na turniejach wynik robi się przede wszystkim defensywką? No to pach, Dania do ósemki wdepnęła jak prawdziwy dynamit. 27 czerwca byłem już tak zajarany i tak wkręcony w turniej, że zaczynałem poszukiwać w necie koszulek reprezentacji Chorwacji, a tak, na zaś, jakby jednak nie odpadli.
No i nadszedł 28 czerwca. Dzień, na który słowo „elegancki” jest jednak zbyt krótkie.
***
Układałem sobie fragmenty tego tekstu gdzieś w głowie. Nawet miałem tytuł: „dlaczego to zawsze muszą być Chorwaci”. Teza? Chorwaci są jak ten memowy „syn koleżanki twojej mamy”. Dostałeś piątkę? On dostał piątkę z plusem. Wygrałeś olimpiadę matematyczną? On wygrał matematyczną i jeszcze przywiózł medal z Sydney. Dostałeś się na Harvard? On już skończył, choć jest 4 lata młodszy od ciebie. Chorwaci robią to, o czym my marzymy – mają śliczne plaże, gdzie da się znaleźć miejsce przy brzegu nawet po 7.30. Reprezentanci nie tylko skaczą za sobą w ogień, ale jeszcze potrafią grać w piłkę. Jak się napiją, to się nie awanturują, tylko śpiewają. No i oczywiście kible mają czyste, nawiązując do filmowego klasyka.
I byłem przekonany, że w tekście będę się rozpływał nad swoją – obok Holandii – ulubioną reprezentacją. Że tylko ich byłoby na to stać – wycofać już centralnie wszystkich obrońców, grać dwoma stoperami i 19-letnim wahadłowym na tych mitycznych i potężnych Hiszpanów. Że w tym szaleństwie faktycznie była metoda, bo Chorwaci nie tylko wyrównali, nie tylko zepchnęli Hiszpanię do obrony, ale jeszcze mieli okazję na 4:3 w dogrywce. Generalnie: że tylko Chorwatów było na to wszystko stać, bo są absolutnie fenomenalni i nikt nie ma do nich podjazdu.
Podanka Modricia? Miód. Pazerność Pasalicia. Bezczelność Vlasicia. Kozacki z ławki Orsić, genialny Brozović, można tak było wymieniać długo. Tak, ostatecznie przegrali, ale pamiętajmy – wypadł im z uwagi na koronawirusa Ivan Perisić, w obronie zabrakło Dejana Lovrena, poza tym grali z Hiszpanią, która ma tony jakości na każdej pozycji.
Tak, byłem pewny: wyczyn Chorwatów zapamiętamy na długie lata. Tylko Chorwatów było stać na coś takiego, tylko Chorwaci mogli na to mieć dość charakteru.
A potem to samo zrobiła Szwajcaria. I jeszcze utrzymała 3:3 przez pół godziny. Finalnie zaś odesłała Francję do domu. A był jeszcze ten karny Rodrigueza. A był gol Pogby, była seria cieszynek Pogby. A był Seferović przełamujący bycie Seferoviciem i Gavranović przełamujący bycie „przegrywającym rywalizację z Seferoviciem”.
***
Myślę sobie o tych wszystkich własnych lękach. Ja też nie czułem przecież atmosfery Euro jeszcze na parę godzin przed turniejem. Ba, było widać jak na dłoni, że to ma bardzo konkretne, obiektywne przyczyny. Oczywiście, spodziewałem się, że nas, piłkarskich freaków, jebnie już w chwili pierwszego gwizdka. Że ten wir nas wciągnie z miejsca, że zatracimy się w nim na miesiąc, tak jak to się dzieje na każdej dużej imprezie. Ale przeczuwałem, że w słowach Pereza jest ziarnko prawdy. Niektórzy wybiorą plażę, robi się naprawdę ładna pogoda. Niektórzy wyposzczeni lockdownami spędzą ten czas w restauracjach. Dla niektórych, którzy jeszcze pięć lat temu mieli plakat Milika na lodówce, dziś istotniejszy będzie powrót do kin po tylu miesiącach przerwy. Niektórzy odbiją się od siermiężnej atmosfery Baku, niektórych zniechęci antyfutbol któregoś nowicjusza, inni nie będą mieli serca patrzeć, jak zajechani sezonem gwiazdorzy walczą z własnymi słabościami.
Bałem się jako cholera, bo to przecież też mój chleb. Byłoby naprawdę niemiło, gdyby któregoś dnia Floro Perez po prostu zamknął kramik, a mnie zostałby powrót nauczania dzieci przewrotów i dwutaktu. A czułem, że ten turniej może być jeszcze nie zamknięciem, ale już powolnym roztowarowaniem. Już ułożeniem karteczek z napisem wyprzedaż.
Ale tym razem stało się jak w bajkach czy filmach sensacyjnych. Gdy już bohater trzyma się krawędzi jedną dłonią, w dodatku dłonią złamanej ręki, w dodatku ręki, którą oderwał granat – nagle nadlatują śmigłowce. Tom Hanks wyciąga pistolecik i kieruje go w stronę czołgu. Kibic, pasjonat futbolu siada przed telewizorem i czeka na ten uśmiech piłkarskich bogów.
***
Wiem z czym mi się to wszystko kojarzy. Jest lato. Może nawet czerwiec, tak jak teraz. Jeden z tych długich wieczorów na podwórku, gdy po prostu oddychasz. Nic innego nie robisz, oddychasz. Gdzieś jest świadomość – po tym lecie przyjdzie rok szkolny, po tych wakacjach będzie znowu trud i znój, każda kolejna klasa będzie coraz gorsza, a dalej przecież czai się praca, dorosłość, problemy.
I wtedy słyszysz. Tu-ruru-rurururyyy.
Ciężarówka z lodami. Cała wypakowana tym, co w czerwcu najbardziej potrzebne. Dobrym, zimnym, smacznym, ukochanym futbolem.
Ta melodyjka gra nam od początku mistrzostw.
Dziś ciężarówka zaparkowała pod naszym boiskiem i ogłosiła, że pałaszujemy za darmo.
Rany, jakie to pyszne.
Fot.Newspix