Kilkadziesiąt lat temu pewien polski geniusz i szaleniec w jednej osobie obrał sobie za cel zrewolucjonizowanie świata polskiej medycyny. Poszedł pod prąd, odsłonił się na niewyobrażalny poziom krytyki. W końcu dopiął swego, stał się pionierem na bardzo grząskim gruncie, lecz, żeby osiągnąć sukces, musiał wiele poświęcić. Nie tylko samego siebie, ba, przede wszystkim innych. Nie było jednak innej drogi, niż postawienie na metodę prób i błędów, żeby w końcu przeprowadzić udaną operację. Przyszłość pokazała, że było warto. Przeszczep serca miał miejsce naprawdę. Tak samo fakt, że na żywym organizmie polskiej piłki można dokonać rewolucyjnego zabiegu, też jest – mimo oczywistych trudności – jak najbardziej możliwy. Pierwsza próba to porażka, ale to porażka inna niż wszystkie.
Najprawdopodobniej nigdzie indziej nie przeczytacie o nawiązaniu do Zbigniewa Religi w odniesieniu do oceny dotychczasowej pracy Paulo Sousy. Proszę zatem co poniektórych, żeby aktywowali teraz jakże potrzebny zmysł logicznego myślenia. To nie profanacja, a znalezienie kilku luźnych punktów wspólnych z zachowaniem odpowiednich proporcji.
***
Portugalczyk niewątpliwie stoi dzisiaj w roli człowieka, który w pewnym stopniu odpowiada za naszą porażkę na Euro 2020. Słowo klucz: w pewnym, nie pełnym. Nie on popełniał bowiem część błędów, za które możemy winić wyłącznie konkretnych piłkarzy. Nawet czołowych piłkarzy, takich jak Klich czy Krychowiak, którzy zawodzili. Nie Sousa również decydował, że po drodze pojawi się tyle komplikacji z kontuzjami zawodników, a moment najważniejszej próby nadejdzie za pięć dwunasta, bez możliwości wcześniejszego przygotowania. Swoje za uszami Sousa też oczywiście ma, ale nie jest tego aż tak dużo, jak niektórym może się wydawać.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Warto w tej kwestii znaleźć odpowiedni balans, bo mądra dyskusja o piłce to w naszym społeczeństwie niestety towar deficytowy. Lubimy odbijać się od ściany do ściany, unikać tym samym wysiłku intelektualnego. Dlatego punktem wyjścia do oceny turnieju w wykonaniu reprezentacji Polski powinna być skala zmian, jaką zaproponował trener Sousa wraz ze swoim nadejściem. Zmian – zaznaczmy – potrzebnych, zmian dających większe szanse na nawiązanie równej walki z europejską czołówką w perspektywie lat, nie miesięcy. Zmian, które musiały nadejść prędzej czy później. A jeśli ktoś z was w życiu coś fajnego osiągnął, nie jest tajemnicą, że nie ma mowy o rozwoju bez popełniania błędów. Czasami mniej, czasami bardziej dotkliwych.
To, jakiej operacji próbuje od samego początku dokonać Sousa, z miejsca zasługuje na duży kredyt zaufania. Jeśli ktoś łudził się, że tak duża ingerencja w piłkę reprezentacyjną już po kilku miesiącach zda egzamin, niech się lepiej poważnie zastanowi. Uwaga, z szafy wyciągamy wyświechtane stwierdzenie: to nie Football Manager ani realia klubowe. To proces. Długi, sięgający w głąb naprawdę twardych korzeni. Korzeni, które w pogoni za mitycznym Zachodem czas najwyższy wycinać.

***
Inna analogia – nasz świat jest przepełniony ludźmi chorującymi na depresję. Jeśli ktoś ma trochę oleju w głowie, będzie wiedział, że uporanie się z problemem tego pokroju to długotrwała walka. Nie ma tutaj drogi na skróty, nie ma prostych środków. Kiedy człowiek poznaje diagnozę na swój temat, od dobrego specjalisty na pewno nie usłyszy, że naprawa dysku twardego w mózgu potrwa kilka tygodni czy miesięcy. Może natomiast usłyszeć, że 5, 10 czy 15 konsultacji da poczucie, że terapia idzie w dobrym kierunku. Ale tylko tyle, bo najgłębszych mankamentów nie wypleni. Nie, na to trzeba czasu.
Życie bywa proste, piłka też. Grunt psychologiczny je spaja, a nie powinniśmy mieć wątpliwości, że nad nim trzeba popracować. Ot, mentalności zwycięzców generalnie Polakom brakuje. Istnieje wiele pojedynczych jednostek, które się z tego wyłamują, ale na ogół tak jak jesteśmy zakompleksionym narodem, tak też odbicie tego zjawiska widzimy w poczynaniach naszych piłkarzy. Tych piłkarzy, którzy przez dekady słyszą, że lepszym od siebie mogą się jedynie postawić. Nie wygrać, nie poszukać sposobu, żeby zbudować kolektyw w ofensywie, po którym widzimy, że coś z czegoś wynika. Nie piąć się po szczeblach w rankingu, nie wchodzić na wyższą półeczkę u boku ekip, które zawsze wychodzą z grupy na wielkich turniejach.
Utarło się, że powinniśmy być schowani za podwójną gardą, bronić się i szukać okazji na zaskoczenie rywala. Robiliśmy z siebie mniejszych, niż rzeczywiście jesteśmy. Dość powiedzieć, że otwarcie mówił o tym poprzedni selekcjoner. Równał nas do minimum, dawał swoją postawą przekaz, że drogi do osiągniecia przeciwnego bieguna w wykorzystaniu potencjału po prostu nie widzi.
Sousa jest selekcjonerem, który chce widzieć więcej. Próbuje wyzbyć się tych wszystkich kompleksów, potrafi docierać do piłkarzy. Okej, być może w tej chwili wyprzedza swoimi wymaganiami możliwości piłkarskie, jakie posiadamy. Kiedy na jednym boisku biega Frankowski i Zieliński, tak można właśnie pomyśleć. Może teraz brakuje nam wykonawców, żeby podołać wypełnianiu wizji, która cechuje najlepszych. Ale ogółem krok w tę stronę brzmi logicznie. Bo tak, drodzy państwo. Tak już jest, że najlepsi potrafią bronić i atakować, być wszechstronni. Grać nowocześnie, mądrze używać pressingu. Odpowiednio zarządzać meczem, zmieniać swoje oblicze w zależności od potrzeb. To, jak i wiele innych aspektów, cechuje lepszych od nas. A my mamy przecież materiał, na pewno bardziej okazały niż choćby 10 lat temu, żeby robić kroki naprzód w rozwoju tychże elementów.

Jasne, możemy równie dobrze wychodzić z założenia, że nie ma co szukać kwadratowych jaj. Że warto zostać przy pragmatyzmie, grać jak Szwedzi, którzy nas ograli.
Sęk w tym, że kilka miesięcy, dwa zgrupowania i jeden turniej to za mało, żeby określić, czy droga, na którą wprowadził nas Paulo Sousa, sprawdzi się na dłuższą metę. Pamiętając o błędach, za które możemy go posądzić, ostatnim zarzutem z możliwych będzie powiedzenie, że operacja zarządzona przez Portugalczyka to zły kierunek. Prawda jest taka, że to pierwszy selekcjoner, który tak odważnie zrywa z naszą piłkarską tradycją. Robi przeszczep, który musi mieć swoje skutki uboczne. Tak było i będzie zawsze, to rozumie się samo przez się. Gdyby Sousa był Polakiem, na pewno miałby z tym większy problem, miałby na sobie większą presję tak ja ci trenerzy w Ekstraklasie, którzy wchodzą w nasze realia z ofensywną wizją gry, a po dostaniu kilku meczów w łeb uciekają w ligową prostotę.
***
Teraz wielu ludzi traktuje Sousę trochę jak odmieńca, który próbuje nas zbajerować. Tylko że ci ludzie mylą pojęcia. Bo czym innym jest kłamliwa bajerka, która nie ma przełożenia na rzeczywistość. A Sousa już na pierwszej konferencji zaznaczał, że to wszystko, co będzie chciał wdrożyć do polskiej kadry, potrzebuje czasu. Słowo „proces” latało od konferencji do konferencji. Mecz z Hiszpanami potwierdził, że Sousa nie bajeruje. Mecz ze Szwedami, że czasami brakuje nam jakości piłkarskiej w kluczowych momentach i że podczas Euro 2020 tak naprawdę lataliśmy nieukończonym samolotem. Tu jakaś niedoklejona dziura, tam problem z hamulcami, gdzie indziej zabrakło czasu na wykończenie kokpitu. Wszystkie funkcje tej maszyny nie były jeszcze dostępne, to faza beta. Byliśmy na turnieju drużyną, która jest zapowiedzią czegoś większego. Na pewno nie gotowym projektem.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
I teraz pytanie: chcieliśmy stać w miejscu, grać „swoje”, patrząc, jak inne reprezentacje na podobnym poziomie próbują znaleźć lepsze wersje siebie? Chcemy odbijać się od selekcjonera do selekcjonera, zamiast brać dobre przykłady z Zachodu, gdzie tożsamość kadry buduje jeden gość przez wiele lat? Skończmy prawić o złym przygotowaniu fizycznym czy o tym, dlaczego gra Bereszyński a nie Kędziora. Najłatwiej gloryfikować teraz tych, którzy nie grali. To bezsens. Zacznijmy rozmawiać o tym, czego potrzebujemy, żeby stać się reprezentacją, która potrafi wygrać z każdym. Tak powiedział zresztą Luis Enrique: z formułą Paulo Sousy będziemy w stanie pokonać każdy zespół. A to, że przegraliśmy ze Szwedami i Słowacją, to w dużej mierze kumulacja niefortunnych zdarzeń na boisku, za które trener już nie odpowiada. Może za część, ale nie wszystkie.

Jeśli już mamy za coś winić Paulo Sousę, to za kilka niezrozumiałych decyzji personalnych, które mogły zwiększyć ryzyko tychże błędów. Ale pamiętajmy przy tym, że od początku 2020 roku wiatr wiał naszemu selekcjonerowi w oczy. Kontuzja Krystiania Bielika, Jacka Góralskiego, Krzysztofa Piątka, Arkadiusza Recy i Arkadiusza Milika. Problemy zdrowotne Macieja Rybusa i Jana Bednarka. To pierwsze takie Euro dla Polaków, na którym wypadło nam tylu ważnych zawodników. Nie wszyscy z wymienionych mieliby pewny plac, acz z pewnością bylibyśmy minimalnie mocniejsi, w detalach to mogłoby zadecydować. Do tego nie mieliśmy przed turniejem ani skrzydłowych z dobrymi liczbami w klubach, ani bocznych obrońców, którzy dawaliby pełne przekonanie, że sprostają roli wahadłowych. Nieważne, jaką retorykę obierzemy. Zawsze ktoś gdzieś mógłby obnażyć nasze braki.
Nie ma co jednak gdybać, teraz trzeba myśleć o eliminacjach do MŚ w Katarze. Zawodnicy otwarcie mówią, że chcą dalej współpracować z Paulo Sousą. Ci najlepsi widzą, na czele z Robertem Lewandowskim, że rewolucja w kadrze może w końcu przynieść regularne efekty. Teraz się nie udało, w pewnym sensie Euro 2020 zostało poświęcone. Ale z drugiej strony, tej jaśniejszej, dostaliśmy szereg powodów, żeby myśleć, że z takim trenerem bylibyśmy w stanie osiągnąć więcej na następnym turnieju. Wtedy tym bardziej zostałaby obnażona decyzja Zbigniewa Bońka o jego zatrudnieniu tak późno. Czasu jednak nie cofniemy, choć naboi wypełnionymi złością i rozczarowaniem nie wahajmy się wystrzeliwać. Rozsądek podpowiada, w czyim kierunku.
Fot. Newspix