Reklama

Przepis na Tottiego, czyli rzymski centurion w sześciu krokach

redakcja

Autor:redakcja

26 grudnia 2014, 16:58 • 7 min czytania 0 komentarzy

W piłkę gra od tak dawna, że część przymiotników, którymi określano go na początku kariery, dziś uchodzi już za archaizmy. Lata lecą, a on wciąż zasuwa jak mały samochodzik. Dla kibiców Romy jest czymś więcej niż legendą. Francesco Totti to żywy mit. Piłkarz nie jeden na milion, a jeden na milion lat. Przepis nie wydaje się być wyjątkowo złożony, ale możemy być pewni, że nikomu nie uda się go powtórzyć.

Przepis na Tottiego, czyli rzymski centurion w sześciu krokach

Wrząca woda

Koniecznie. Inaczej dodawanie kolejnych składników nie miałoby najmniejszego sensu. Parująca głowa to część spójnej mozaiki jego postaci, chociaż jako dziecko był raczej nieśmiały. Ot spokojny, pokorny chłopak z bardzo wierzącej rodziny. Przez jakiś czas zmuszano go nawet do bycia ministrantem, bo nie wierzymy, że chciało mu się z własnej woli. Nie lubił mówić, co zostało mu zresztą do dziś. Z wiekiem przybywało jednak sytuacji, kiedy specyficzny, włoski temperament dawał o sobie znać. Najłatwiej można było wyłapać to w meczach derbowych, do których Totti mobilizował się z kilkukrotną intensywnością. Po latach koledzy z boiska zgodnie mówili, że jako młody chłopak do spotkań z Lazio podchodził zdecydowanie przemotywowany. Że najchętniej nakopałby wszystkim w błękitnych koszulkach już w tunelu. Z upływem lat jego głowa stygła, ale wciąż jest jak wulkan. Trudno przewidzieć, kiedy ponownie odwali mu korba.

Nigdy nie krył swojej odrazy do największego rywala. Kiedy w jednym z wywiadów poproszono go o zanucenie ich hymnu, parsknął śmiechem po pierwszej strofie, za co pewnie podpadł połowie rodziny. Babcia, teściowie i szwagier są zadeklarowanymi kibicami Lazio. Jego typowo włoski, boiskowy pierwiastek w charakterze jest wyjątkowy. Nie można porównać go do bałkanskiego zaangażowania czy brytyjskiego drwalnictwa. W pewnym momencie po prostu odcina prąd. I koniec. O gorącej głowie Tottiego przekonali się chociażby Francesco Colonnese i Fabio Galante (znokautowani pięściami), Mario Balotelli (pomylony z piłką) czy Christian Poulsen, z którym – jak pamiętamy – Totti poszedł w ślinę.


Chociaż rzecz jasna nie jest to tłumaczenie w jakiś sposób go wybielające, zawsze był prowokowany. Balotelli, wówczas wchodzący do piłki nastolatek, miał do niego powiedzieć: “Jesteś skończony, gówniany rzymianinku”. Trafił w czuły punkt, najczulszy w gladiatorskiej zbroi Tottiego. Obraził jego miasto.

Reklama


Pióro z hełmu centuriona

Zapachniało patosem? Być może, ale w życiorysie Tottiego znajdziemy go pod dostatkiem. Sam w sobie jest piłkarskim reliktem. Przedstawicielem wymierającego, szlachetnego, bezlitośnie tłamszonego i wypieranego przez pieniądze gatunku. Jak już pisaliśmy, Totti nie jest facetem szczególnie wygadanym, a jego codzienny słownik spokojnie objęłyby rozmówki polsko-włoskie. W każdym wywiadzie pada jednak pytanie: Francesco, jak to jest? Jak to jest być idolem, legendą, mitem? Zawsze też pada też ta sama, do bólu przewidywalna, ale jakże szczera odpowiedź. – Jestem rzymianinem. To dla mnie wielki honor. Najpierw jest Roma, dopiero potem Totti. Jestem kibicem, który strzela gole dla ukochanego klubu. Czy istnieje większe szczęście? Od dziecka marzyłem, żeby spędzić tu całą karierę.

Powyższe słowa potwierdza ciekawa historia z jego dzieciństwa. Będąc dziesięciolatkiem trenował w szkółce maleńkiego rzymskiego Lodigiani. Rzecz jasna się wyróżniał i przyciągał uwagę łowców talentów. Pierwsi zgłosili się ludzie z Lazio. Robili wszystko, by go przekonać i niemal się udało. Wszystko było dogadane. Do sformalizowania przenosin brakowało jedynie roboty papierkowej. W ostatnim momencie do rodzinnego domu Tottich zapukał jednak koordynator grup młodzieżowych Romy. Wówczas decyzja mogła być tylko jedna, chociaż w pierwszym raporcie skauta możemy przeczytać, że “jest niezły, ale nie urośnie”. Jak bardzo ten człowiek się mylił…

Ikoną stał się z wyboru. W 2004 roku był naprawdę blisko odejścia do Realu Madryt. Kluby się dogadały, a on właściwie zdecydował. Brakowało zgody na piśmie. Gra w Romie nie mogła spełnić ambicji wielkiego piłkarza. Był sfrustrowany, ale okazało się to jedynie chwilową słabością. – Serce zwyciężyło i zostałem. Na szczęście. Gdybym poszedł do Realu, to pewnie zdobyłbym dwie Złote Piłki i trzy puchary Ligi Mistrzów. Wolę jednak to, co osiągnąłem w Rzymie. Szkoda, że wygraliśmy tylko jedno mistrzostwo.

W momencie podpisania kontraktu z innym klubem, Totti straciłby status bezcennego. Do jego nazwiska na zawsze przylgnąłby ciąg cyferek z sześcioma zerami. Stałby się najemnikiem. Szeregowym. Tymczasem od dwudziestu lat utrzymuje równą formę, grając dla tego samego klubu. To dla zawodnika na tym poziomie i na tej pozycji sytuacja bez precedensu. Ciężkie treningi, wysypianie się i dieta nie wystarczą. Potrzebny był pozytywny kopniak już na samym starcie. Pierwiastek, który mają w sobie nieliczni.

Dwie szklanki talentu

Reklama

Dwie szklanki, a może dwa wiadra? W każdym razie Totti, abstrahując od lokalnego patriotyzmu i cech przywódczych, jest przecież fantastycznym piłkarzem. Odkąd strzelił pierwszego gola w Serie A, minęło już ponad dwadzieścia lat. W nagrodę rodzice wyprawili mu przyjęcie z tortem, a wujek kupił wymarzony rower. Z czasem łakocie czy fanty zamieniły się w grube miliony.

Zinedine Zidane wkręcał przeciwników ruletą, Ronaldo mydlił oczy przekładanką, Thierry Henry zachwycał finezyjnymi strzałami obok dalszego słupka. Totti też ma swój boiskowy znak, a właściwie nawet dwa. Pierwszy to “il cucchiaio”, czyli po prostu “łyżka”. Podcinka, po której piłka nabiera niespotykanej trajektorii. Lob nad wychodzącym bramkarzem? Nuda. Totti niejednokrotnie karcił golkiperów-spacerowiczów piłką prosto za kołnierz. Przekonali się o tym nawet jego wielcy rodacy – Angelo Peruzzi czy Gianluigi Buffon. Co ciekawe, ten drugi jest najczęściej pokonywanym przez niego bramkarzem.

Rok 2000, półfinał mistrzostw Europy, seria rzutów karnych z Holandią. Na środku boiska skupieni, ale też stojący na miękkich nogach Włosi. Kolej na Tottiego. Odwraca się do kapitana Paolo Maldiniego, sprawiając wrażenie, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje. – Dobra panowie, to ja pyknę podcinką – mówi w typowym dla siebie rzymskim dialekcie. Wszyscy patrzą się jak na ufo. – Uderzaj jak chcesz, tylko nie zrób z siebie głupka – odpowiada Maldini. Totti bierze piłkę, ustawia ją. W bramce tyczka o zasięgu ramion długości samochodu osobowego – Edwin van der Sar. Za bramką pomarańczowy tłum, a on… A on po prostu pyknął podcinką.


Drugie firmowe zagranie, już nieco mniej charakterystyczne, to po prostu piętka. Efektownie, wzbudzając aplauz publiczności, ale przede wszystkim z głową. Nigdy nie był to element bezsensownego efekciarstwa, a po prostu sprytny sposób na minięcie przeciwnika i dogranie do wybiegającego na pozycję kolegi. Antonio Cassano powiedział kiedyś, że owszem, grał z lepszymi piłkarzami, niż Totti. Choćby w Realu Madryt. – Z nim rozumiałem się jednak najlepiej. To idealny partner w ataku. Jest wyjątkowy.

4. Dwie łyżki charyzmy

Pochylmy się nad jego charakterem. Totti to introwertyk. Mówi tylko wtedy, kiedy zostanie do tego zmuszony. Już od dziecka miał w sobie jednak coś specjalnego. Na kapitana wybierano go w większości zespołów juniorskich i młodzieżowych. Szczebel po szczeblu. Poważania u kolegów nie zyskiwał krzykiem. Nie wgniatał pięściami szafek w szatni. Nie wygłaszał też wzruszających motywacyjnych przemówień przed najważniejszymi meczami. Wystarczyło, że po prostu był. I tak zostało do dziś.

Ci, którzy mieli z nim do czynienia, zgodnie powtarzają, że to po prostu równy gość. Nigdy nie zdarzyło się, żeby zgnoił nowego, wchodzącego do drużyny piłkarza. Każdy może przyjść do niego, pogadać, o coś zapytać. Zero sodówki. Oprócz tego, że jest legendą na cały etat, pozostał też zupełnie normalnym, prostym gościem.

5. Jeden suchar

Nie mogliśmy się powstrzymać. Totti wydał kilka książek z żarcikami. Jej zawartość, mamy takie wrażenie, wprawiłaby w zakłopotanie nawet Karola Strasburgera, a uczestników Familiady nie byłoby stać choćby na wymuszone parsknięcie.

– Imię?
– Francesco.
– Nazwisko?
– Totti.
– Urodzony?
– Tak.

Totti na egzaminie z biologii.

– Francesco, wymień mi jakiegoś gada.
– Wąż!
– Bardzo dobrze! A jakiegoś innego?
– Drugi wąż!

Totti rozmawia z przyjacielem.

– Dziś widziałem książkę pod tytułem “Jak rozwiązać 50 procent problemów w twoim życiu”.
– I co, kupiłeś?
– Tak, nawet dwie…

6. Szczypta głupoty

Sami widzicie, że nie jest to laurka pełna “ochów” i “achów”. Przedstawiamy Tottiego takim, jaki jest naprawdę. Nie jest to obraz w żaden sposób przejaskrawiony. Zdążyliśmy się pośmiać z jego drętwego poczucia humoru, to teraz powiedzmy wprost jeszcze jedną rzecz. Totti nie należy do bystrzachów. No dobra. Oglądając z nim wywiady można odnieść wrażenie, że jest zwyczajnie tępy. Wszyscy komentatorzy chwalą go za inteligencję boiskową, jakby chcieli podkreślić, że w życiu codziennym ma jej delikatny deficyt.

W sumie, kto wie? Może właśnie dzięki temu został tak znakomitym piłkarzem? Może właśnie przez to, że nie należy do najbystrzejszych, lepiej radzi sobie z presją i nie rozpamiętuje porażek? To dopełnienie wizerunku świetnego piłkarza. Roma to Totti, Totti to Roma. Zapowiedział, że chce grać do czterdziestki. A po nim będą już tylko pustka i chaos.

PB

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...