Reklama

„Schalke powinno grać w Bundeslidze”

redakcja

Autor:redakcja

03 czerwca 2021, 11:20 • 9 min czytania 13 komentarzy

– Podjąłem decyzję o przejściu do Schalke, ponieważ chcę grać. A z rozmów, które przeprowadzałem z ludźmi z klubu, wiem, że bardzo liczą na moje doświadczenie i bardzo starali się, żebym przyszedł. Znam 2. Bundesligę, tę presję, jej warunki. Schalke będzie chciało awansować. Decyzja nie była trudna, bo chcę grać i to jest najważniejsze. W Schalke będę dostawał konkretne minuty. Miałem sygnały z dwóch klubów Bundesligi, że są mną zainteresowane, ale tam nie padały konkrety. Cały czas przekonywały one, że potrzebują jeszcze trochę czasu, a ja nie chciałem stawiać wszystkiego na ryzyko i czekać. Tym bardziej że Schalke to wielka marka, nawet jeśli aktualnie drugoligowa – mówił w rozmowie z nami stoper Schalke Gelsenkirchen, Marcin Kamiński. Zapraszamy na wywiad z byłym zawodnikiem Lecha Poznań.

„Schalke powinno grać w Bundeslidze”
Złapałeś trochę oddechu?

Ostatnie kilka tygodni to nieustanne zamieszanie. Siedziałem dużo na telefonie. Wiele razy rozmawiałem z agentem. Cały czas coś się działo. Schalke było bardzo konkretne, zdecydowane, chcieli wszystko szybko podomykać. Musieliśmy być w kontakcie. A dalej to się potoczyło – dostałem wszystkie wskazówki, zalecenia, informacje. Kiedy przyjechać, kiedy przejść testy medyczne, kiedy podpisać kontrakt. Intensywny czas. Po wszystkim, jak już podpisaliśmy umowę, zdecydowaliśmy się na przyjazd do Polski, żeby spotkać się z najbliższymi i posiedzieć w domu.

Czyli teraz trochę wakacji.

Jesteśmy w Poznaniu. Dużo widzimy się z rodziną, z przyjaciółmi, ze znajomymi, żeby trochę tego czasu wykorzystać. Ale to tylko trzytygodniowa przerwa, bo za ponad tydzień zaczynamy już przygotowania. Nie jest to specjalnie dużo czasu, ale tak to jest, zaraz będziemy szukać jakiegoś nowego miejsca do życia. Czy to w Gelsenkirchen, czy gdzieś w pobliżu, żeby móc zaplanować przeprowadzkę.

Schalke bardziej potrzebuje Kamińskiego czy Kamiński Schalke?

Podjąłem decyzję o przejściu do Schalke, ponieważ chcę grać. A z rozmów, które przeprowadzałem z ludźmi z klubu, wiem, że bardzo liczą na moje doświadczenie i bardzo starali się, żebym przyszedł. Znam 2. Bundesligę, tę presję, jej warunki. Schalke będzie chciało awansować. Decyzja nie była trudna, bo chcę grać i to jest najważniejsze. W Schalke będę dostawał konkretne minuty i to jest dla mnie najważniejsze. Miałem sygnały z dwóch klubów Bundesligi, że są mną zainteresowane, ale tam nie padały konkrety. Cały czas przekonywały one, że potrzebują jeszcze trochę czasu, a ja nie chciałem stawiać wszystkiego na ryzyko i czekać. Tym bardziej, że Schalke to wielka marka, nawet jeśli aktualnie drugoligowa.

Awans i powrót do 1. Bundesligi to zdecydowany cel?

Myślę, że tak. Niektórzy nie będą chcieli mówić o tym głośno. Właściwie nikt nie będzie chciał wytwarzać sztucznej napinki i niepotrzebnej presji wokół naszych planów, ale takie też będzie założenie. Schalke to ogromny klub, który powinien grać w Bundeslidze. Inna sprawa, że nie będzie łatwo. Jeśli ktoś się orientuje, to 2. Bundesliga będzie w przyszłym sezonie ciekawa i wyrównana.

Reklama
Werder, Hamburg…

Dokładnie, dokładnie, parę wielkich marek walczących o powrót do elity. Dużo się będzie działo, ale myślę, że Schalke musi celować w awans. Musimy zrobić wszystko, żeby nie zadziałało się z nami to, co dzieje się z HSV, które chciało wrócić do Bundeslig od razu, a tu trzeci sezon z rzędu się nie udaje. Takiej opcji nikt tutaj nie rozpatruje.

Był w twoim wypadku jakikolwiek temat powrotu do Lecha Poznań?

Coś tam się działo. Nie powiedziałbym, że trwały rozmowy, bo to za dużo powiedziane, ale zapytanie z Lecha do mojego agenta się pojawiało. Pytali o to, jak wygląda moja przyszłość, jakie mam plany, więc delikatne zainteresowanie było. Była to jakaś opcja, ale nie myślałem, żeby wracać do Polski.

Ekstraklasa to nie jest jeszcze miejsce, do którego chcesz wracać?

Stać mnie na grę w zagranicznych ligach. Rywalizacja w 1. czy 2. Bundeslidze to nie jest poziom dla mnie nieosiągalny. Na spokojnie, do zrobienia. Czuję, że tutaj, w tym momencie, jest moje miejsce. Odnalazłem się w Niemczech. Chcę tu pograć jeszcze kilka lat.

Było więcej zapytań?

Było, było, pojawiały się też egzotyczne kierunki, oferowano mi fajne pieniądze…

Wieczysta czy Azja?

Bardziej Azja, bardziej Bliski Wschód, ale nie rozpatrywałem tych kierunków.

Paulo Sousa wie o istnieniu Marcina Kamińskiego?

Z kadry miałem kontakt z trenerem przygotowania fizycznego w marcu. Zrozumiałem to tak, że jestem na szerszej liście potencjalnych powoływanych, ale wiadomo, że niewiele mogli po mnie oczekiwać, skoro ani nie łapałem się do kadry meczowej, ani nie grałem regularnie, bo na murawę wychodziłem raz na kilka miesięcy. Umówmy się – w żaden sposób moje powołanie do reprezentacji nie miało prawa się wydarzyć. Nie miałem żadnych argumentów.

Reklama

Po podpisaniu kontraktu z Schalke, czujesz presję ze strony kibiców tego klubu? Bywają fanatycznie i bardzo zaangażowani. 

Parę wiadomości dostałem, z paroma reakcjami się spotkałem. Wiem, że presja jest duża. Chwilę przed podpisaniem kontraktu w klubie pojawił się Tomasz Wałdoch ze swoim synem, z którym miałem okazję grać w młodzieżowych kadrach reprezentacji Polski. Czuję się ten klimat, tę markę. Wiele osób mówiło mi, gdzie przychodzę, o co będę walczył, więc wszystko wiedziałem. Każdy podkreślał, że to klub z olbrzymimi tradycjami i presja na wynik będzie tu wielka. Myślę, że pomimo tego, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach ostatniego sezonu, możemy tez liczyć na wielkie wsparcie kibiców. Duże wyzwanie.

Zaprzątał ci głowę temat kłopotów finansowych, z którymi boryka się Schalke?

Mam nadzieję, że problemy finansowe nie są zbyt duże i nie będą przekładać się na moją codzienność w klubie. Dużą rolę odegra przyszły sezon. To, czy stadiony będę otwarte, czy kibice tłumnie ruszą na nasz stadion. A myślę, że jeśli to się stanie, to Schalke na pewno odetchnie pod względem finansowym, ale też pod względem piłkarskim i widowiskowym, bo każdy kto zna ten klub, ten wie, że ogromna baza fanów jest w stanie zrobić różnicę. To może być pozytywny kop ekonomiczny i boiskowy.

Przychodzisz do pierwszej jedenastki?

Słyszałem, że mam być ważną postacią tej drużyny, ale nikt nie powie mi teraz, od razu, że będę cały sezon grał w pierwszej jedenastce. Miejsce w składzie muszę sobie wywalczyć, na wszystko sobie zapracować. Liczą w Schalke na moje doświadczenie, ale nikt mi samymi słowami nie zagwarantuje miejsca w składzie.

Jakie wrażenie zrobił na tobie Dimitrios Grammozis – trener Schalke?

Bardzo dobre. Nie poznaliśmy się jeszcze osobiście, ale po samej rozmowie telefonicznej odniosłem pozytywne wrażenie. Spytałem go o różne rzeczy, on spytał mnie o różne rzeczy, porozumieliśmy się. Otwarty człowiek, nie udawał, że nie może o czymś mi powiedzieć, rozjaśnił wszystkie wątpliwości. Takie same odczucia miałem po rozmowach z dyrektorami.

Jakie masz podejście do tego, co wydarzyło się w Stuttgarcie? Mogłeś powalczyć o miejsce w składzie? 

Mogę mieć żal, że siadłem na ławkę już po pierwszym meczu ligowym, tym przegranym 2:3 z Freiburgiem, ale powiem tak: uważam, że niezależnie od wszystkiego, prędzej czy później, skończyłoby się to tak samo. Trener miał inną wizję. Nie rozumiałem tego. Długo to trwało, niefajne to było, ale no, nieistotne, co robiłem, jak pracowałem, nie mogłem grać. Taka była moja sytuacja. Nie ma co się użalać, Stuttgart grał dobrze, punktował, wygrywał, więc nie marudziłem i nie narzekałem, bo nie było podstaw, żeby cokolwiek zmieniać.

Trener wyjaśniał ci, dlaczego nie grasz?

Rozmawiałem z trenerem kilka razy, przedstawiał mi swój punkt widzenia, ale skończyło się tak, a nie inaczej. Nie byłem jego wyborem. Myślę, że nagrodą za to, że nie narzekałem i pozostawałem w treningu był mecz z Unionem Berlin, w którym zagrałem od pierwszej minuty. Na więcej liczyć nie mogłem.

Potem może być więcej pograł, ale przydarzyła się sprawa koronawirusa w żłobku. 

Tak, tak, moja córka miała pozytywny wynik, moja żona też, byłem od nich izolowany, żeby móc być na koniec sezonu z drużyną i zakończyć to wszystko parominutowym występem w ostatnim meczu. Ale to było trudne, bo ja byłem w hotelu, a moja żona siedziała sama z dwójką dzieci w domu. Dzięki Bogu przeszli koronawirusa łagodnie, ale jakieś tam jego skutki były. Jak najszybciej chciałem wrócić do domu, nawet w maseczce, ale po to, żeby być i móc w razie czego pomóc. Udało się. W ostatnim meczu jeszcze zagrałem.

Chodzenie po własnym domu w maseczce brzmi bardzo wymownie. 

Nie mieści się w domu. Rygor, jaki trzymaliśmy w domu, był niepojęty. Myślę, że nawet w klubie sobie tego nie wyobrażali. Byli przerażeni, że zaraz będę pozytywny, że zaraz przyjdę na trening i cała drużyna będzie miała pozytywny wynik. Nieprzyjemne doświadczenie.

Za tobą współpraca z trenerem Pellegrino Matarazzo. Sporo się od niego nauczyłeś?

Sporo, nie ukrywam. Podszkoliłem się w grze trójką obrońców. Nie grałem w meczach, ćwiczyłem to tylko na treningach, ale złapałem automatyzmy.

W przyszłym sezonie na bundesligowe trybuny wracają kibice. 

Nic o tym nie słyszałem, ale liczę na to. Coraz więcej osób się szczepi. Mam nadzieję, że stadiony znów zaczną tętnić życiem, bo smutny jest widok pustych trybun.

Co byś powiedział Tymoteuszowi Puchaczowi, jakby zadzwonił do ciebie po rady po swoim transferze do Unionu Berlin? Duży to może być przeskok?

Rozmawiałem z nim, pisałem do niego. Nie znamy się dobrze, ale widzę, jak pracuje, jak mu zależy, jak jest zaangażowany, więc cieszę się, że robi krok do przodu i zagra w Unionie. Myślę, że nie będzie to dla niego jakiś wielki przeskok. Poradzi sobie. Ma fajną sytuację, bo ma trochę czasu na podszkolenie języka. A to, że można coś w szatni powiedzieć, coś zrozumieć już daje wielką przewagę na samym początku. Aklimatyzacja przebiega naturalniej. Wiadomo, że szacunek w oczach drużyny można zdobyć na boisku, ale zawsze lepiej w oczach drużyny wypada sytuacja, w której nowy zawodnik stara się samoistnie wkomponować w otoczenie. Fizycznie sobie poradzi.

A jak pamiętasz swoje początki w Niemczech?

Pierwsze dwa tygodnie mnie zaskoczyły. Inny rodzaj pracy niż w Polsce. Wszystkie treningi były z piłkami. Nie było zostawiania po treningach przy bieganiu czy rundach. Każde zajęcia kończyły się grą jedenastu na jedenastu, często cztery razy po osiem minut, na całym boisku. Nieważne, co działo się na treningu, czy siła, czy gierki, czy coś jeszcze innego, bo zakończenie zawsze było takie same. Dla mnie to było duże fizyczne wyzwanie. Czułem, że potrzebowałem czasu, żeby w to wejść. Po treningu wracałem do pokoju hotelowego i tylko leżałem.

Koniec końców dałeś radę. 

Taka prawda.

Więc nie ma powodów, żeby bać się, że nie poradzi sobie Puchacz. 

Gorzej, jak nie będzie grał od początku i będą pisać w Polsce, że nie daje rady. Wiesz, jak to jest, można się podłamać, ale trzeba wierzyć w siebie. Najłatwiej jest marudzić. Ale w końcu zawsze przyjdzie szansa.

ROZMAWIAŁ WOJCIECH PIELA

Fot. Schalke

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

13 komentarzy

Loading...