Reklama

Mecz imienia Piotra Ćwielonga

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

09 maja 2021, 20:24 • 4 min czytania 37 komentarzy

Słuchajcie, sprawa jest, poruszenie we wszystkich warszawskich redakcjach. Wstajemy o 19:00, a tu świat oszalał. Co robi teraz Piotr Ćwielong? Skąd to pytanie? Tak spytacie, prawda? Ano stąd, że całkowicie niespodziewanie, znienacka i bez ostrzeżenia, w Mielcu, w niedzielne popołudnie, po 17:00, przy pogodzie wyjątkowo (nie)sprzyjającej do gry w piłkę, rozegrano mecz imienia tego sympatycznego piłkarza LKS Goczałkowice Zdrój. A wszystko to za sprawą zawodników Legii Warszawa i Stali Mielec. I spytamy tylko krótko: za jakie grzechy?

Mecz imienia Piotra Ćwielonga

Rozumiemy, że maj, że odwołanie do klasyku, ale dajcie spokój, tak nie wypada. Przecież tu grał świeżo upieczony mistrz Polski z drużyną, która dalej walczy o utrzymanie. Tu naprawdę mogło coś się dziać. I jasne, spoko, że Legia wyszła na luziku, w nastroju na grilla, bo już w tym sezonie nic nie musi. Stal też bezbramkowy remis z ekipą Czesława Michniewicza, przy katastrofalnych wynikach Podbeskidzia z ostatnich tygodni, całkiem urządza. Ale na litość boską, ktoś tu musiał oglądać.

Stal – Legia. Pierwszy bieg Legii i zirytowany irytujący Mladenović

Legia jedzie na pierwszym biegu. W ostatnich sześciu meczach strzeliła dwa gole. Odkąd rozbiła Pogoń przy Łazienkowskiej, wyraźnie wyhamowała i właściwie to robi wszystko, żeby jak najmniejszym kosztem dobrnąć sobie do mety. Zastanówmy się jednak, czy aby na pewno w tych ligowych ostatkach nie można już niczego zdziałać. Przecież można przetestować nowe twarze, można spróbować zagrać z dużą fantazją, pobawić się trochę grą. Ale Legia w to nie idzie. Legia woli męczyć bułę.

W pierwszej połowie jej najlepszą próbą było nieudane uderzenie Josipa Juranovicia z dwudziestego piątego metra, które Rafał Strączek złapałby, za przeproszeniem, z palcem w nosie. A doskonale wiecie, że chcieliśmy napisać o innym miejscu ciała, ale to był tak słaby mecz, że nawet pióro nam stępił. Poza tym marność. Jeszcze może zablokowany strzał Andre Martinsa i przestrzeloną próbę Filipa Mladenovicia po bardzo dobrym podaniu Slisza można jako tako zaliczyć do sensowniejszych akcji.

W drugiej połowie było ciut lepiej, ale tu się kłania skuteczność. Mladenović spudłował coś takiego.

Reklama

Zresztą Serbowi wybitnie ten mecz nie wyszedł. Chyba w całym tym sezonie nie widzieliśmy go w tak kiepskim wydaniu. Dość powiedzieć, że niezwykle irytował się, kiedy w defensywie i w ofensywie dominował go Robert Dadok. Więcej było w poczynaniach Mladenovicia machania łapami niż realnego boiskowego pożytku. Drugą doskonałą szansę Legii zmarnował zaś Kacper Kostorz. Bartosz Kapustka świetnie uruchomił Rafaela Lopesa, ten dośrodkował na głowę Kostorza i pewnie byłoby gol, ale świetną interwencją popisał się Rafał Strączek. Spora klasa, bo nie miał łatwo. Uderzona przez młodego polskiego napastnika piłka leciała w stronę przeciwną do tej, w którą rzucał się Strączek, ale bramkarz Stali i tak zdołał przerzucić ją nad bramką.

Stal – Legia. Strączek cichym bohaterem i Stal niepewna przyszłości

W ten sposób Strączek wyrasta na jednego z bohaterów coraz bliższego utrzymania Stali. Ale co my tam będziemy gadać, innych herosów po tym meczu brak. Zaskoczył nas Dadok, który w pierwszej połowie był prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem na boisku, ale poza tym – bida z nędzą. Choć jakieś tam okazje były. Najpierw niewiele brakowało Zjawińskiemu, by trafić w piłkę dośrodkowaną przez Dadoka z prawej flanki. Po chwili dwukrotnie dobijał z dwóch-trzech metrów Domański po dośrodkowaniu Getingera, ale sytuację wyjaśnili Miszta z Wieteską. Potem coś tam próbował Żyro, ale przeniósł piłkę wysoko nad bramką.

Najbliżej szczęścia był za to chyba Petteri Forsell. W Mielcu ponoć mocno wiało, więc Fin dwa razy pokusił się o całkiem solidne próby z dystansu. Z wolnego strzelił od kozła, ale Miszta sparował piłkę do linii bocznej, a z woleja, jakoś tak z trzydziestego piątego metra, tak, że pewnie wielu widziało mocnego kandydata do ekstraklasowej bramki sezonu, ale czegoś zabrakło, bo bramkarz Legii nawet nie musiał pokusić się o interwencję. Poza tym trochę było niegramotnych i niefrasobliwych prób ukąszenia Legii. Tomasiewicz mocno huknął sprzed pola karnego wprost w Misztę. Getinger empirycznie udowodnił, że jest lewonożny, a nie prawonożny. Kolew zakiwał się sam ze sobą.

Takie to było wszystko niezgrabne.

Legia nic nie musiała i nic nie zrobiła. Stal mogła dać sobie spokój przed ostatnią kolejką, ale najwyraźniej lubi emocje i za tydzień może zdarzyć się jeszcze spora niespodzianka, bo póki Podbeskidzie ma chociaż matematyczne szanse na utrzymanie, w Mielcu nie mogą spać spokojnie.

Reklama

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

37 komentarzy

Loading...