Górnik Zabrze wreszcie rozegrał mecz z entuzjazmem w ofensywie, ale dało to tylko remis ze Śląskiem Wrocław, u którego różnicę zrobili rezerwowi. Jeżeli ktoś dziś może odczuwać niedosyt ze zdobytego punktu, to raczej gospodarze.
W drużynie Marcina Brosza przypomniało o sobie kilku zawodników, którzy ostatnio zawodzili. Alasana Manneh na kompromitujący poziom nigdy w tym sezonie nie zszedł, lecz od dłuższego czasu pogrążał się w notorycznej przeciętności. Tym razem wrócił do swojej najlepszej wersji i naprawdę z przyjemnością patrzyło się na jego grę w środku pola. Ukoronowanie dobrej postawy to oczywiście gol dający prowadzenie. Michał Szromnik skapitulował po precyzyjnym strzale przy słupku.
Asystę zaliczył w tej akcji Jesus Jimenez, do którego można było kierować jeszcze więcej pretensji za minione tygodnie, a nawet miesiące. Na papierze wszystko wygląda w porządku, bo przecież grający praktycznie od deski do deski Hiszpan zdobył już 10 ligowych bramek. Rzecz w tym, że w ostatnich trzynastu kolejkach trafił do siatki zaledwie dwukrotnie, z czego raz z rzutu karnego. To może chociaż rekompensował to asystami? Też nie, zaliczył w tym okresie jedną – z Lechem Poznań.
Mecz ze Śląskiem zaczął od zmarnowanego prezentu autorstwa Szromnika, źle przyjmując piłkę po fatalnym wybiciu golkipera WKS-u. Potem jednak się rozkręcił. Bardzo dobrze wyglądała jego współpraca z Bartoszem Nowakiem, którego akcje wiosną mocno spadły. A mówiąc wprost, po prostu stracił on miejsce w składzie. Dziś zaczął od początku po czterech wejściach jako zmiennik i jednym spotkaniu w całości przesiedzianym na ławce.
Nowak w pełni zadowolony być nie może, bo w drugiej połowie przegrał pojedynek ze Szromnikiem. Chyba jedyne udane zagranie do przodu zanotował wtedy Krzysztof Kubica, który wyraźnie odstawał od starszych kolegów. Grał bojaźliwie i asekurancko, a mimo to popełniał sporo błędów.
Generalnie Górnik mocno promował Szromnika. Bramkarz Śląska chwilami przyjmował tryb “jeden problem stworzę, dwa rozwiążę”. O prezencie do Jimeneza już mówiliśmy, a przecież świetną interwencję po strzale głową Gryszkiewicza zaliczył po rzucie rożnym, który podarował Górnikowi wypuszczeniem piłki po prostej interwencji. Chwile słabości bledną jednak przy jego paradach. Poza interwencjami przy uderzeniach Nowaka i Gryszkiewicza, wykazał się też broniąc strzał Jimeneza po kolejnej składnej, zespołowej akcji zabrzan. Czasami Górnik nie trafiał również w światło bramki, że wspomnimy o próbie głową Paluszka.
Śląsk miał więcej słabych punktów i jako całość podobał nam się mniej. Marcel Zylla był hamulcowym w ofensywie, Rafał Makowski grał bardzo chaotycznie, a Dino Stiglec chwilami sprawiał wrażenie, jakby zaczął to spotkanie od razu po zakończeniu innego meczu. Nic więc dziwnego, że goście rzadziej stwarzali sytuacje, co nie znaczy, że Martin Chudy się nudził. Koniec końców mocno się wykazał przy mocnym uderzeniu Krzysztofa Mączyńskiego z rzutu wolnego i przede wszystkim po sytuacyjnej główce Łukasza Bejgera na początku drugiej odsłony. Gdyby padł gol, głównym winowajcą byłby Gryszkiewicz, który dał się przeskoczyć.
On i Paluszek nie popisali się także przy akcji bramkowej wrocławian. Jacek Magiera nie do końca trafił z wyjściowym składem, za to zmiany wyszły mu znakomicie. Chciałoby się powiedzieć, że uczy się od najlepszych. Robert Pich i Fabian Piasecki niemal od razu po wejściu dali konkret. Pierwszy prostopadłym podaniem asystował, a drugi przytomną podcinką przerzucił piłkę nad wychodzącym Chudym. Wcześniej Piasecki świetnym wyjściem na pozycję oszukał obu młodych stoperów Górnika, wszystko zrobił tu jak należy.
Konkretów natomiast kolejny raz nie dał Richmond Boakye. Jasne, chwilami fajnie grał tyłem do bramki. Potrafił się utrzymać przy piłce i przytomnie podać do kolegi. Cóż jednak z tego, skoro ciągle był anemiczny w swoich ruchach, a gdy przychodziło co do czego w polu karnym Śląska, to kompletnie zawodził. Gdy Nowak posłał mu idealne podanie, po którym powinien wyjść sam na sam, to popełnił dziecinny błąd techniczny. Gdy powinien wycofać na piętnasty metr do któregoś z partnerów, to uparł się, że skończy wszystko samemu i w zasadzie podał do Szromnika. Zablokowany strzał z szalonej pozycji oczywiście także był, to już norma. Na razie Ghańczyk jest olbrzymim rozczarowaniem. Olbrzymim.
I rozczarowany końcowym wynikiem może być Górnik. Przynajmniej jednak w grze coś drgnęło, jest nadzieja na przyszłość. Śląsk pod wodzą Jacka Magiery jeszcze nie przegrał, ale fragmentów słabej gry, nawiązującej do jego poprzednika, zobaczyliśmy zdecydowanie za dużo.
No i miło, że od pierwszego gwizdka Szymona Marciniaka oglądaliśmy dziś siedmiu młodzieżowców – nawet jeśli nie wszyscy z nich dali radę.
Fot. FotoPyK