Z dużym poczuciem niedosytu pozostawiły nas dziś drużyny Piasta i Wisły, czyli ekipy, które w ostatnich tygodniach oglądało się więcej niż dobrze. Dziś też – mimo że na przykład pierwsza połowa zakończyła się z ledwie dwoma celnymi strzałami, po jednym każdego zespołu – oglądało się nieźle. Było to niewątpliwie jeden z ciekawszych bezbramkowych remisów, jakie widzieliśmy w ekstraklasie w ostatnich miesiącach, ale jednak aż się prosiło o gole.
Zresztą, z tym jednym z najciekawszych bezbramkowych remisów, to trochę pułapka, bo jak się okazuje po dokładniejszym sprawdzeniu, ligowcy ostatnio nas rozpieszczają. Średnia bramkowa tego sezonu oscyluje w granicach trzech trafień, a do tego w minionych dziesięciu kolejkach, czyli osiemdziesięciu spotkaniach, znalazłyby się tylko dwa takie, w których żadne gole nie padły.
Próbując analizować to, co się dzisiaj zdarzyło w Gliwicach… Pierwsza połowa – zdecydowanie dla koneserów naszego ligowego futbolu, chociaż niekoniecznie w tym najgorszym słowa znaczeniu, bo momenty były. Najpierw silny i precyzyjny strzał Vassiljeva z wolnego, później uderzenie Badii w zewnętrzną część słupka, kotłowaniny w polu karnym Piasta kończone nieudanymi próbami Urygi. Z przyjemnością patrzyło się też na wiślacki duet stoperów. Guzmics – Węgier, który przez wszystkie lata dotychczasowej kariery grał tylko w bliżej nieznanym nikomu Szombatelyi Haladas – w szybkim tempie dogania z formą Głowackiego. Pisaliśmy to przed tygodniem, ale dziś wypada powtórzyć – grają niemal wzorcowo. Wiadomo, że nie po to oglądamy ekstraklasę, nie po to ludzie przychodzą na mecze, żeby zachwycać się interwencjami stoperów, ale ich naprawdę warto dzisiaj wyróżnić.
Drugą połową zachwycić się trudno, bo zacięta walka na granicy faulu przerodziła się w walkę często wykraczającą poza te granice, co przełożyło się na rwaną grę i w sumie osiem żółtych kartek.
Wisła po raz pierwszy zagrała z Burligą na skrzydle i nie wynikło z tego wiele dobrego. Chociaż nie ferujmy wyroków, bo jako cały zespół w przodzie prezentowała się słabo. Brożek prawdopodobnie zakończył mecz bez udanego strzału, Stilić już w drugim meczu z kolei był totalnie bezbarwny.
W 87. minucie piłkę meczową miał wprowadzony chwilę wcześniej Podgórski, który znalazł się tuż przed bramkarzem. Być może tak jak mówił w transmisji Kamil Kosowski – należało zamknąć oczy i uderzyć na siłę, jednak Podgórski tego nie zrobił, za to Wisłę po raz drugi wybronił Buchalik. Za pierwszym razem powstrzymał Badię, który świetnie, zupełnie nie po polsku ograł Boguskiego, a potem wymienił jeszcze klepkę z Wilczkiem. Niestety, jak w pierwszej połowie, to były tylko momenty – goli zabrakło.