– Każdy zawodnik w tej lidze wie, że jeśli pokaże się z dobrej strony, to transfer jest nieunikniony. Nieważne, czy jest to Raków, Legia, czy Warta, Stal. Jedyna różnica to kwota. To jest siła naszej ligi. Czyli, dla piłkarzy: siła tego, czy można się wypromować. A można. Pozostają jasno określone możliwości finansowe, do tego to się tylko sprowadza. Ale skoro udało nam się dojść do kompromisu z Adamem Zrelakiem, gdzie początkowe wymagania były nieosiągalne… Choć oczywiście nie ukrywajmy, wysypały mu się też inne tematy, to miało znaczący wpływ. Ale my znamy swoje miejsce w szeregu. Wiemy którzy jesteśmy w kolejce do stołu. Co nie znaczy, że zastaniemy pusty stół – Z dyrektorem sportowym Warty Poznań, Robertem Grafem, rozmawiamy o kulisach transferów Makany Baku i Adama Zrelaka, ale też strzale w środek tarczy z Mateuszem Kuzimskim. O rozbudowie działu skautingu w Warcie, o korzystaniu z programu TransferRoom. Wątpliwościach Łukasza Trałki. Czy praca dyrektora sportowego jest deprecjonowana w Polsce.
***
Panie Robercie, zawsze jak z panem rozmawiam, to sprawia pan wrażenie niebywale spokojnego. Praca dyrektora sportowego to aż tak spokojny fach?
Jakby pan mnie zobaczył na meczu, zmieniłby zdanie. Ale w pracy dyrektora sportowego – nie, też idzie się zdenerwować. Jak w każdej pracy.
To na co pan się zdenerwował?
Ostatnio zdenerwowały mnie pewne badania medyczne. Nie chciałbym tego tematu rozwijać, ale byłem tym bardzo mocno sfrustrowany.
Uchylmy więc może rąbka tajemnicy transferu Makany Baku. Dobre CV, rok temu sporo gry w 2.Bundeslidze, czyli lidze mocniejszej od ESA. Wciąż perspektywiczny, młody chłopak.
Transfer Makany był możliwy dzięki splotowi szeregu sytuacji. Ostatnie pół roku Makana nie zafunkcjonował w Holstein. Nie łapał się nawet do dwudziestki meczowej. Takie bywa życie piłkarza – wcześniej miał trenera, który stawiał na niego mocno, Makana grał praktycznie wszystko, strzelił cztery gole, grał dobrze na tym poziomie. To nie był zawodnik wchodzący, który grał w 2.Bundeslidze ogony, który odbiłby się na tym poziomie. Jego droga piłkarska rozwijała się w miarę poprawnie, ale coś gdzieś się zatrzymało. Po zmianie trenera został odsunięty od gry.
Makana miał zimą ofertę z Ligue 2, konkretnie z Paris FC. Miał też ofertę z 2.Bundesligi, z zespołu z dołu tabeli. Walka o niego była rzeczywiście dosyć duża, ostatecznie między Francuzami i nami. W pewnym momencie im brakło konkretów i determinacji. Nam udało się przekonać Makanę, że polska liga w kontekście promocji jest po prostu lepszym wyborem, bo takich zawodników jak on, z taką specyfiką grania, w Ekstraklasie jest mało. W Ligue 2 te proporcje są zupełnie inne. Tu ma szansę się wyróżniać.
Warta więc korzysta pośrednio z transferów innych klubów? Z tego, że Ekstraklasa wyrobiła sobie markę – można stąd odejść do mocnych lig, można za dobre pieniądze.
Tak, to trzeba rozpatrywać jako siłę naszej ligi. Każdy zawodnik w tej lidze wie, że jeśli pokaże się z dobrej strony, to transfer jest nieunikniony. Nieważne, czy jest to Raków, Legia, czy Warta, Stal. Jedyna różnica to kwota.
Z Adamem Zrelakiem rozmowy były trudniejsze?
W przypadku Adama istotnym czynnikiem było zbliżające się Euro. Adam chce o nie zawalczyć, w Norymberdze nie miałby na to większych szans, bo jego rola była marginalna. Tutaj ma szansę być zawodnikiem wiodącym.
Tym go przekonaliście? Że będzie tutaj rozdawał karty?
Nikt od razu nie rozdaje kart, na to trzeba sobie zapracować w tej drużynie. Faktorem dla niego decydującym była możliwość grania, natomiast te rozmowy były bardzo, bardzo długie. Trwały blisko dwa miesiące. Oczekiwania finansowe przy początku rozmów absolutnie przerastały nasze możliwości. Ale kropla drąży skałę. Udało się go przekonać do pewnego kompromisu.
Mam takie wrażenie, że obecnie modne są w ESA transfery “high risk, high reward”. Piłkarze z oczywistymi znakami zapytania, trochę na rozdrożu, ale którzy jeśli się odnajdą, mogą mocno odpalić. Tacy są i pana Makana Baku czy Adam Zrelak, ale też Miroslav Stoch, wcześniej Fran Tudor.
Nie wrzucałbym do tej kategorii Stocha, bo to jest zawodnik z dosyć mocnym CV, ale z najlepszymi latami, wydaje się, za sobą. Natomiast Makana ma 23 lata. To jest chłopak, który zaczyna poważną karierę i miejmy nadzieję, że będzie się ona rozwijać poprawnie. Adam Zrelak – 26 lat. Świetny wiek.
Co do postawionej przez pana tezy, trzeba szukać okazji. Nikt, kto jest wiodący, ma 23-24 lata, nie będzie patrzył jakoś super w stronę Ekstraklasy. Może w kontekście Legii, Lecha jest inaczej, ale mówię o pozostałych. Natomiast Adam Zrelak, gdy w 2016 wyjeżdżał do Norymbergii ze Słowacji, kosztował milion euro. Żadnego klubu w Polsce nie byłoby na niego stać. Pogoń robiła przymiarki, był całkowicie poza zasięgiem na tamtym etapie. Również dla piłkarzy młodych Ekstraklasa nie jest pierwszym wyborem. Choć może sam sobie zaprzeczę, bo do Wisły Kraków trafił Żan Medved, młodzieżowy reprezentant Słowenii, ciekawy piłkarz. Może więc i dla takich chłopców stajemy się ciekawym przystankiem.
Makana to wypożyczenie z opcją wykupu, prawda?
Tak, mamy opcję pierwokupu.
Najciekawsze nazwisko, pod które robiliście podchody?
Christos Albanis w okienku letnim. Był naszą jedynką na skrzydło, Makana Baku był dwójką. Mieliśmy dograne warunki z zawodnikiem, ale dwa razy transfer został zblokowany przez właściciela z Aten. Cóż, tak to bywa. Zakładaliśmy, że najsłabszym ogniwem tego procesu może być grecki właściciel.
Wy wcześniej praktycznie nie poruszaliście się na rynkach zagranicznych, z tej perspektywy te transfery też wydały mi się ciekawe.
Jesteśmy na etapie rozwoju swoich struktur. Poszerzamy dział skautingu, w przyszłym tygodniu dołączą do dwóch skautów kolejne cztery osoby, a także analityk. Ci dwaj wykonali kolosalną pracę, potrzebujemy teraz rozwinąć dział. Nowi pracownicy zostali wybrani w otwartej rekrutacji, do której zgłosiło się ponad sto osób. Otrzymają szereg narzędzi, z których już korzystamy. Platformy statystyczne. Podgląd lig priorytetowych. Korzystamy też z platformy TransferRoom Oczywiście pozostaje też klasyczna ścieżka, czyli przygotowywanie profili zawodników czy weryfikacja kandydatur podesłanych przez menadżerów.
Na czym polega TransferRoom?
To platforma, do której dostęp mogą mieć tylko kluby. Polega na tym, że jeśli ktoś szuka określonego zawodnika, wrzuca ogłoszenie. Podaje widełki pieniężne i tym podobne. Podobnie to działa oczywiście przy sytuacji, gdy chcemy umieścić informację o chęci spieniężenia gracza. Klubów z wykupionymi abonamentami jest około sześciuset z całego świata, choć większość to kluby europejskie. Z różnych poziomów, bo są i z Premier League czy Bundesligi. Przydatne narzędzie, na pierwszym etapie pomija się pośredników, wie się też jasno, czy ktoś jest dostępny, a także za jakie mniej więcej pieniądze. Polecam.
Mateusz Kuzimski to taka wyjątkowo udana historia transferowa z tego sezonu. Przypominam sobie rozmowę z nim, w której mówił, że jeden gol w Ekstraklasie będzie dla niego sukcesem. A on jest w topowej dziesiątce klasyfikacji kanadyjskiej sezonu.
Ja Mateusza bardzo chciałem już do Olimpii Grudziądz po jego dobrym sezonie w III-ligowym Bałtyku, kiedy został królem strzelców. Wtedy wybrał transfer wyżej, do Bytovii. Obserwowałem go więc od dawna, aż w końcu udało się go pozyskać. Wiedziałem, że jest skrojony charakterologicznie pod nas. Ma takie naturalne poszukiwanie gola, którego nie da się wytrenować. Nieprawdopodobna skuteczność, nie potrzebuje wielu okazji. A to dla nas ważne, choć liczbę stwarzanych okazji też chcemy zmienić, czego dowodem ostatnie transfery. Wracając do Mateusza, on pracuje bardzo dużo – ostatnio zszedł kilkanaście minut przed końcem meczu, a i tak miał najwięcej przebiegniętych kilometrów. Ja zakładałem, że strzeli pięć bramek. Moje założenie już przerósł.
Czy Mateusz to dowód, że w niższych ligach może kryć się więcej piłkarzy, którzy mogliby wejść do ESA jak po swoje, choć czasem nawet sami tego nie wiedzą? Czy jednak to dość jednostkowy przypadek?
Na pewno po coś skautujemy te niższe ligi, od IV ligi wzwyż, choć trzeba mieć świadomość, że zawodnik w wieku Mateusza to sytuacja raz na jakiś czas. Nie jest to na pewno zasada, że 29-letni zawodnik debiutuje w Ekstraklasie i robi to tak dobrze. Natomiast już w III lidze jest masa fajnych chłopaków, którzy muszą dostać szansę, bo potencjał piłkarski mają.
Zdziwiło pana, że nie było zainteresowania piłkarzami Warty po awansie? Mówił pan o takiej sytuacji, natomiast jestem ciekaw: czy to pana zdziwiło.
Było zainteresowanie Aleksem Ławniczakiem, bo młodzieżowiec, ale poza tym, istotnie. Natomiast czy mnie to dziwiło… Nie, jakoś super specjalnie nie. To nie jest tak, że zespoły z Ekstraklasy rzucą się na Wartę, bo zrobiła awans. Ci piłkarze też wiedzą, że większe szanse na grę mają jednak w tym klubie, z którym awansowali.
Niemniej to chyba ułatwiło konstrukcję drużyny na Ekstraklasę.
Na pewno, natomiast ta konstrukcja zaczęła się wcześniej. Kontrakty były wcześniej, to nie tak, że w lecie musieliśmy się panicznie dogadywać.
Czyli była w was mocna wiara w awans.
To wyglądało trochę inaczej. Nasze kontrakty miały opcje zarówno na Ekstraklasę, jak i na… II ligę. Pełen rozrzut, pełne zabezpieczenie. Dzisiaj robimy podobnie. W kontraktach są zapisy o Ekstraklasie, ale też o I lidze.
Wiadomo, że teraz w kontekście transferów jest nieco spokojniej, ale na pewno już pracujecie nad tym, co latem.
Praca dyrektora sportowego w Warcie nie polega na pracy od okienka do okienka. Wspominałem o rekrutacji skautów. Będziemy te osoby wdrażać. Dopiero co skończyłem taki “update” piętnastomiesięcznej strategii klubu, którą przedstawiłem radzie nadzorczej. Na pewno za tydzień, dwa usiądziemy ze skautami, wyznaczymy sobie priorytety, pozycje. Wcześniej oczywiście spotkanie ze sztabem, z trenerem, już na nowy sezon. Będziemy pod tym kątem pracować, wiemy gdzie musimy się wzmocnić, gdzie dokonać korekt, żeby Warta była lepsza, ale zachowując swój charakter.
Na pewno mogę powiedzieć, że strategią Warty jest to, żeby grać jak największą liczbą polskich zawodników. Przyjęliśmy, że możemy mieć maksymalnie trzech zagranicznych piłkarzy. Aktualnie mamy czterech, troszeczkę przekroczyliśmy limit, ale to było uzależniony od realiów okienka zimowego. Ogółem chcemy ugruntować swoją pozycję w Ekstraklasie, zbudować podwaliny sportowe, by okrzepnąć w tej lidze, zostać w niej na dłużej. To jest nasz cel. I myślę, że wiemy jak go zrealizować.
Gdybym panu powiedział latem, że po sześciu kolejkach wiosny będziecie najlepiej punktującą drużyną wiosny, dokładając sporo punktów do niezłej jesieni, to byłby pan mocno zaskoczony czy jednak była taka wiara w zespół?
Gdybym powiedział, że nie jestem zaskoczony, że jesteśmy najlepiej punktującą drużyną 2021, to pewnie bym skłamał. Ale ogółem sezonem nie jestem jakoś super zaskoczony. Może pozytywnie zaskoczony, ale nie zdziwiony. Byliśmy skazywani na pożarcie. Mieliśmy początek ciężki. Natomiast to jest specyficzna drużyna. Takie normalne chłopaki, wesoła szatnia.
“Swojska banda” może z czasem urosnąć do czegoś na kształt wspominanej do dziś Korony Leszka Ojrzyńskiego.
To określenie, jak będzie nadmiernie używane, może się przejeść, natomiast ono nie jest żadnym marketingowym chwytem. Każdy chłopak w tej szatni szybko łapie ten klimat, tak samo Makana czy Adam. Duża zasługa sztabu i Piotrka Tworka, że takie coś stworzyli.
Łukasz Trałka pana zaskoczył taką grą?
Chyba siebie zaskoczył najbardziej tym renesansem formy. Długo rozmawialiśmy przed startem sezonu na temat kontynuacji jego kariery. Czy on tego chce. Miał pewne obawy, ale to inteligentny facet.
Czyli namawiał pan Łukasza na ten sezon?
To nie była kwestia namawiania, od początku Łukasz wiedział, że zaakceptujemy każdą jego decyzję i będziemy w niej wspierać, jaka by nie była. Dobrze się stało, że ostatecznie uznał, że jeszcze rok będzie grał.
Teraz to wręcz kwestia: czy tylko rok, czy grać dalej.
Też mamy taki dylemat, ale to kwestia na dalszą część sezonu.
Czy pan w pierwszej chwili, pracując jako dyrektor sportowy w Grudziądzu, spotykał się z deprecjonowaniem tej funkcji? Wciąż, choć dziś jest już doceniana, jest ona czymś nowym.
Przede wszystkim Grudziądz wspominam z dużym sentymentem, bo była to moja pierwsza praca w takim charakterze. Duży ukłon w stronę prezesa Jacka Bojarowskiego, który z jakiegoś powodu uwierzył we mnie. Natomiast sama funkcja wydaje mi się, była co do zasady trochę deprecjonowana, ale to raczej problem ogólny, a nie jednostkowy. Bo to też inna funkcja w Polsce niż w Niemczech. W Niemczech dyrektor sportowy odpowiada za strategię klubu, a nie tylko za okienko transferowe. Wtedy jest naprawdę konsekwencja tej pracy. Transfery to tylko jedna ze składowych.
Natomiast to się zmienia. W Warcie od samego początku dano mi funkcję na model zarządczy, od samego początku każdy wiedział więc, za co jest odpowiedzialny. Powtarzałem wielokrotnie, że naprawdę dobrała się tu silna grupa lubi dobrych w tym, co robią, i gdzie nikt nikomu nie wchodzi w paradę. To praca w spokoju, z dużym komfortem.
Czyli jest pan dyrektorem na wzór niemiecki. Sporo tych niemieckich wątków, bo kiedyś szkolenia w DFB, teraz te transfery po linii zachodniej granicy.
Ja generalnie lubię Bundesligę, ale nie ma większych związków. Ta współpraca z DFB, rzeczywiście, na poziomie PZPN organizowaliśmy Kursy UEFA B dla trenerów dzieci i młodzieży. Natomiast uważam, że to po prostu ciekawy rynek. W 2.Bundeslidze można znaleźć ciekawych zawodników w zasięgu polskich klubów, ale to na pewno nie jedyna taka liga. Ciekawi zawodnicy, w naszym zasięgu, znajdą się również choćby w Championship, ale to zawsze jednostkowe i indywidualne sytuacje.
Nawet Warta?
Tak, bo to jest to, o czym mówiliśmy: siła ligi. Czyli, dla piłkarzy: siła tego, czy można się wypromować. A można. Pozostają jasno określone możliwości finansowe, do tego to się tylko sprowadza. Ale skoro udało nam się dojść do kompromisu z Adamem, gdzie początkowe wymagania były nieosiągalne… Choć oczywiście nie ukrywajmy, wysypały mu się też inne tematy, to miało znaczący wpływ. Ale my znamy swoje miejsce w szeregu. Wiemy którzy jesteśmy w kolejce do stołu. Co nie znaczy, że zastaniemy pusty stół.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix