Legia Warszawa przed tą kolejką Ekstraklasy miała na koncie 26 strzelonych bramek. 15 z nich to dzieło Tomasa Pekharta. Nawet bez dyplomu za zwycięstwo w Kangurze jesteśmy w stanie wyliczyć, że Czech maczał paluchy przy ponad połowie bramek zdobytych przez ekipę Czesława Michniewicza. Dość grubo ponad. Gdy dodatkowo zajrzymy na ekstrastats.pl, szybko ustalimy, że w całej lidze nie ma piłkarza, który miałby aż tak wielki wpływ na postawę swojej ofensywy. Zmierzamy do tego, że kibice Legii mieli prawo odczuwać pewien niepokój, gdy dowiedzieli się, że Pekhart nie zagra dziś z Wisłą Płock. Ale powinno im przejść około godziny 15.16.
Mniej więcej wtedy piłkę do siatki na 2-0 pakował Bartosz Kapustka. I okej – o ile jeszcze wyjście na prowadzenie można było podciągnąć pod przypadek, gdyż debiutujący w lidze Kacper Rogoziński bezsensownie staranował w szesnastce Wszołka i mieliśmy karnego, o tyle tu już mówimy o ładnej wrzutce, bardzo przytomnym wypracowaniu pozycji strzeleckiej i niezłym wykończeniu. A przypomnijmy:
- Wisła Płock wygrała cztery ostatnie mecze,
- straciła w nich tylko jednego gola (gdy Lagator wrzucił sobie samobója),
- generalnie w siedmiu ostatnich starciach (a to już prawie pół rundy) dała sobie wbić trzy sztuki.
Nie można było Nafciarzy lekceważyć, zapracowali na to, by nie postrzegać ich jak ludzi z pierwszej łapanki. No, może poza wspominanym Rogozińskim, bo nie da się ukryć, że 19-latek zastępujący Kocyłę Legii bardzo mocno pomógł. O karnym już wspomnieliśmy, ale to też on zaliczył stratę przy drugim golu. A w 34. minucie powinien wylecieć z boiska z czerwoną kartką, oszczędził go sędzia Złotek, wyciągając tylko żółtko. Ściągnięty z ŁKS Łagów zawodnik solidnie pracował na notę jeden, ale ostatecznie skończył “tylko” z dwójką i minusem, bo jeszcze przed zjazdem do bazy w przerwie bramkę wypracował.
Ale o tym za moment. Legia pod nieobecność Pekharta miała trzech bohaterów z prawdziwego zdarzenia i jednego mniej oczywistego, ale takiego, o którym warto wspomnieć.
Największym był Filip Mladenović. To on znalazł Wszołka, gdy ten był faulowany na karnego, a potem strzelił z jedenastu metrów. Później obsłużył Kapustkę i sam podwyższył też na 3-0 w 40. minucie. Popisowy występ. Jako lewy obrońca Serb należał do ścisłej czołówki najlepszych w lidze piłkarzy, tymczasem wydaje się, że jako wahadłowy może dać jeszcze więcej.
Ale błysnął też Kapustka, który do bramki na początku drugiej połowy dołożył asystę przy golu Luquinhasa, a także zagrał wiele ciekawych piłek i często stwarzał zagrożenie (między innymi trafił w słupek). No i sam Brazylijczyk, który zazwyczaj odgrywa ogromną rolę w kreacji, a dziś wziął się za wykończenie, dokładając nogę i głowę w odpowiednich momentach. Wspomniany mniej oczywisty bohater? Całkiem fajnie wypadł też Lopes. W teorii trudno pochwalić napastnika za mecz, w którym drużyna strzeliła pięć bramek, a on zaliczył tylko kluczowe podanie. W praktyce jednak Portugalczyk zasuwał aż miło i wywarł duży wpływ na całą grę ofensywną lidera.
No właśnie, bo jeszcze nie wspomnieliśmy – Legia dzięki temu zwycięstwu wskoczyła na fotel lidera Ekstraklasy.
To był koncert warszawskiej drużyny, ale to nie tak, że przez 90 minut leciały same hity. Sporo fałszywych nut pojawiło się w końcówce pierwszej połowy. Doszło nawet do tego, że Nafciarze mogli uwierzyć, że coś w Warszawie jeszcze ugrają. Najpierw ostrzał bramki Miszty zakończył się golem Lagatora (całkiem przyzwoity mecz), później wspomniany Rogoziński wyłożył futbolówkę Lesniakowi. W obu sytuacjach już wydawało się, że Legia ma kontrolę (szczególnie w drugiej), a mimo wszystko Miszta koniec końców kapitulował.
Wieteska był dziś na poziomie Wisły Płock. I choć to bardzo sympatyczny i ciągle niestary gość, który potrafi zagrać dobre zawody, nie wykluczamy, że prędzej czy później na takim zakotwiczy. O ile się nie ogarnie.
Fot. FotoPyK