Zdajemy sobie sprawę, że temat szczepień na koronawirusa jest delikatną sprawą. Ale równie delikatną sprawą wielokrotnie w ostatnich miesiącach było uprawianie futbolu w czasie pandemii. Dołożono wielu starań, by jednak piłkę kopać, a nie tylko wspominać, jak się kopało. To jeden z większych sukcesów ESA – dogranie zeszłego sezonu bez problemów. Potem rozegranie minionej rundy, mimo przypadków koronawirusa, nawet bez przekładania kolejek na wiosnę.
Działacze ESA wiedzą, że jest teoria, regulaminy, jest praktyka. Życie weryfikuje. Ale stąd też się brały liczne apele – jeśli chodzi o życie prywatne, niech piłkarze zachowują rozsądek. Pytanie, czy Martin Chudy w te niepisane reguły na pewno się wpisał?
Zacznijmy od tego, że Słowacy, po masowych testach przeprowadzanych od połowy stycznia, ostatnio zaostrzyli lockdown. To obostrzenia mocniejsze niż w Polsce. W kraju obowiązuje stan wyjątkowy, godzina policyjna, a opuszczanie domów jest dopuszczalne tylko z ważnych przyczyn.
- Bez ograniczeń po Słowacji mogą się poruszać tylko zaszczepieni lub ci z ważnym negatywnym testem koronawirusa
- Bez tego nie wolno nawet zatankować
Takie obostrzenia obowiązywać mają do 7 lutego, po których mogą nastąpić kolejne modyfikacje. Do tej pory zdiagnozowano na Słowacji około 350 tysięcy przypadków koronawirusa na 5.5 miliona obywateli.
Nie dziwi nas więc szczególnie, że w rozmowie z “Novym Casem” bramkarz zabrzan został zapytany i na temat szczepień COVID-19.
W wywiadzie powiedział: – Nie planuję się szczepić. Mam nadzieję, że nie będzie to przymusem. Nie ma informacji o zgonach sportowców z powodu COVID-19. Brak też żadnych twardych przesłanek, które kazałyby sądzić, że przebyta choroba ma trwałe konsekwencje. Nie widzę powodów, by zdrowi sportowcy się szczepili.
Do tego Chudy dorzuca również, że gdy zdarzyły się u niego zakażenia w rodzinie, to i tak przytulał i całował te osoby.
Rozumiemy skąd taka reakcja. Rozumiemy chęć wsparcia kogoś bliskiego w trudnej chwili. Rzecz trudna do oceny.
Natomiast jednak kilka kwestii ciśnie nam się na język.
Zgony sportowców z powodu COVID-19 już się zdarzały. To, że Chudy o czymś nie słyszał, nie znaczy wcale, że coś się nie wydarzyło. Najgłośniej, również w Polsce, było o Dmitriju Stużuku, 33-letni korona-sceptyku, który zachorował, ciężko przechodził koronawirusa, trzeba było mu podawać tlen. Potem zmarł zostawiając żonę i dziecko. Stużuk był trenerem fitnessu, więc sportu w swoim życiu miał pod kurek. Ale nawet jeśli ktoś chce to zdyskredytować, to mamy przykład choćby Michaela Ojo, koszykarza Crveny Zvezdy, który zmarł w wieku 28 lat. Ojo zmarł na zawał serca, ale podejrzewa się kwestię pokoronawirusowych powikłań. Nigdy wcześniej nie miał problemów z sercem, a tutaj, gdy pomimo choroby wziął udział w sesjach treningowych, doszło do tragedii.
Druga sprawa: to, że aktywny sportowcy nie umierają jeden po drugim, nie znaczy, że problem nie istnieje.
Już abstrahując od możliwości rozsiewania wirusa na grupy bardziej narażone, skupmy się na sporcie: Chudy mógłby nawet w polskiej lidze rozpytać takich, którzy ciężko przechodzili chorobę. Niech pogada z Timem Hallem. Porozmawia z Rivaldinho. Ivan Runje wprost mówił, że koronawirus zostawił na nim duży ślad. W obliczu kryzysu w defensywie Jagi, Runje grał niemal prosto po wyjściu z łóżka i wypadł fatalnie. Chudy może też zadzwonić do Warty Poznań, proponujemy choćby Łukasza Trałkę.
Dowodów, że koronawirus wpływa na twoją formę fizyczną, która jednak w życiu piłkarza jakoś tam się przydaje, jest multum i to w najbliższym otoczeniu.
To, że udało się grać w zeszłym roku możliwie normalnie, ma też wpływ na kieszenie zawodników. Nie ma meczów, nie ma kasy, kluby w trudniejszej sytuacji, no to i piłkarze. Pewne obostrzenia idą ze znacznie bardziej wpływowych ośrodków niż Ekstraklasa, nie jest w szczególnym interesie piłkarzy wchodzenie w publiczną polemikę. By nie powiedzieć: otwarte lekceważenie.
Fot. FotoPyK