Reklama

Podbeskidzie ogrywa Legię. W tej kolejce zdarzyło się wszystko

redakcja

Autor:redakcja

31 stycznia 2021, 20:05 • 4 min czytania 69 komentarzy

Cóż to był za weekend z Ekstraklasą! Probierz rzuca wszystko i wyjeżdża w Bieszczady. Szopka sztabu Zagłębia i Crnomarkovicia. Piast odrabiający 0:3 na 4:3. Liga pozostała konsekwentna do samego końca, więc niedzielę zakończyliśmy porażką najlepszej drużyny jesieni z najgorszą. Co więcej, to nie tak, że Legia wygrała, bo Pesković wszedł w tryb Wakabayashiego. Nie, facet się nawet porządnie nie napocił. A przecież Podbeskidzie to zespół, który w czterech grudniowych meczach – licząc z Pucharem Polski – stracił siedemnaście bramek.

Podbeskidzie ogrywa Legię. W tej kolejce zdarzyło się wszystko

Przyznamy, że do przerwy jeszcze z pewną rezerwą podchodziliśmy do ogłaszania wszem i wobec, że oto nowe Podbeskidzie, szczelniejsze, pewniejsze w obronie. Nie było tragedii, to prawda. Górale jesienią potrafili w 45 minut przegrać niejeden mecz, teraz tego nie zrobili. Ale z drugiej strony, Legia parę klarownych sytuacji sobie stworzyła. Uderzał głową Wszołek, ale niecelnie. Czystą pozycję strzelecką miał Kapustka. Kotłowało się co jakiś czas pod bramką Peskovicia, nawet jeśli finalnie Legia nie potrafiła tego groźnie skończyć.

Chociaż to nie do końca prawda, bo w dziewiątej minucie Pekhart trafił do bramki. Walka w środku pola, wygrał ją Pekhart, a potem zrobił to, co umie najlepiej. Marciniak gwizdnął jednak faul. Szczerze mówiąc, mieliśmy wątpliwości. Po powtórkach jeszcze większe, szczególnie, że to Janicki w pierwszej części tej akcji trzymał Pekharta za koszulkę.

Podbeskidzie nie wyglądało w tej fazie gry źle, swoim zwyczajem potrafiło pokazać się z przodu. Fajny przerzut i strzał zademonstrował Ubbink. Jesienią najczęściej wchodził z ławki, czasem pokazując coś w roli dżokera, natomiast i wtedy potrafił pokazać, że technicznie wygląda dobrze. Urywał się Marzec, trochę szarpał Roginić. Choć też Roginić potrafił zapomnieć o zasadzie spalonego i stanąć sobie metr za linią, a potem i tak nie pokonać Boruca. Albo innym razem Roginić uparł się, żeby próbować strzału piętą – no cóż, nie wyszło. Byłoby prawie jak bramka Matysa z Monaco, gdyby wpadło, ale zaskoczenie: nie wpadło.

Reklama

To druga połowa jednak była wiążąca, najważniejsza. I już tłumaczymy, dlaczego.

Gol Podbeskidzia po stałym fragmencie gry? W dodatku dość przypadkowym? Zdarzało się Legii tracić głupie gole. To kwintesencja – Martins za krótko wybija, trafia w Roginicia, piłka trafia do Janickiego, a ten z bliska pokonuje Boruca.

Rzecz w tym, że cały dalszy przebieg tej połowy nie zostawił pola przypadkowi.

Legia bowiem nie stworzyła sobie nic sensownego.

Gol Janickiego – raptem 48. minuta. Czasu mnóstwo, by to jeszcze odwrócić. Wręcz mówiło się o Legii, że tym się różni choćby od Lecha, że potrafi wyciągać takie mecze. Znaleźć się w kłopotach, a potem z nich wyleźć. Nie zawsze efektownie, ale jakoś przeczołgując wynik.

Teraz Legia przeczołgała tylko własnych kibiców.

Reklama

Proste straty. Złe decyzje. Nawet jakieś pyskówki legionistów do siebie nawzajem. Michniewicz ratował się wpuszczeniem Valencii i Lopesa. Wpuszczenie pierwszego to desperacja i dowód krótkiej kołdry Legii – przecież tego chłopa nie powinno już w Warszawie być. A teraz, jak trwoga, jak kłopoty, to znowu trzeba korzystać z tak zgranej, tak mało wiarygodnej karty. Lopes przynajmniej próbował, dał więcej niż niektórzy przez cały mecz, ale to też nie było to. Legia maksymalnie stworzyła jakiś efekt zamieszania, może próbę z dystansu – naprawdę nic, przy czym Pesković miał dostać zakwasów.

Goniąc wynik, po wpuszczeniu Lopesa i Valencii, Michniewicz miał jeszcze do dyspozycji: Cholewiaka, Cierzniaka, Kisiela, Kostorza, Niskiego, Tobiasza, Wieteskę. No, nie ma kim straszyć. W sumie jakby miał Sierpinę, który nie wszedł w Podbeskidziu z ławki, to pewnie by chętnie z niego skorzystał.

Podbeskidzie skupiało się na tym, by kontrolować wynik. Nie szarpali się nie wiadomo jak do przodu, choć nie jest też tak, że postawili na jakąś desperacką murarkę. Raczej wybijali z rytmu w odpowiednim momencie. Zdarzały się całkiem efektowne akcje, jak choćby rajd Kocsisa, który wyszedł dryblingiem z własnej połowy, robiąc chyba ze 30 metrów. Drugą bramką raczej nie pachniało, ale wiecie jak to jest: Górale już z przodu potrafili się zaprezentować, już wiemy, że coś tam potrafią. Rzecz polegała na tym, by pokazać wreszcie rzetelność w tyłach.

I dzisiaj w drugiej połowie to właśnie pokazali. Nie można tego Kasperczykowi odmówić – zagrali bardzo dobrze. Miał nowy trener dać bardziej wyrachowany styl, no i taki dziś zobaczyliśmy. To duża rzecz. Jakieś rozstrzelane 2:3, szalone spotkanie, nie wlałoby chyba tyle optymizmu w kibiców z Bielska-Białej, co właśnie taka gra. Diametralnie inna od wszystkiego, co zepchnęło Podbeskidzie pod ścianę.

Legia przegrywa drugi kolejny mecz, ba, drugi kolejny mecz z beniaminkiem. Pogoń Szczecin pozostaje liderem. W Warszawie podobno miała być kadra gotowa do gry na dwóch frontach, podobno zimą miała powstać drużyna gotowa na puchary. Na razie nie jest to kadra gotowa na ostatni zespół z tabeli, który dziś przeciw Legii zdobył jedną czwartą wszystkich swoich punktów w tym sezonie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Komentarze

69 komentarzy

Loading...