Był moment w ubiegłym sezonie, w którym największym przeciwnikiem Liverpoolu w drodze po tytuł było właśnie Leicester City. Nie Chelsea, nie Manchester City, lecz Lisy. Problem tkwił w tym, że The Reds byli odporni na jakiekolwiek zranienia i nikt nie mógł ich dogonić. Jednak w bieżącym sezonie Premier League nikt tak wytrzymały nie jest.
Trzecie miejsce – przy jednym meczu zaległym i możliwym wyprzedzeniu Manchesteru United – każe nam traktować ekipę Brenanda Rodgersa bardzo poważnie. Nie tylko w kontekście walki o Ligę Mistrzów, lecz nawet mistrzostwa Anglii, tym bardziej, że mają w tym pewne doświadczenie. Oczywiście sezon 2015/16 był anomalią. Mieliśmy do czynienia z najbardziej nieprawdopodobnym scenariuszem w historii angielskiego futbolu, przebijającym nawet Manchester City sprzątający puchar sprzed nosa Manchesteru United. Claudio Ranieri idealnie wykorzystał sprzyjające okoliczności przyrody i z grupą bardzo przeciętnych zawodników sięgnął po trofeum. Dlaczego Rodgers, który dysponuje znacznie lepszym składem, miałby nie spróbować?
Z legendarnego składu Leicester City regularnie gra jeszcze trzech zawodników – Mark Albrighton, Kasper Schmeichel oraz Jamie Vardy. Ówczesny kapitan – Wes Morgan – pełni obecnie funkcję dobrzebybyłogdybyśniewchodził zmiennika. Poza nimi większość piłkarzy albo odeszła do innych klubów, albo pełni piątoplanową rolę, albo zakończyła kariery. Szkoleniowiec z Irlandii Północnej z pewnością jednak nie płacze.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że Wesley Fofana i Jonny Evans to duet lepszy niż Morgan z Robertem Huthem. Ricardo Pereira oraz Timothy Castagne też są piłkarzami lepszymi niż Danny Simpson. Youri Tielemans wciąga nosem Danny’ego Drinkwatera. James Justin spokojnie nawiązuje do najlepszych występów Christiana Fuchsa, zaś Ndidi tylko nieznacznie ustępuje N’golo Kante.
Rodgers może też liczyć na lepszych rezerwowych, niż Ranieri. W końcu Włoch musiał ratować się Jeffem Schluppem, Andym Kingiem oraz Gokhanem Inlerem. Północnoirlandzki szkoleniowiec ma zaś do dyspozycji Dennisa Praeta, Ayoze Pereza, czy Hamzę Choudhury’ego. Nie ulega wątpliwości, kto posiada większy komfort pracy, tak samo jak nie ulega wątpliwości, że gdyby Arsenal i Tottenham były te pięć lat temu nieco bardziej poważne, Leicester City nigdy by Premier League nie wygrało.
Obecny trener Lisów musi rywalizować ze znacznie mocniejszymi drużynami, niż wówczas Ranieri. Manchester City jest w gazie, Liverpool powoli otrząsnął się z marazmu, Manchester United Solskjaera wreszcie nawiązuje do najlepszych czasów. A z tyłu czai się przecież Tottenham i rewelacja tego sezonu – West Ham United. Rodgers stoi zatem przed bardzo wysoką górą, ale połowa sezonu każe nam poważnie zastanowić się, czy szczyt na pewno jest dla Leicester City nieosiągalny.
Rodgers i jego podopieczni zrobili bardzo wiele, by w tym sezonie nie wypaść z walki o tytuł.
Spokój w tyłach
Chociaż dla większości osób, oglądających ich mecze, to ofensywa stanowi najbardziej elektryzujący punkt, 48-latek zrobił naprawdę wiele, by wzmocnić przede wszystkim swoją defensywę. Vardy, Maddison, Barnes, Perez, a nawet Under – oni wszyscy mają swój wkład w to, jak dobrze Lisy wyglądają pod bramką rywala. Tylko że to nigdy nie stanowiło dla nich problemu, w przeciwieństwie do obrony.
Miniony sezon Leicester powinno skończyć w TOP4. Wszystko jednak wykoleiło się pod koniec rozgrywek, gdy podopiecznych Rodgersa dopadała dziwna mania tracenia punktów w nieprawdopodobnych okolicznościach. Caglar Soyunucu – który miał za sobą genialną pierwszą rundę – w drugiej części radził sobie fatalnie, czego najdobitniejszym przykładem był mecz z walczącym o utrzymanie Bournemouth, który ekipa z King Power Stadium przegrała aż 1:4.
Turek zawalił tam niemniej niż reszta kolegów z obrony.
Pierwszy gol to fatalne wybicie Schmaichela, kolejny poszedł na konto Duńczyka oraz Soyuncu, który postanowił kopnąć Calluma Wilsona, gdy piłka już trzepotała w bramce Lisów. Później swojaka zapakował Evans, a na koniec futbolówkę pod nogi Solanke posłał Fuchs. To nie była postawa godna ekipy, która walczy o Ligę Mistrzów. W lipcowe popołudnie 2020 roku, podopieczni Rodgersa de facto wypisali się z najważniejszych europejskich rozgrywek. Teraz nie mogą sobie na to pozwolić.
I póki co nie wyglądają, jakby mieli odwagę powtórzyć te błędy.
Na półmetku rozgrywek Leicester City straciło tylko 22 bramki. Abstrahując od tego, że niektóre drużyny mają rozegrane mniej meczów, to Lisy stanowią czwartą najszczelniejszą defensywę. Wyprzeda ich jedynie Manchester City, Arsenal oraz Tottenham. Duża w tym zasługa głębi składu oraz tego, jak dobrze wykorzystuje ją Brendan Rodgers.
Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że często zbyt w tyłach klubu z King Power Stadium zależy od pojedynczych zawodników. Często nie mieli oni nawet odpowiedniego zmiennika, co powodowało nieokrzesany chaos. W bieżącym sezonie sytuacja wygląda znacznie lepiej. Nawet gdy 48-latkowi wypadli na moment podstawowi środkowi obrońcy, rolę jednego z nich przejął Wilfred Ndidi. To ruch porównywalny do tego, który wykonał Jurgen Klopp w Liverpoolu, tylko że dla Lisów zakończył się niemalże bez żadnych szkód.
Należy do tego dołożyć Wesleya Fofanę, który wszedł do Premier League razem z drzwiami. Młody francuski obrońca ma taką pewność przy wyprowadzeniu piłki, o jakiej jego koledzy z pierwszej linii mogą tylko pomarzyć. Ani Evans, ani Soyuncu, ani Fuchs, ani Amartey. Żaden z nich nie potrafi z taką łatwością zabrać się i ruszyć na połowę rywala. To niezwykle pomocne w taktyce Leicester, która w większości wypadków zakłada zdominowanie rywala.
W gruncie rzeczy Rodgers dysponuje tak szerokim wachlarzem możliwości, jeśli idzie o zestawienie defensywy, że trudno spodziewać się nagłego kataklizmu. Portal The Athletic wyliczył, że były trener Liverpoolu może wprowadzić aż pięć różnych ustawień swoich zawodników, a potencjał składu nie zostanie umniejszony nawet o jotę.
Dla agresywnego, pressującego wysoko Leicester to dokonała informacja. Nie musząc martwić się o przemęczenie kluczowych zawodników, Lisy będą walczyły do samego końca w Premier League, ale też Lidze Europy.
Nie tylko taktyka
Tym bardziej, że zespół – w porównaniu do poprzedniego sezonu – jest znacznie dojrzalszy. Większością zawodników Rodgers dysponował w już minionych rozgrywkach, więc rzeczą naturalną jest to, że stali się nieco pewniejsi. Zadziwiające jest jednak to, jak dobrze szkoleniowiec dotarł do nich, jeśli mówimy o grupie.
Już sam bilans starć z ekipami tak zwanego Big Six jest znacznie korzystniejszy. Rok temu byli w stanie wygrać tylko dwa mecze z takimi drużynami. Teraz na rozkładzie mają już odhaczony Manchester City, Tottenham, Arsenal oraz Chelsea. Urośli w siłę, szczególnie po spotkaniu z The Blues. Londyńczycy byli jedyną ekipą, z którą Brendan Rodgers mierzył się jako trener, i której nie potrafił pokonać. Jednak i ten mur padł.
Leicester fantastycznie funkcjonuje jako grupa, próżno szukać jakichkolwiek wiadomości o tym, że jakiś zawodnik jest niezadowolony ze swojej roli na King Power Stadium. Każdy czeka na swoją szansę i prawdopodobnie każdy ja dostanie, bo Irlandczyk z północy rotacji się nie boi.
Nie boi się także nieco niestandardowego podejścia do roli szkoleniowca. W 2021 roku nadal wielu trenerów dystansuje się od swoich podopiecznych, rozmawia z nimi tylko o kwestiach boiskowych, wiele spraw pozostawia do załatwienia samemu. Rodgers jest inny. Rozwija piłkarzy nie tylko pod względem taktycznym, ale też służy rozmową zawsze, gdy tego potrzebują.
Wyciąga z głębi zawodników to, co jest w nich najlepsze. Wystarczy tylko poczytać, co mówi o niektórych graczach, którzy trafili pod jego skrzydła.
O Harveyu Barnesie: “Jest młodym, wyluzowanym chłopakiem, ale ma wewnętrzną stal i agresję. Kiedy jest zły, jest najlepszą wersją samego siebie, a przecież z natury nie jest agresywny. Jednak na boisku, podjudzenie sprawia, że naprawdę trudno go zatrzymać”.
O Hamzie Choudrym: “Rozmawiamy z nim i innymi zawodnikami, którzy grali w drużynie młodzieżowej i u wszystkich zauważamy to samo: są najbardziej niebezpieczni wtedy, gdy ktoś ich zdenerwuje”.
O Raheemie Sterlingu: “Jako 17-latek chciał być najlepszy na świecie. Mogło brzmieć to arogancko, ale gdy widziało się jego pracę, docierało do mnie to, co miał na myśli. Moim zadaniem nie było zmienianie tej postawy, ale myślenie o tym, w czym jest dobry. Jak mogę pomóc mu, by stał się jeszcze lepszy?”.
48-latek czyta podopiecznych jak otwarte księgi i przynosi to wymierne korzyści.
Obsesja Maddisona i (nie)śmiertelność Vardy’ego
Jednak tym, który najbardziej wydaje się czerpać ze współpracy z Rodgersem, pozostaje James Maddison. Chociaż Anglik zaliczył niemrawy początek sezonu, to z biegiem dni stawał się coraz wyraźniejszym liderem Leicester, przejmując w pewnym momencie pałeczkę od Jamiego Vardy’ego.
Pomocnik kolejny raz imponuje swą multifunkcyjnością, dobrze radząc sobie zarówno w środku pola, jak i zbiegając do skrzydła, z którego ścina w kierunku bramki przeciwnika. Do perfekcji opanował podania prostopadłe, świetnie czuje się przede wszystkim we współpracy z Barnesem, który wielokrotnie korzysta z zagrań byłego piłkarza Norwich City.
Sam Rodgers niezwykle ceni 24-latka, którego określa się mianem taktycznej gąbki. W rozmowie z portalem The Athletic, Maddison powiedział: “Usiedliśmy z trenerem oraz jego asystentem i przyjrzeliśmy się, gdzie mogę szukać większej liczby okazji do strzałów, a jednocześnie grać nieco głębiej. Na pozycji numer osiem dostrzegliśmy sporo drobnych rzeczy, takich jak wbiegnięcie w pole karne i śledzenie odbitej piłki, by tylko być przy niej pierwszym. Wszyscy chcą ode mnie goli i asyst, więc jest to część mnie, którą muszę ulepszyć”.
Kolejną postacią, która jeszcze rozwinęła się przy Brendanie Rodgersie, jest Jamie Vardy. Chociaż Anglik ma już 34-lata, to wciąż odkrywa w sobie nowe pokłady energii i zaskakuje bramkarzy oraz ofensywę rywala swoimi zagraniami. Chociaż w bieżących rozgrywkach marnuje niespodziewanie dużo sytuacji, to pozostaje jednym z najlepszych strzelców w Premier League.
Wbił już 11 bramek, lecz powinien mieć ich więcej. To tylko pokazuje, jak dobrze napastnik czuje się w systemie, który stworzył wokół niego Rodgers. Vardy nie pressuje i nie walczy o piłkę tak jak kiedyś, biega wyraźnie mniej. Stał się jednak prawdziwym lisem pola karnego, szalenie niebezpiecznym dla każdego, kto spróbuje go zatrzymać. Jest niezbędny dla ekipy z King Power Stadium i to… największa słabość Leicester City.
Mimo tego, że Rodgers dysponuje naprawdę szerokim składem, to nie ma nikogo, kto potrafiłby Vardy’ego zastąpić. Żaden ze snajperów nie dysponuje takim wachlarzem umiejętności, żaden nie ma takiego nosa do strzelenia bramek. Jego kontuzje są utrapieniem dla północnoirlandzkiego szkoleniowca i jeśli znajdzie sposób, by sobie z nim poradzić, Lisy będą jeszcze silniejsze.
Chociaż już teraz nie powinno się ich skreślać z walki o tytuł. Radzą sobie po prostu zbyt dobrze.
JAN PIEKUTOWSKI
fot. Newspix