Koniec roku, czas wszelkich podsumowań, a teraz dodatkowo koniec dekady, więc i kolejny pretekst do konstruowania przeróżnych rankingów. Większość mądrych przemyśleń zawarliśmy z Leszkiem Milewskim w dwóch wielkich tekstach, które zostaną opublikowane w Święta – nasz wspólny top rozczarowań i oczarowań minionej dekady. Dziś postawiłem na aktualności i podsumowanie roku 2020.
Być może to stwierdzenie niesłuszne, być może to stwierdzenie na wyrost. Dla mnie jednak w minionych 12 miesiącach niewiele było wydarzeń czysto piłkarskich, które zrobiłyby na mnie większe wrażenie. Wręcz przeciwnie, ilekroć zbierałem się do tego dość krótkiego podsumowania, tyle razy cisnęło mi się na klawiaturę: “ale bądźmy wdzięczni, że w ogóle się udało”.
No bo tak: największym rozczarowaniem Lech Poznań, który najpierw wicemistrzostwem rozbudził apetyty, a potem awansem do Ligi Europy jeszcze je podkręcił. Następnie zaś metodycznie, tak jak tylko Kolejorz to potrafi, roztrzaskał jedno po drugim wszystkie marzenia kibiców. Ale tu znowu się pcha do głowy ta myśl: kurczę, w marcu byś nie powiedział, że Liga Europy w ogóle będzie w tym roku dokończona, a co tu myśleć o kolejnej edycji, w dodatku z udziałem polskiej drużyny.
Największe oczarowanie? No pewnie Raków Częstochowa, może Warta Poznań. Ale czy nie ważniejsze było to, że oni w ogóle wybiegli na boisko? Że w 2020 roku Ekstraklasa rozegrała 248 spotkań spośród 248 zaplanowanych?
Tak by mi cały ranking zleciał na pokornym pochylaniu głowy. Dlatego zamiast tego: trzy medale za 2020.
BRĄZ: PRZYWRÓCENIE FUTBOLU NA WŁAŚCIWE MIEJSCE
Przywrócenie futbolu na właściwe mu miejsce po raz pierwszy. I w tym wypadku oznacza to wzrost jego znaczenia w stosunku do całej reszty weekendowych i nie tylko weekendowych rozrywek.
Doskonale pamiętam końcówkę ubiegłego roku – ŁKS wyłapał wpierdy 2:4 z Wisłą Kraków i każdy logicznie myślący kibic wiedział już, że utrzymanie staje się misją niemalże niemożliwą do realizacji. Nie w tych okolicznościach, nie w tych realiach, nie z tymi piłkarzami. Ja zaś przeżyłem wówczas mały kryzys, o który nigdy bym samego siebie nie podejrzewał.
Otóż: moi koledzy kibice po kolejnych ekstraklasowych wpierdolach wsiadali w zaparkowane przy al. Unii 2 auta i jechali do domu, by resztę soboty spędzić przy konsoli, dobrym filmie lub serialu, albo szklance whisky. Ja zaś jechałem na złamanie karku do domu, by zdążyć na kolejny mecz i zamieszczenie w relacji słów: “Arka Gdynia powiększyła swoją przewagę nad ŁKS-em do siedmiu punktów, utrzymanie łodzian to będzie cud”. Możecie uważać, że to śmieszne – sam z perspektywy czasu tak sądzę, ale totalnie mi zbrzydła praca. Świadomie brałem mecze ligi hiszpańskiej, angielskiej, niemieckiej, cokolwiek, byle nie trzeba było spędzać weekendu z ligą, w której mój klub jest tak bezlitośnie obtłukiwany.
Naprawdę, takiego zniechęcenia jak wówczas sobie nie przypominam, bo każda godzina pracy przypominała mi, że ten ostatni weekend zakończył się chujowym meczem o jeszcze bardziej chujowym wyniku. I te wyliczenia, kiedy ŁKS spadnie, kiedy pobije rekord straconych goli, kiedy dokładnie odejdzie Ramirez. Odechciewało się tej całej polskiej piłki, a meczów Lecha z udziałem Daniego, to nie oglądałem bez bólu chyba aż do rewanżu ze Standardem Liege. Gdy sobie to przypominam dzisiaj…
No cóż, futbol powrócił na swoje miejsce, nigdy nie chodziłem do pracy z szerszym uśmiechem.
Tu jest jeszcze jeden prywatny aspekt “przywracania” właściwego miejsca. W 2019 roku często “nie miałem czasu” iść na trening, nie miałem czasu na piłkę pod blokiem. Jakimś tajemniczym zrządzeniem losu zawsze był czas, żeby zagrać pół godzinki na konsoli, ale rzadko był czas, by tyle samo czasu wydzielić w trakcie dnia na bieganie za piłką. Podczas pierwszego lockdownu, zanim jeszcze wszystko pozamykano, byłem z synem na boisku praktycznie codziennie. W wakacje wróciłem do mojego pierwszego klubu, Startu Łódź, staram się nie opuszczać treningów, o meczach nie wspominając.
Pandemia sprawiła, że trudno mi sobie wyobrazić pomijanie jakichkolwiek piłkarskich zdarzeń. Futbol znów jest na piedestale, bo ile go trzeba cenić – dowiedzieliśmy się w tym fatalnym momencie jego utraty.
SREBRO: PRZYWRÓCENIE KIBICÓW NA WŁAŚCIWE MIEJSCE
Opole? Trochę daleko, w dodatku trasa słaba. Lubin? Raaany, już tam byłem tyle razy. Kielce? Drugi raz w tym półroczu?
Nie ma sensu się oszukiwać – futbolowy lockdown sprawił, że na mecze jeździ i chodzi się o wiele przyjemniej i o wiele chętniej niż przed nim. Anglicy na powrót na trybuny czekali z takim utęsknieniem, że momentami aż łezka się kręciła w oku przy filmikach z ich triumfalnego powrotu na sektory. Sam teraz, gdy znów sektory są zamknięte, z rozrzewnieniem wspominam te wszystkie mecze, gdy można było się wślizgnąć na obiekt.
Pojechałem do Kielc 9 marca, w przededniu lockdownu, byliśmy razem z innymi ełkaesiakami chyba ostatnią zwartą grupą gości przed zamknięciem lig. Potem pojechałem do Lubina, 19 czerwca, na pierwszy mecz z udziałem kibiców po przerwie koronawirusowej. Pojechałem do Opola, na pierwszy wyjazd po spadku, do Bełchatowa, na pierwszy oficjalny po otwarciu sektorów gości. I widziałem takich ludzi dziesiątki.
Kluby na powrót zdały sobie sprawę, że jednak pusty stadion na dłuższą metę nie przejdzie. Takie samo wrażenie towarzyszyło dziennikarzom, telewizjom, ekspertom, nawet kibicom w kapciach, którzy do tej pory wkurzali się na niecenzuralne przyśpiewki z trybun. Nie trzeba było szczegółowych badań, by zauważyć, że widowisko bez fanatyków jest wybrakowane. Ale też nie trzeba było być fanatykiem, by zobaczyć, że śledzenie piłki nożnej bez możliwości pójścia na mecz, choćby okazjonalnie, choćby na jeden wyjazd w rundzie, też jest wybrakowane.
2020 przywrócił potrzebę wpuszczania kibiców na stadiony na właściwe miejsce – a przecież nie zawsze kluby protestowały wobec zamykania sektorów gości czy nawet całych trybun dla gospodarzy. Ale przywrócił też w samych kibicach potrzebę goszczenia na stadionach. Mam nadzieję, może nawet użyję pełnego patosu stwierdzenia, że modle się o to, by w 2021 było to widać również po frekwencjach na poszczególnych obiektach.
ZŁOTO: PRZYWRÓCENIE FUTBOLU NA WŁAŚCIWE MIEJSCE
Przywrócenie futbolu na właściwe mu miejsce po raz drugi. I tym razem mam na myśli spadek jego znaczenia wobec kluczowego czynnika, od którego zależy wszystko, nie tylko forma ukochanej drużyny. Futbol, ale i cała plejada innych zjawisk uchodzących do 2020 roku za bardzo ważne, w tym roku musiały uznać swoją niższość wobec zdrowia. Po prostu.
Wcześniej klepało się tę formułkę, zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy. Dziś – mam wrażenie – traktuje się to jednak z większą świadomością, z większym szacunkiem.
Dlatego nie życzę wam na Święta Bożego Narodzenia niczego więcej: zdrowia. Dla nas wszystkich. Resztę jakoś ogarniemy, w końcu w tym roku chyba wszyscy oddzieliliśmy już rzeczy ważne od tych ważnych odrobinę mniej.