– Młodość to brak stabilizacji formy, a najgorsze jest to, że w każdym meczu błędy popełnia kto inny. Żeby u nas zadziałało wszystko, każdy z osobna musi wystrzelić w danym dniu. Często nie mamy wyrachowania, cwaniactwa i dlatego potrzebujemy jedenastu na równym, wysokim poziomie. Uważam, że ci chłopcy potrafią grać w piłkę, ale nie wszyscy razem, nie tego samego dnia – mówi Rafał Pawlak. Trener Widzewa po jednym z treningów zaczepił nas pytaniem, czy chcemy porozmawiać, no i porozmawialiśmy.
Zacznijmy od prostego pytania: co się dzieje?
Co się dzieje? Przede wszystkim na razie nie możemy wygrać meczu. Podstawowa kwestia to skuteczność, bo dochodzimy do sytuacji, ale ich nie wykorzystujemy. A w tyłach jest tak, że popełniamy indywidualne błędy i mamy trochę problemów przy stałych fragmentach gry. Wszystko to wpływa na wynik. Mimo złej passy, nie załamujemy się i pracujemy, by odwrócić kartę.
Stałe fragmenty… Każdy rzut rożny Pogoni to było duże zagrożenie. Najlepiej byłoby zakryć twarz i nie patrzeć, co się stanie.
90 proc. analizy pomeczowej to były stałe fragmenty gry – i nasze, i Pogoni. Mieliśmy bodaj trzynaście rzutów rożnych i nie stworzyliśmy żadnego zagrożenia, a rywal miał pięć i z każdego mógł strzelić gola. Coś jest nie tak w naszym kryciu, również w odpowiedzialności za wynik. O tym rozmawiamy, nad tym cały czas pracujemy.
O co chodzi z tą odpowiedzialnością za wynik?
Jesteśmy czasami za grzecznymi chłopcami w polu karnym. Jak wykonujemy rzut rożny, to wbiegamy w szesnastkę, ale nie walczymy o pozycję i jeśli rywal nas zablokuje, to stajemy. Często brakuje nam w polu karnym zadziorności, pazerności na piłkę. Z Wisłą Płock przegraliśmy po stałym fragmencie gry, z Pogonią też tak straciliśmy dwa gole. To nam zabrało punkty.
Mówi pan, że jesteście za grzeczni, ale pan ma po prostu w składzie samych grzecznych chłopców. Może poza Rafałem Augastyniakiem, właściwie wszyscy są do rany przyłóż.
Większość to młodzi chłopcy, z dwoma wyjątkami, chociaż Hamzić weteranem też nie jest, bo 26 lat to młody wiek na bramkarza. Gdyby wyłączyć na chwilę Injaca, to mamy średnią wieku składu 20,5 roku. To najmłodsza drużyna na poziomie Ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi, a może nawet i trzeciej. Jesteśmy ewenementem. Temu zespołowi potrzeba zawodników również doświadczonych w wieku 26-28 lat, którzy mogą dać jeszcze wiele jakości. Na takich ludziach chcemy budować szkielet drużyny, otoczyć ich młodymi chłopcami, którzy poczują się pewniej i zamiast uczyć się na swoich błędach – nauczą się od starszych.
Injac spełnia w pełni swoją rolę? Miał być liderem, dyrygentem, a mam co do tego wątpliwości.
Bez wątpienia to jednak zawodnik o sporych umiejętnościach, co pokazał w Lechu. Potrafi dobrze zagrać piłkę, ustawić się. Ale charakterologicznie nie jest to materiał na lidera.
Dziś każdy przekonuje, że Widzew ma zawodników o słabych umiejętnościach. Pan też to sugerował, mówiąc, że miał własną listę kandydatów, z której nie skorzystano.
Część zawodników pożegna się już z klubem, bo nie mieli szans na grę. Lepiej jak zaczną treningi w innym klubie już teraz, a potem zaczną regularnie grać. Oczywiście będziemy się im przyglądać i może kiedyś do tematu wrócimy. Jeśli mamy mieć średnią wieku 20,5 roku, to ciągle będziemy uczyć się na własnych błędach. Młodość to brak stabilizacji formy, a najgorsze jest to, że w każdym meczu błędy popełnia kto inny. Żeby u nas zadziałało wszystko, każdy z osobna musi wystrzelić w danym dniu. Często nie mamy wyrachowania, cwaniactwa i dlatego potrzebujemy jedenastu na równym, wysokim poziomie. Uważam, że ci chłopcy potrafią grać w piłkę, ale nie wszyscy razem, nie tego samego dnia.
POSTAW NA ZWYCIĘSTWO WIDZEWA ZWYCIĘSTWO WIDZEWA (5.28) Z ZAGŁĘBIEM LUBIN W BET-AT-HOME >>
Ale ciężko młodymi chłopcami nazywać Augustyniaka, Nowaka, Mrozińskiego czy Kasprzaka, którzy trochę w Ekstraklasie już zagrali. Tymczasem – poza tym pierwszym – każdy zjechał o dobre dwa poziomy.
Sądzę, że o kimś, kto zagrał jedną rundę czy cały sezon…
Taki Mroziński ma z czterdzieści meczów w Ekstraklasie.
Ale wiodącym zawodnikiem jest od ostatniego sezonu, wcześniej notował często występy krótsze. Jak ja zaczynałem, to pierwsze dwa lata wchodziłem na końcówki, a dopiero po dwóch latach byłem podstawowym zawodnikiem. I to jest doświadczenie. Tymczasem dla większości Widzew jest pierwszym klubem seniorskim i im w Ekstraklasie, u boku doświadczonych zawodników, grało się łatwiej. A teraz na barki Kasprzaka spadło rozgrywanie, defensywa i jest centralną postacią, przez którą przechodzi większość podań.
I nie radzi sobie z żadnym z tych elementów?
Przyspieszony kurs nauki gry w pierwszej lidze spadł na wszystkich i musimy sobie z tym poradzić.
Jak wygląda ten zespół mentalnie? Mecz z Pogonią nie napawał optymizmem.
Nie znam drużyny, w której wszyscy się cieszą, kiedy przegrywają któryś z kolei mecz.
Ale to też chodzi o zachowanie po utracie gola, o reakcję w trakcie meczu.
Uważam, że zareagowaliśmy. Objęliśmy prowadzenie, co nie zdarza nam się często, i może to sparaliżowało drużynę. Uczulaliśmy zawodników, żeby skrócić pole gry, wyjść wyżej, ale musiało siedzieć im w głowach, że dawno nie prowadzili. No i w efekcie… przegrywaliśmy już do przerwy. Problemem były też podbramkowe sytuacje, bo każda zmarnowana potęgowała frustrację.
Mam wrażenie, że te problemy moglibyśmy tak wymieniać i wymieniać. Bo fizycznie jest to samo – zespół długo w tym aspekcie leżał, dopiero teraz delikatnie się podnosi się z kolan.
Idziemy do przodu, zwiększyliśmy obciążenia. Gołym okiem widziałem, że ten zespół w drugich połowach wygląda coraz gorzej. Chcąc grać ofensywniej niż dotychczas, obciążenia musieliśmy więc zwiększyć. Można zaparkować autobus, wybijać piłki do przodu i jest to jakaś metoda, ale Widzewowi, na który przychodzi wielu kibiców, taki styl nie przystoi. Z drugiej strony, ci, którzy próbują grać – Widzew, Miedź, Arka – są na dole tabeli i wymienili już trenerów.
Chyba trochę w tym już przesady. Rafał Augustyniak po meczu w Siedlcach też mówił, że inni wybijają piłkę, a wy tę piłką grać próbujecie. Sorry, ja tego nie widzę.
Ludzie różnie oceniają grę w piłkę. Jeżeli za przykład weźmiemy Bayern czy Barcelonę, to okaże się, że Legia wybija po krzakach.
Rozmawiajmy poważnie. A to, moim zdaniem, jest mocno nadużywane tutaj stwierdzenie.
My też wybijamy piłki, co bierze się z naszych umiejętności. Nikt nie jest szaleńcem, żeby zaczynać akcję od dwudziestu podań spod własnej bramki. W tym kierunku na pewno nie pójdziemy. Chcemy grać prościej, szybciej, do przodu. To też jest granie w piłkę.
Jeden z piłkarzy przyznaje, że po godzinie brakuje mu sił, nie ma już z czego „ciągnąć”. Tak się zastanawiam: to kwestia w pełni należna trenerowi czy za ten brak przygotowania odpowiada też sam zawodnik?
To, że „mam siły na godzinę i robię, co mogę”, nie może być wymówką. Ja się na to nie godzę. Można być słabiej przygotowanym fizycznym, ale w młodym wieku każdy jest w stanie ambicją i cechami wolicjonalnymi dać dobre 90 minut. Może się to odbić na formie w kolejnym meczu, ale takich wytłumaczeń na całą rundę nie zamierzam akceptować. Nie będzie rozgrzeszenia za ostatnie miejsce w tabeli, bo „słabo trenowaliśmy w okresie przygotowawczym”. To tania wymówka, nic więcej. Piłkarze muszą brać na siebie większą odpowiedzialność.
Wy sami stwierdziliście, że Marcin Kozłowski jest przemęczony.
Mieliśmy mecz w Suwałkach, gdzie wypadł słabo. W późniejszych testach szybkościowych – to samo. Na następnym treningu piłkarz zgłosił, że się źle czuje i nie chcieliśmy dalej w to brnąć. Słabo wyglądał, naprawdę. Widzieliśmy, że „ciągnie” już z organizmu i więcej drużynie nie da. Uznaliśmy, że lepiej będzie jak odpocznie i w ostatnim spotkaniu widzieliśmy postęp.
Cztery mecze pod pana wodzą i cztery porażki. „Gazeta Wyborcza” napisała, że nie wspomina pan o odejściu… Stawia pan sobie jakiś cel, może granicę? Sytuacja jest napięta i raczej ciężko mówić o kredycie zaufania.
Trener jest zawsze rozliczany z wyników, ale musi być też rozliczany z jakości pracy w nieco dłuższej perspektywie. Zastałem ciężką sytuację, staram się ją uporządkować i przygotować zespół do wzmocnienia zimą. Piłkarze o tym wiedzą – że część z nich odejdzie i że przyjdą nowi. Nie może powtórzyć się sytuacja, że przy braku rezerw posiadamy szeroką kadrę Spędziłem tu jedenaście lat, chciałbym pracować jak najdłużej, ale tylko wtedy, gdy będę widział sens i drogę rozwoju. Na razie ją widzę. Jeśli coś będzie nie tak, to zapewniam: nie jestem przyspawany do tego klubu.
A z „Gazetą Wyborczą” polemizować nie chcę. Szukają sensacji, wtedy teksty sprzedają się lepiej, są kliknięcia. Tak poważna i opiniotwórcza gazeta jak „Gazeta Wyborcza” – jeśli chodzi o łódzki sport – poszła, moim zdaniem, w złym kierunku. Słyszałem to już od kilku osób. Ale to nie mój problem, ani Widzewa.
Pan mówi o jedenastu latach spędzonych w klubie, a bilans w roli pierwszego trenera to 2-1-13. Wychodzi ponad 80 proc. porażek. Poważna rysa.
Nie jest to powód do dumy i nie ma się czym chwalić. Ale trzeba wziąć też pod uwagę okoliczności. Drużyna, którą obejmowałem w tamtym sezonie, w czerwcu była budowana na chłopakach z niższych lig. Później okazało się, że zimą wzięliśmy ośmiu nowych zawodników. Jakby wszystko było dobrze, tylko trener słaby, to raczej ci zawodnicy by zostali, może z dwoma wzmocnieniami. Tego lata podobnie – przyszło czternastu piłkarzy, a odeszło dwudziestu. Powtórka z rozrywki. Tylko, że teraz doszli chłopcy z trzeciej i czwartej ligi. Ja też wolałbym obejmować zespół po sezonie, szukać piłkarzy do filozofii klubu i swojej koncepcji. W tym zawodzie pracę dostaje się wtedy, gdy dzieje się źle, no i nie na wszystko ma się wówczas wpływ. Ubolewam nad tym bilansem, ale uczę się na błędach. Każdy je popełnia, ja również. Sztuką jest wyciąganie szybkich i słusznych wniosków.
Wiem, że nie ma pan komfortowych warunków i narzędzi. A są jakieś zapewnienia o spokoju? Że ma pan zagwarantowany czas przynajmniej do końca roku?
Spokoju w zawodzie trenera nie ma nigdy.
Ale może być spokój pozorny, jeśli otrzymuje się odgórne zapewnienia o minimalnym czasie pracy.
Po rozmowie z właścicielem wybraliśmy wizję budowania drużyny na kilka sezonów – tak, żeby zatrzymać rotację i żeby trzon był ustabilizowany. Chcemy, aby na przestrzeni dwóch, trzech lat ośmiu czy dziesięciu zawodników się nie zmieniało.
Brzmi to trochę śmiesznie, bo nie wiadomo, co z Widzewem będzie w grudniu.
Plan trzeba mieć. Ja uważam, że będzie dobrze. Spekulacje są różne, bo newsy muszą być zawsze i czasem trzeba coś wyciągnąć z kapelusza, by podsycać zainteresowanie wokół klubu. Poza tym, taki klub jak Widzew ma wielu „przyjaciół”, którzy od dawna życzą mu jak najgorzej. Będąc w Widzewie, nie widzę zagrożeń i nigdy nie było takiego tematu, byśmy mieli przestać funkcjonować na poziomie pierwszej ligi. Teraz pracujemy ciężko, by zmienić trend i zacząć wygrywać. To nas najbardziej interesuje.
Rozmawiał PIOTR TOMASIK