Weszło FM rozmawialiśmy z ojcem piłkarza.
– Ja oglądałem cały mecz, jego brat zaczął od drugiej połowy, akurat wtedy, gdy wszedł Kuba – śmiał się pan Paweł Kamiński. I dodawał: – Najbardziej żałuję, że teraz jest koronawirus i jeśli Kuba zadebiutowałby w reprezentacji na Stadionie Śląskim, nie będę mógł tego zobaczyć na żywo.
Ciśnienie po meczu ze Standardem zeszło?
Tak. Wiedziałem już wcześniej, że syn wejdzie w końcówce ze względu na uraz, który ostatnio miał. Sztab medyczny odradzał występ w pełnym wymiarze. Lepiej dmuchać na zimne. Dobrze, że przynajmniej trochę tych minut dostał. Miał okazję, której nie wykorzystał, ale myślę, że ogólnie pokazał się z dobrej strony.
Z domu Kamińskich słychać było przekleństwa, gdy Kuba nie wykorzystał tej okazji?
Do takich momentów podchodzę spokojnie. To jest sport, ja też byłem sportowcem i w różnych sytuacjach się bywało. Zwyczajnie szkoda, że nie strzelił, mógł to wykonać lepiej.
A syn będzie przeżywał tę zmarnowaną szansę?
Na pewno, bo to chłopak, który na gorąco przeżywa takie rzeczy, ale bardzo szybko mu to przechodzi i pracuje dalej.
Pod koniec meczu mógł też uderzać, ale szukał podania. To pokazuje, że asysty w jego słowniku piłkarskim też są ważne.
Kuba zawsze miał więcej asyst niż goli, częściej podawał niż strzelał. Nie jest samolubnym zawodnikiem, który myśli tylko o sobie. Od najmłodszych lat potrafił współgrać z zespołem. Najważniejsza jest dla niego drużyna, a nie samo strzelanie goli.
A przeżywał opuszczony mecz w Glasgow? Że ten uraz przytrafił się akurat w takim momencie?
Na pewno. W spotkaniu ligowym przy jednym ze sprintów coś go zabolało. Nie udawał, było coś na rzeczy, jakiś mikrouraz mięśnia dwugłowego uda i musiał chwilę odpocząć.
Po rodzicach synowie mogli odziedziczyć zamiłowanie do akrobatyki. A w którym momencie Kuba zaczął się skłaniać ku piłce i czy dopiero wtedy zaczął się nią pan interesować?
Nigdy wcześniej nie interesowałem się tą dyscypliną. Wręcz przeciwnie – muszę przyznać, że byłem raczej antypiłkarski. Chłopcy wychowywali się na sali gimnastycznej, ćwiczyli tam na zasadzie zabawy. Potem zaczęli na podwórku grać w piłkę. Kuba sam z siebie jakoś mocno się tym nie interesował, ale starszy brat poszedł trenować do klubu i Kuba powędrował za nim. Chcąc nie chcąc, grał zawsze z chłopakami starszymi o dwa lata i na takiej zasadzie się wybił.
Od początku się wyróżniał, w każdej kategorii trenerzy zawieszali na nim oko?
Początkowo czysto piłkarsko się nie wyróżniał, za to był szybki, zwinny i zwrotny. Wciągnął się, nie rozstawał się z piłką, nawet po domu zawsze gdzieś z nią chodził pod nogą. Na wszystko sam sobie zapracował. Czego się nie chwycił na SKS-ach w podstawówce – radził sobie. Najważniejsza była chęć wygrywania, dla drużyny, dla kolegów i koleżanek.
Widzi pan dziś, że ta wszechstronność u niego procentuje?
Gdy Kuba zaczął już trenować na poważnie i zaangażował się, my też zaczęliśmy się interesować. Nawet organizowaliśmy jeden obóz dla młodych piłkarzy. Prowadziłem z nimi zajęcia ogólnorozwojowe i spodobały im się, bo wcześniej ich nie mieli. Kuba miał je od samego początku. Pod tym względem przewyższał swoich rówieśników.
Żona zaprowadziła syna na pierwszy trening?
Tak, Kuba był jej oczkiem w głowie. Bardzo chciał spróbować, żona zapytała trenera, czy chłopiec młodszy od reszty może już spróbować i ten się zgodził. Tak to się zaczęło.
Widząc już, gdzie jest pana syn, że wygrywa w europejskich pucharach, że jedzie na reprezentację, na której spotka Roberta Lewandowskiego, wspomina pan początkowe poświęcenie dla jego rozwoju? Te wszystkie podwózki czy wysłanie do internatu, co dla rodzica na pewno nie jest prostą sprawą?
Jak mówiłem, ja i żona byliśmy sportowcami. Połowę życia spędziliśmy na salach gimnastycznych, zgrupowaniach, zawodach – również reprezentacji Polski. Jestem dumny z syna i nie spodziewałem się, że to tak szybko pójdzie. Na początku nie było łatwo, zwłaszcza jak się Kubę zawoziło do Poznania. Trochę drogi od domu było, a on miał 13 lat. W miarę szybko udało mu się zaadaptować, ale zawsze mógł wrócić. Powtarzałem mu, że jeśli nie chce tam być, ma gdzie wracać i gdzie trenować na miejscu. Skoro jednak chciał się w uczyć najlepszych akademiach, podjęliśmy wspólnie decyzję o wyjeździe.
Ktoś jeszcze walczył o Kubę?
Legia Warszawa i Górnik Zabrze, ale już było za późno. Akademia Lecha najbardziej nam z żoną przypasowała. Widzieliśmy, jakie są tam warunki jeśli chodzi o internat, szkołę, opiekę nad chłopcami. Decyzja została już podjęta.
Mieliście na bieżąco kontakt z wychowawcami? Dużo od takich ludzi zależy.
Na co dzień rozmawialiśmy z Kubą telefonicznie, a trenerzy z internatu i pani wychowawczyni w szkole utwierdzali nas w przekonaniu, że doskonale daje sobie radę i nie ma z nim większych problemów czy to z nauką, czy z zachowaniem.
Pojawiały się u niego jakieś momenty załamania, zwątpienia?
Jeśli chodzi o Kubę, to nie. Gdy wracał do domu na święta po dłuższej przerwie i spędzał z nami więcej niż 2-3 dni, to ciężko mu się potem wracało, ale po dwóch dniach pobytu na miejscu wszystko przechodziło.
Wiadomo, że w internatach bywa różnie jeśli chodzi o starszych kolegów, ale w FootTrucku Kuba wspominał, że od Kamila Jóźwiaka dostał nawet buty do gry. To pokazywało, że nadają na tych samych falach.
Wiadomo, chłopaki w internacie zawsze mogą coś głupiego wymyślić, ale nigdy nie był to szerszy temat. Wręcz przeciwnie, jak przychodził trening, starsi zawsze tym młodym pomagali. Nie było większych problemów.
Kuba znajduje się w notesach wielu skautów, cieszy się dużym zainteresowaniem. Niektórzy sądzą nawet, że pobije rekord transferowy Jakuba Modera. Zapewne macie teraz całe mnóstwo podpowiadaczy.
Zawsze patrzyliśmy pod kątem jego rozwoju. Jeśli tu wszystko się zgadza, to jestem “za” w danej sytuacji. Pieniądze mnie, ani tym bardziej jemu nie powinny zawracać głowy. On ma robić to, co umie najlepiej. Tego synowie są nauczeni. Nieraz w domu się nie przelewało. Myślę, że nie przewróci mu się w głowie.
Zgodzi się pan, że mentalnie ma więcej lat niż pokazuje jego PESEL?
Być może to efekt tego, że wcześniej niż zazwyczaj wyjechał z domu i szybciej dojrzał. Jego koledzy jeszcze wychowywali się w domu przy mamusi i tatusiu, a on musiał funkcjonować inaczej. Samo życie, niezbyt łaskawe dla nas, pokazało, że umie się zachować jak należy w pewnych sytuacjach i myślę, że to się nie zmieni.
Wszystkich zszokowała informacja, gdy Kuba rozegrał mecz po dowiedzeniu się o śmierci mamy. Nikomu o tym wcześniej nie powiedział. Dziś musi być z niego dumna patrząc z góry.
Na pewno. Zawsze w niego wierzyła i o niego walczyła, żeby wszystko u niego było w jak najlepszym porządku. Gdyby żyła, to jeszcze za życia byłaby wniebowzięta. Teraz patrzy z góry na niego i się nim opiekuje. Kuba zawsze kochał mamę i nigdy o niej nie zapomni.
Myśli pan o przyszłości syna w kontekście “jaki klub, jaka liga”? Czy raczej zostawia to pan w jego rękach, bo to on ma być szczęśliwy?
Jak najbardziej zostawiam to Kubie i nie będę się wtrącał. Nigdy się nie wtrącałem. Jeżeli dzwonił z zapytaniem, to odpowiadałem mu, że to on musi zdecydować, a ja ewentualnie to podpiszę. Teraz jest już pełnoletni, więc daję mu pełną swobodę. Wszystko w jego rękach, bo on sobie na wszystko zapracował.
rozmawiał Marcin Ryszka (Weszło FM)
Fot. FotoPyK