Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

28 października 2020, 12:13 • 6 min czytania 8 komentarzy

Wczoraj na Weszło ukazał się artykuł o skandalicznym zachowaniu rodziców podczas meczu 14-letnich chłopaków z Ząbkovii. Jak zwykle swoje musiał wysłuchać sędzia (ślepak jebany), ale także i zawodnicy (włóż mu, kurwa, tę nogę). W tym wypadku w roli wymagających nauczycieli wystąpili rodzice, ale raz na jakiś czas piłkarski internet żyje też najróżniejszymi wypowiedziami trenerów. Od wplatania wulgaryzmów w komendy meczowe, aż po obelgi w kierunku własnych podopiecznych. Zresztą, według specjalistów w dziedzinie szkolenia patologią jest już nawet “prowadzenie zespołu na Playstation”. W ten sposób określa się zbiorczo uporczywe i nachalne wydawanie komend, zamiast spokojnego sprawdzania, jak dzieci samodzielnie i kreatywnie rozwiązują boiskowe problemy. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jeśli spojrzymy na popularność tych wszystkich zjawisk, zwłaszcza ostatniego, widzimy jak na dłoni – problemu ignorować się nie da. Zwłaszcza, że gdy już prowadzony na Playstation dzieciak zejdzie z boiska, pada od trenera wielokrotnie przejmuje rodzic. I dalej kieruje karierą swojego małoletniego Lewandowskiego w taki sposób, by młody już wkrótce pakował gola za golem w koszulce z Orłem Białym.

Ta wczorajsza sytuacja, a przede wszystkim komentarze pod tekstem dały mi solidnie do myślenia – zwłaszcza że sam już wiele razy łapałem się na tym grzechu, choć mój starszy syn ma dopiero 4 lata.

To w ogóle jest ponury absurd, że obecnie 4-latek ma już czasami dwuletnie doświadczenie w klubie piłkarskim. Oczywiście, to ma konkretne przyczyny z którymi nie zdołamy powalczyć – podwórka trochę się wyludniają, czasu też jest coraz mniej, tutaj przynajmniej masz pewność – pojedziesz na boisko i faktycznie będzie z kim pobiegać za piłką. Poza tym nie oszukujmy się, nasze i następne pokolenia rodziców będą prawdopodobnie ostro walczyć o każdą godzinę oderwania młodzieży od zalewu rozrywek niespecjalnie rozwijających pod względem fizycznym. Celowo unikam tej kalki o laptopie, konsoli i smartfonie, bo przecież lista jest o wiele dłuższa, obejmuje zresztą także inspirowane przez rodziców snucie się po sklepach, wspólne wyjścia na fastfoodowe żarcie czy nawet zapychanie terminarza dziecka kolejnymi lekcjami języków.

Nic dziwnego, że rodzice chcą ulokować swoje pociechy w klubach, możliwie jak najwcześniej, możliwie jak najczęściej. Sam jestem w tej grupie, która przyszła na pierwszy nabór w najmłodszym roczniku. Problem zaczyna się, gdy zajęcia stają się czymś więcej, niż sposobem na przyjemne i pełne zabawy spędzenie popołudnia. A niestety – to naprawdę bije po oczach od przekroczenia bramy dowolnej akademii. Nie chodzi nawet wyłącznie o sprzęt czy o komunikaty pomiędzy rodzicem a zawodnikiem, do których czasem nie potrzeba nawet słów. Bardziej o całą celebrę, podczas której jednostka treningowa rośnie do rangi kolejnej cegły w wielkim murze piłkarskiej kariery.

Reklama

Kiedyś były reprezentant Polski który prowadzi jedno z takich piłkarskich przedszkoli łączących zabawę z elementami gry w piłkę, opowiedział mi, że niektórzy ojcowie pytają go: no i jak, będzie coś z niego, pokazuje potencjał? 5-letni chłopak. Jeszcze nie do końca wie, jak samodzielnie zawiązać buty piłkarskie, ale już może przecież zdradzać pewne symptomy wielkiego talentu. Pod wspominanym na wstępie tekstem pojawiła się teoria, że – jak dla wszystkich innych szlachetnych zjawisk świata – niszczycielską falą dla futbolu młodzieżowego okazał się zalew pieniędzy ostatnich kilkunastu lat.

Mianowicie – kiedyś dzieciaki chciały grać jak Raul. Dzisiaj chcą zarabiać jak Jović. Co gorsza – to może przekładać się na ojców, matki i całe środowisko wokół małego piłkarza, bo przecież te dolary, euro i złotówki wysypujące się z futbolu mogą działać na wyobraźnię. Ostatnio wpadł mi w ręce fantastyczny artykuł Jakuba Radomskiego o “szkoleniu” młodych tenisistek, najczęściej przez ojców, całość jest dostępna w portalu Onet.

Kiedy pan Jim odkrył, że jego córka ma wielki tenisowy talent, robił wszystko, by została najlepszą zawodniczką świata. Siadał na trybunach i od początku meczu wrzeszczał na córkę albo obrażał jej rywalki. „Zabij tę dzi..ę!” – krzyczał w 1987 roku, gdy ledwie 12-letnia Mary mierzyła się z Bułgarką Magdaleną Maleewą. W odpowiedzi córka, która nie mogła znieść tej presji, rzuciła rakietą w jego kierunku. – Im więcej wygrywałam, tym ojciec stawał się trudniejszą osobą – opisywała po latach Pierce w wywiadzie udzielonym „Sports Illustrated”. Ojciec z kolei tak opowiedział w 1993 roku dziennikowi „The Sporting News” o specyficznych metodach, jakie stosował: „Przez siedem lat, osiem godzin dziennie, 700 razy serwowałem w Mary. Często trenowaliśmy do północy. Mój młodszy syn zasypiał obok siatki. Nie pozwalałem córce skończyć treningu, dopóki nie odbijała poprawnie. Oczywiście, że płakała. Ja też. Ale co z tego?”.

Podobnych przykładów Kuba przywołuje więcej. Jest Jelena Dokić, którą ojciec prał od najmłodszych lat, kiedy grała słabiej. Ona sama przyznawała – paradoksalnie na korcie wypadała dzięki temu lepiej, bo się zwyczajnie bała. Przypłaciła to w późniejszych latach depresją, próbą samobójczą. Mirjana Lucić-Baroni czasem była bita nie tylko po przegranym meczu, ale nawet pojedynczym przegranym secie. To oczywiście ekstremalne przypadki, ale jak z karabinu idą te delikatniejsze – wyszydzanie, wyśmiewanie, kłótnie, pretensje. Pragnienie sukcesu tak mocne, że popycha rodziców do zachowań karygodnych, których nigdy nie wykonaliby “poza” światem sportu.

Myślę, że w tenisie takie coś często ma miejsce, bo to jedna z lepiej opłacanych dyscyplin i niestety wielu rodziców, zwłaszcza w biedniejszych krajach i biedniejszych rodzinach, traktuje go jako ucieczkę od ubóstwa, jedyną szansę, by coś osiągnąć, dlatego motywują swoje dzieci, używając wszystkich dostępnych metod – mówi we wspomnianym artykule Dokić.

Zastanawiam się – czy to nie jest już czas, gdy podobne myślenie ostro wjechało w świat futbolu? To nadal sport zespołowy, ale kariery są już przecież w pełni indywidualne. Często mówi się: piłkarze grają nie tylko o 3 punkty, ale też o własne ambicje, premie i kontrakty. Podobnie dzieje się już od szczebla młodzieżowego, gdzie zawodnik jest coraz bardziej autonomiczną jednostką. Dość swobodnie zmienia kluby, zazwyczaj szybko zaczyna współpracę z menedżerem, najkrócej rzecz ujmując: prowadzi karierę.

Reklama

Latami 15-latkowie po prostu grali sobie w piłeczkę, dziś już prowadzą kariery.

Stąd też zawożenie dzieciaków na zajęcia nie dlatego, że to największa frajda dla młodego człowieka, ale jako element wielkiego długofalowego planu, którego finiszem jest zarobiony sportowiec w domu. To ma bardzo konkretne konsekwencje. Nagle trener staje się pomocą, albo przeszkodą w osiągnięciu wymarzonego celu. Rywale, którzy grają zbyt ostro, a już szczególnie sędziowie, którzy ośmielają się pomylić, to kolejne zera ucięte z przyszłego kontraktu marzeń w Eintrachcie Frankfurt. Jeśli sędzia pomyli się, gdy twój dzieciak bawi się z kolegami, pozostaje wzruszenie ramionami. Ale jeśli sędzia pomyli się, gdy twój dzieciak właśnie kroczy dzielnie po fortunę, sławę i wieczną chwałę, to staje się ślepakiem jebanym, niegodnym splunięcia.

Presja wyniku. Wymagania. Popychanie cały czas do rozwoju w sposób, który można określić jako przemocowy.

Sam nie wiem, w którą stronę nas to wszystko zaprowadzi, ale gdybym miał prognozować – w Polsce nie zaroi się nagle od Lewandowskich, za to przybędzie ludzi pozbawionych prawdziwego dzieciństwa, z pasją wykorzenioną już za młodu. To swoją droga paradoks – być może przybędzie dobrze wyszkolonych zawodników, którzy niespecjalnie się piłką pasjonują? Wystarczy przejść się dowolnym polskim osiedlem, by usłyszeć w którymś momencie pod sklepem – byłem utalentowany, kadra województwa rocznika 1975, ale sami wiecie, kontuzje, potem brakło trochę odpowiedniego pokierowania w życiu.

Ciekawe, co będziemy słyszeć za 20 lat. I jaką rolę odegrają w tym rodzice, którzy od najmłodszych lat próbują hodować sportowca. Najgorsza byłaby wiadomość, że ta hodowla to faktycznie jedyna droga do sukcesu. Gimnastyka artystyczna, balet, po części pewnie tenis. Tam od lat lepiej nie zaglądać za kulisy. Boję się, że z piłką, do tej pory przynoszącą nam raczej pozytywne historie o wielkiej pasji i uporze samych zawodników, będzie podobnie.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą

Szymon Janczyk
11
Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą

Felietony i blogi

Komentarze

8 komentarzy

Loading...