Arkadiusz Kasperkiewicz ma sporo miejsca w środku pola, może zagrać w lewo, w prawo, do tyłu, do przodu, no pełen zestaw, jeśli jesteś poważnym piłkarzem. Kasperkiewicz podaje w aut. Ale nawet nie będziemy go specjalnie cisnąć, bo ta sytuacja jest bardzo przydatna. Pokazuje bowiem, w jakiej dyspozycji była w Arka w tym meczu i w jakiej jest od dłuższej chwili – to beznadziejne zagranie jest tego najlepszym zobrazowaniem.
O rany, tego nie przez większość czasu nie dało się oglądać. Dostaliśmy tak śmierdzący paździerz, taki antyfutbol, że miało się ochotę wyrzucić telewizor przez okno albo po prostu przerzucić na inny kanał. Strzelamy, że live z hodowli jedwabników mógłby być ciekawszy.
Pierwsza połowa: koszmar, u jednych i drugich. Gospodarze pokusili się tylko o celny strzał Bartosza Śpiączki, który złapał Kajzer. Dzielni goście odpowiedzieli główką Dancha, którą złapałby każdy człowiek na świecie, więc złapał i Gostomski. Absolutnie żenujące widowisko. Podobną pointą, jak „podanie” Kasperkiewicza, mógłby być „strzał” Wojciechowskiego. W polu karnym chciał sieknąć brameczkę, ale najpierw sieknął lewą nogą piłkę, prawa się nie zorientowała i przecięła powietrze.
Komedia.
Natomiast choć druga część gry zapowiadała przez dłuższy czas ten sam syf, to jednak łęcznianie zrobili cokolwiek i w końcu wrzucili dwie sztuki. Pierwsza była idealna dla tego meczu: jedni strzelają, drudzy rozpaczliwie wybijają, w końcu Kalinkowski po koźle pokonuje Kajzera. Ładu i składu miało to tyle, co taniec pijanego wujka na weselu, ale okej: liczy się.
Poza tym drugi gol już miał więcej sensu, Śpiączka wypuścił Banaszaka, ten nawinął jak dziecko Marcjanika i trafił po długim. Arka padła na kolana. Choć może to źle określenie, skoro zespół Mamrota co chwilę zawodzi i łącznie z tym meczem, nie wygrał od pięciu spotkań. Co więcej – jedyna bramka przez ten czas to ta strzelona z rzutu karnego w wykonaniu Letniowskiego. Z gry nie idzie i patrząc na to, co wyprawiali dzisiaj gdynianie, kompletnie nie może to dziwić.
Byli beznadziejni, wolni, bez jakości. Bez pomysłu. Nawet dobrze, że tę jedyną okazję Młyńskiego – sam na sam – wyciągnął Gostomski, bo taka Arka nie zasługiwała tutaj na punkt. Górnik był słabiutki, ale Arka… Jeszcze piętro niżej.
Strach, co się dzieje z tym zespołem. Niedawno wydawało się, że gdynianie będą rozbijać kolejnych rywali i spokojnie wrócą do Ekstraklasy, a teraz wygląda to bardzo przygnębiająco. Również w tabeli: dziewięć meczów i ledwie piętnaście punktów. Dla porównania: Górnik Łęczna ma dwa spotkania mniej i dwa oczka więcej. Trzeba się szybko brać w garść.
Górnik Łęczna – Arka Gdynia 2:0
Kalinkowski 80′ Banaszak 89′