Wielkie pole do interpretacji daje nam, wszystkim śledzącym poczynania reprezentacji Polski, kończące się zgrupowanie. Malkontenci powiedzą o rezerwowej Finlandii, która w pierwszym garniturze w dwóch kolejnych meczach wyglądała już inaczej. O kilku niewykorzystanych, a świetnych okazjach Włochów i małej liczbie akcji zaczepnych z naszej strony. O czerwonej kartce dla Bośniaków w 15. minucie, która – uwaga, klasyk! – ustawiła spotkanie. Ci, którzy wierzyli lub uwierzyć chcieli, odpowiedzą wynikami, pierwszym miejsce w grupie Ligi Narodów i przede wszystkim powiewem świeżości, który w reprezentacji czuć.
Prawda? Ona pewnie leży pośrodku, gdzieś pomiędzy tymi ścianami. Z dziennikarskiego punktu widzenia – słabo i nudno, bo zawsze lepiej, gdy można się o taką podeprzeć. Najłatwiej będzie więc napisać, że Jerzy Brzęczek kupił sobie tym zgrupowaniem trochę spokoju. Najłatwiej i chyba najuczciwiej
Zasiał ziarno. A to już sporo.
Gdy po ostatnim zgrupowaniu reprezentacji urządziliśmy sondę dotyczącą Jerzego Brzęczka, wyniki były dość jednoznaczne. 89% głosujących za zwolnieniem selekcjonerem, 11% za tym, by dalej pracował. Szczerze mówiąc, spodziewaliśmy się przewagi, ale jej rozmiary zaskoczyły nawet nas, rozmawialiśmy na ten temat w redakcji, bo nieczęsto przemawiacie tak wspólnym głosem. Co ważne – sonda była przeprowadzana po zwycięstwie nad Bośnią, a nie bezpośrednio po paździerzu w Holandii, co pokazało, że nawet to, czym często zasłaniał się Brzęczek w eliminacjach, czyli wynik, jest już tak zużyte, że nie spełnia się jako tarcza.
Tamten mecz z Bośnią nie przekonał, bo cała masa wątpliwości wynikających z naszej gry i okoliczności (szczególnie składu rywali) zdecydowanie przewyższała liczbę naszych dobrych akcji. Ale już cztery kolejne takie mecze, doliczenie do Bośni, Finlandii, Włochów i rewanżu z ekipą Dżeko, daje zupełnie inny efekt. Znów przy każdym z nich pojawiają się wątpliwości, wyliczyliśmy je w pierwszym akapicie. Ale skoro coś się powtarza kilka razy w krótkim czasie, to coraz trudniej zamykać to wszystko w słówku “fart”.
Co warto podkreślić – Brzęczek sam sobie pomógł. Ma za sobą sztab ludzi, którzy walczą o jego wizerunek tak zaciekle, że aż odfrunęli i to do tego stopnia, że można ich było podejrzewać o sabotaż. Ma pod sobą bardzo dobrych piłkarzy, którzy są w stanie grać na europejskim poziomie i pociągnąć zespół, odwalając część roboty za niego. Ale gdy tak na chłodno popatrzymy sobie na decyzje selekcjonera, to trudno tu się do czegoś przyczepić. Przede wszystkim mowa o personaliach, bo umiejętnie rozłożył akcenty na trzy mecze. Można nawet powiedzieć, że wykazał się odwagą, bo pokusa, by zabetonować środek pola z Włochami, pewnie była wielka, a jednak postanowił wykorzystać dobry czas Modera. Dopuścił sporo świeżej krwi, sam sobie zafundował ból głowy i kilka zarwanych nocek, ale to, co w takim ujęciu brzmi niespecjalnie, tak naprawdę jest dużym komfortem pracy.
Jasne, tu krytycy też mają mocne argumenty, by wyprowadzić kontrę. Bo czy nie można było tak wcześniej? Czy to nie przez pasywność selekcjonera taki Krychowiak (abstrahując od Zielińskiego) mógł poczuć się jak święta krowa? Czy notorycznie pomijany Karol Linetty stał się dobrym piłkarzem dopiero w czasie przeprowadzki z Genui do Turynu? Generalnie – czy gdyby nie przełożone Euro, to mielibyśmy szanse poznać taką reprezentacje czy dalej ślepo szlibyśmy w to, co nie zdawało egzaminu? Takie pytanie można mnożyć i są one zasadne. No ale koniec końców do mistrzostw jeszcze trochę czasu zostało.
I może rzeczywiście będzie to zgrupowanie dokładnie tym samym, co całkiem udane spotkanie kadrowiczów w listopadzie zeszłego roku. Jedynie zmyli trop i uśpi naszą czujność, co przecież za chwilę boleśnie mogą potwierdzić Ukraińcy, Włosi i Holendrzy. Ale też pierwszy raz o dłuższego czasu możemy postawić znak zapytania – a może jednak nie?
MR
Fot. FotoPyK