Nie sposób dziś udawać, że wiara w narodzie, do którego zdecydowanie można zaliczyć nas, w Dariusza Żurawia była wielka i niezłomna. Ponadto nie sposób zapomnieć o tym, choć w obliczu sukcesu pokusa jest wielka, iż trener Lecha Poznań popełnił w czasie swojej pracy sporo błędów. Nie sposób również przewidzieć, jak Dariusz Żuraw zareaguje na największe wyzwanie w karierze – łączenie gry w pucharach z ligą, w której wystartował przeciętnie.
Jest to jednak dobry moment, by z tą pełną świadomością dotyczącą przeszłości i z obawami na temat przyszłości, wyliczyć rzeczy, które szkoleniowcowi klubu z Poznania ewidentnie wyszły. Wyliczyć i mocno podkreślić, bowiem jest to jeden z kluczy, którymi polska drużyna otworzyła zamknięte na wiele spustów drzwi do fazy grupowej Ligi Europy.
1. Nadanie drużynie stylu
Ciągle niedoceniana sprawa. Domagając się go, łatwo być oskarżonym o ględzenie, gdyż przecież liczą się wyniki. Nieważne jak – można usłyszeć (wszelkie skojarzenia z dyskusją na temat reprezentacji Polski nie są przypadkowe). Tymczasem w idealnym układzie wyniki są po prostu konsekwencją pomysłu na grę. Można je osiągać bez niego, ale to działanie tylko na krótką metę, weryfikowane raczej prędzej niż później. Na wielkich turniejach, w Europie czy – zostając na krajowym podwórku – choćby po awansie ligę wyżej.
I nie mamy na myśli tego, że styl oznacza efektowną, ofensywną grę, bo niekoniecznie należy stawiać tu znak równości. Ale w przypadku tego Lecha dodatkowym plusem jest to, że na drużynę patrzy się z przyjemnością. W lidze chce dominować, a na mecze w europejskich pucharach wychodzi z wysoko podniesionym czołem. Jedzie do Szwecji, na Cypr, do Belgii, by mierzyć się z przeciwnikami lepszymi lub porównywalnymi i nie czeka na to, co się wydarzy, samemu chowając się za podwójną gardą. Począwszy od ofensywnie grających bocznych obrońców i skrzydłowych, przez najmocniejszy punkt drużyny, jakim jest środek pola, a skończywszy na napastniku, który nie może narzekać na brak okazji – nikt nie męczy się na boisku przez posuniętą do granic ostrożność trenera. A gdy rywal jest na widelcu, jak w przypadku Apollonu, zespół dąży do zdobywania kolejnych bramek.
Nawet jeśli w fazie grupowej przyda się trochę pragmatyzmu, to na podstawie tego, co na razie widzieliśmy, można wierzyć, że będzie to tylko rozsądny kompromis, a nie przestawienie wajchy na totalne murowanie własnej bramki.
2. Nauka na błędach
Gdybyśmy chcieli policzyć wszystkich trenerów, którzy polegli przez pełne przekonanie o własnej nieomylności, zabrakłoby nam palców u rąk i nóg. Niestety. Ego w tym zawodzie jest ważne, nie bez racji Wojciech Łazarek powtarzał, że trzeba być basiorem, a nie pipolokiem. Ale warto przy tym pilnować tego, by nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Najdobitniejszym przykładem jest oczywiście sprawa Karlo Muhara i Jakuba Modera. Nie wykazał się w niej Dariusz Żuraw najlepszym timingiem, bo skoro pojawienie się w składzie Polaka uchodzi za pewien punkt zwrotny, to z korzyścią dla wyników drużyny pewnie byłoby, gdyby ta decyzja zapadła wcześniej. Dodatkowo zwlekanie z nią zaktywizowało kibiców, przez co można było odnieść wrażenie, że roszada została wymuszona przez presję z ich strony.
Ale – odwołując się do skoków narciarskich – o ile wyjście z progu idealne nie było, o tyle trener Lecha skorygował dużo w locie i zakończył próbę telemarkiem. Skok jest bardzo dobry.
3. Rozwijanie młodych
A skoro już o Moderze mowa, to wielką zasługą Dariusza Żurawia jest to, że rozwija młodszych zawodników. Lech już zarobił na Jóźwiaku (przypadek Gumnego jest trochę inny), a z czasem w jego ślady pójdą zapewne również wspomniany przed chwilą pomocnik i Tymoteusz Puchacz. A w kolejce czekają inni. Każdy z nich skorzystał na współpracy z obecnym szkoleniowcem.
Tym bardziej, że ta dwójka to wcale nie byli oczywiści kandydaci na graczy stanowiących o sile drużyny. Obaj wrócili z wypożyczeń, na których wiodło im się różnie. Moder po okresie w Odrze Opole, gdzie nie był gwiazdą pierwszej ligi, a graczem rzucanym po pozycjach, nie załapał się na młodzieżowy mundial. Puchacz na niego pojechał, ale wypadł blado, wcześniej spadając do drugiej ligi z GKS-em Katowice. Szybko zrobili krok we właściwym kierunku.
4. Odkrycie Kamińskiego
18-latka celowo nie wymieniliśmy wyżej, bo to trochę inny przypadek. O ile tamci gracze byli już wcześniej przygotowywani do gry w pierwszej drużynie (tak samo jak Tomczyk, Klupś czy Skóraś), o tyle Jakub Kamiński awansował do niej bezpośrednio z rezerw. Do dziewiątej kolejki ledwie raz usiadł na ławce rezerwowych, na co dzień kopał w drugiej lidze z Pogonią Siedlce czy Olimpią Elbląg. Ale gdy już wskoczył, został na stałe.
I wiara Dariusza Żurawia w chłopaka była spora, bo to nie tak, że tylko wchodził na końcówki, czekając na poważne szanse. Nie, od razu wyjściowa jedenastka. Gdy zimą pojawił się problem z obsadą prawej obrony, trener Lecha postawił na młokosa, a ten znów na głębokiej wodzie pokazał, że potrafi pływać. Dziś to już gracz pełną gębą.
Jeśli od któregoś milionowego transferu Kolejorz powinien odpalić trenerowi prowizję, to chyba właśnie od sprzedaży Kamińskiego.
5. Wkomponowanie Ramireza
Z jednej strony wyróżniający się piłkarz w Ekstraklasie, gwiazda ŁKS-u. Z drugiej – no właśnie, piłkarz błyszczący tylko w najsłabszej drużynie ligi. W dodatku taki, który już raz nie sprawdził się poza Łodzią, stąd łatka człowieka, do którego trzeba dotrzeć. Transfer wydawał się jak najbardziej logiczny, ale nie ukrywajmy – był też obarczony pewnym ryzykiem. Tym bardziej, że Hiszpan zastąpić miał nie byle kogo, tylko piłkarza, który odcisnął na Lechu swoje piętno. Darko Jevtić miał liczne wady, był chimeryczny, ale nawet jesienią przed odejściem nazbierał 6 goli, 5 asyst i 4 kluczowe podania.
Dziś jednak wiemy, że Ramirez nie tyle załatał dziurę, co dał coś więcej. Cyferki też się zgadzają, a dodatkowo przy nim lepiej wygląda cała drużyna. Szczególnie Pedro Tiba wydaje się zawodnikiem, który skorzystał na tej podmiance. Portugalczyk zawsze był liderem drugiej linii, ale chyba nigdy nie był tak dobry, jak z Ramirezem u boku.
To samo chyba można zresztą powoli mówić o zastępowaniu Gytkjaera Ishakiem. Oczywiście trzeba pamiętać o robocie skautingu i dyrektora sportowego, ale chyba przykład Legii Warszawa najlepiej pokazuje, że samo sprowadzenie uznanych piłkarzy jeszcze o niczym nie świadczy. Później trzeba ten potencjał wykorzystać na boisku.
6. Ogarnięcie środka obrony
Gdy myślimy o Lechu w sezonie 2018/19, od razu pojawiają nam się przed oczami smutne obrazki z Rafałem Janickim czy Nikolą Vujadinoviem w roli głównej i pozostałą gromadką przy ich boku. Lech wtedy bronił bardzo źle. Potrafił przyjąć piątkę od Wisły Kraków czy czwórkę od Piasta Gliwice, łącznie w całym sezonie strzelił tylko jedną bramkę więcej, niż stracił – w drugiej rubryce licznik zatrzymał się na 48 golach. Dariusz Żuraw w pierwszym sezonie swojej pracy mocno podkręcił liczbę strzelonych przez Kolejorza bramek w lidze (z 49 do 70), ale też zredukował liczbę tych straconych do 35. Tylko Piastowi Gliwice trudniej było wbić gola.
Jasne, kluczem był transfer Lubomira Satki i wprowadzenie go do zespołu. Ciągle dostępny był też szklany Thomas Rogne, ale już Djordje Crnomarkovcia trzeba było zbudować po słabym początku, co jest sukcesem. No i dziury łatano Tomaszem Dejewskim. Stoperom pomogło też to, że cały Lech bronił lepiej. O tym zresztą można usłyszeć, słuchając o warsztacie Żurawia. O ile w ofensywie zostawia on dużo przestrzeni swoim piłkarzom, o tyle praca nad tyłami podlega zupełnie innej dyscyplinie. Ciągle jest wiele do poprawy, szczególnie bronienie przy stałych fragmentach, ale fundamenty zostały zbudowane.
***
Moglibyśmy te punkty rozbijać na kolejne, ale to i tak sporo. Wystarczająco dużo, by zyskać kredyt zaufania, który obejmie również sytuację wspomnianą na wstępie. Godzenie pucharów z ligą to cholernie trudne zadanie, ale Żuraw awansem zapracował sobie na to, żeby podejść do tego ze zrozumieniem.
Fot. FotoPyK