W piątek poznańscy kardiolodzy będą mieli urwanie głowy. Po nerwówce, jaką zafundował swoim kibicom Lech Poznań, jutro mieszkańcy Wielkopolski będą musieli koniecznie przebadać swoje serca. Ale Kolejorz melduje się w fazie grupowej Ligi Europy i to jest wiadomość najważniejsza. Mimo dwóch słupków i poprzeczki Charleroi. Pomimo rzutu karnego. Nawet pomimo czerwonej kartki Satki, pudła Kamińskiego czy bardzo dobrych szans Belgów w końcówce.
O mamo, dawnośmy się tak nie stresowali końcówką jakiegokolwiek polskiego zespołu w europejskich pucharach. A po pierwszej połowie byliśmy niemal pewni, że tutaj będzie relaksik i luźne doholowanie dobrego wyniku do ostatniego gwizdka. Bo przecież Kolejorz prowadził 2:0 i generalnie wyglądał na zespół, który nie pęka. Miło było wreszcie zobaczyć polską drużynę w Europie, która na tle zespołu z silniejszej ligi nie robi po gaciach. Poznaniacy grali po swojemu – kontrolowali piłkę na połowie Charleroi, ustawiali się w wysokim pressingu, nie podpalali się przy byle okazji.
Długo Lech próbował wejść z piłką do bramki. Jakbyśmy popatrzyli na szanse klarowne, to było ich mało po stronie polskiej. Natomiast sporo było takich sytuacji, gdy zawodnicy Dariusza Żurawia byli już pod bramką, ale szukali jeszcze lepszego dogrania. Wreszcie ktoś powziął decyzję, że trzeba próbować strzałów z dystansu. Nie trafisz w dziesiątkę, jeśli nie będziesz rzucał wcale. No i najpierw odpalił Ramirez – z pewną dozą szczęścia, bo po rykoszecie. A niedługo później już planowo Puchacz – ładnie, z rotacją, tuż przy słupku. Dwa uderzenia z dystansu, 2:0 i Lech już był w ogródku, już witał się z gąską.
Coś nam jednak nie dawało spokoju. Bo Belgowie nie wyglądali na zespół totalnych drutów. Może i woleli grać z kontrataku, ale te kontry były zgrabne. Być może i bazowali na wrzutkach, ale wrzutkach przygotowanych. Serca stanęły, gdy Moder odpuścił krycie za Gholizadehem i ten trafił w słupek. Ale dobra, 2:0, względna kontrola, czego tu się bać?
Karny z kapelusza dla Belgów
Cóż, bać się można było sędziego, który wymyślił rzut karny z czapy dla Belgów. Satka nie złapał rywala, nie pociągnął za koszulkę, nie wyrwał ręki z barku przeciwnika, nie trącił go nogą. A sędzia wskazał na wapno. Karny z kapelusza, by nie powiedzieć z dupy. Ale od czego w pucharach Lech ma Filipa Bednarka? Ten najpierw bardzo mocno pomógł w starciu z Hammarby, a dzisiaj był najlepszym piłkarzem w drugiej połowie. Wyciągnął rzut karny. Zaraz sparował strzał z rzutu wolnego na słupek. W końcówce jeszcze jakimś cudem odbił setkę Nicholsona.
No nie będziemy się bawić w półsłówka i komplementy pisane dookoła – Bednarek był dziś po prostu zajebisty.
Ale Charleroi wcisnęło bramkę. A zaraz po tym niemiecki sędzia wyrzucił z boiska Satkę za drugą żółtą kartkę. O ile co do drugiej większych wątpliwości nie ma, to ta pierwsza… no, jej być nie powinno. Smród zrobił się kolosalny. Charleroi było już wtedy w natarciu, miało jednobramkową stratę, a tu przyszło Belgom jeszcze jednobramkowe prowadzenia w liczbie graczy na boisku.
Lech się cofnął. I czy się dziwimy? No nie. Można proponować swój sposób gry, ale są też fragmenty meczu, gdy musisz wrzucić wsteczny bieg, zaciągnąć hamulec ręczny we własnym polu karnym i liczyć, że tego autobusu rywal nie sforsuje. Wrzutka za wrzutką ze strony Belgów, główki, odbitki, przebitki. Cholera, serducho mogło stanąć. Jeszcze gdy Kamiński wyszedł sam na sam z bramkarzem, minął go, ale potknął się przed pustą bramką…
Jeszcze pięć minut doliczonych.
Kolejna wrzutka.
I jeszcze jedna.
Wreszcie gwizdek.
Cierpliwość popłaca, Lech się doczekał
Lech po raz pierwszy od sezonu 2015/16 zagra w fazie grupowej Ligi Europy. I zrobił to w naprawdę dobrym stylu. Spinając te cztery rundy eliminacji – trzynaście strzelonych goli, jedna bramka stracona, komplet zwycięstw w 90 minutach, w tym trzy triumfy na wyjeździe. Dzisiaj trzeba pogratulować i zespołowi, i władzom klubu, i Dariuszowi Żurawiowi. Długo byliśmy wobec tego trenera sceptyczni, on sam nie pomagał sobie niezbyt roztropnymi wypowiedziami, ale koniec końców chodzi o wyniki, prawda?
A za wynikami Kolejorza stoi dobry styl, odważna gra i wprowadzanie młodych zawodników. Niektórzy apelowali do Lecha o pragmatyzm. Ale ten pragmatyzm nie okazał się prymitywną grą. Jeśli ktoś pałował dośrodkowania, to Charleroi. Choć po nerwówce, choć po wielkich emocjach, to Lech jest w fazie grupowej Ligi Europy. I jest w niej na swoich warunkach.
Royal Charleroi – Lech Poznań 1:2 (0:2)
Dani Ramirez (34.), Tymoteusz Puchacz (41.) – Mamadou Fall (56.)
fot. NewsPix