– Po dwóch latach kierowania polską piłką przez Bońka trudno się dopatrzyć planu i wizji. To nie jest prezesura zła, ale też bardzo daleka od oczekiwań związanych z pojawieniem się Bońka w PZPN. Mamy do czynienia bardziej z indywidualnymi szarżami niż przemyślanymi zespołowymi akcjami. W sumie nie powinno to dziwić. Boniek startował w wyborach bez programu. Odmówił nawet udziału w debacie wyborczej – jego jedynym programem było wielkie nazwisko. Jak się okazało, to wystarczyło – czytamy dziś w Rzeczpospolitej. Zapraszamy na sobotni przegląd prasy.
FAKT
Zaczynamy od newsa transferowego, bo Lech już myśli o wzmocnieniach. Stilić wróci do Poznania?
Kolejorz mocno rozważa złożenie propozycji kontraktu Semirowi Štiliciowi. Wiele zależy jednak od tego, czy w Poznaniu zostanie Darko Jevtić. (…) Na początku tego roku chciał wrócić do Poznania, ale m.in. weto postawił ówczesny trener Kolejorza Mariusz Rumak, który szukał szybszych piłkarzy, a to nie jest akurat atut Bośniaka. Wybrał zatem propozycję Wisły, z którą związał się półtorarocznym kontraktem (do czerwca 2015), i Franciszka Smudę, który pomógł mu się odbudować. – Lech to już zamknięty rozdział – powiedział Štilić w sierpniu w jednym z wywiadów. Czy jest zatem jakakolwiek szansa teraz na porozumienie? Na pewno chętnie widziałby pomocnika przy Bułgarskiej obecny szkoleniowiec Maciej Skorża, który uwielbia kombinacyjną grę. Na razie jedno jest pewne – sprawa jest na bardzo wstępnym etapie, bo jeszcze nie doszło nawet do konkretnych rozmów z zawodnikiem. Choć kandydatura Semira jest bardzo mocno rozpatrywana przez aktualnego wicemistrza Polski. Ten fakt skomentował również Smuda. – Nie wiem, czy Semir poszedłby do Lecha, na razie i tak do tego daleka droga. Bardzo chciałbym go zatrzymać u nas. Wszystko wyjaśni się zimą, ale już się obawiam tego okresu – mówi opiekun Wisły.
Tematy ligowe:
– Legia wymęczyła wygraną
– Bohater z izby wytrzeźwień (niezły tytuł!)
– Smuda pod presją przed meczem w Zabrzu
– Wilczek chciałby wyjechać za granicę
– W Białymstoku wielki świat
Spójrzmy na fragment ostatniego tekstu, a wrócimy do niego jeszcze przy Przeglądzie Sportowym.
Kosztował 250 milionów, jego budowę rozpoczynali Francuzi, kończyli Hiszpanie, a na nim mają być oklaskiwani Polacy. Nowy białostocki Stadion Miejski dzisiaj wieczorem wypełni się do ostatniego miejsca. Mecz Jagiellonii z Pogonią Szczecin obejrzy 22,5 tysiąca kibiców
I tyle tak naprawdę wystarczy, by wiedzieć, co będzie działo się w Białymstoku.
Robert Lewandowski ma zamiar trochę postrzelać. I to w ten weekend, bo rywala ma ku temu odpowiedniego.
Robert Lewandowski powinien wystąpić w spotkaniu z Werderem Brema. Szykuje się strzelecki popis Polaka. Wszyscy mamy jeszcze w pamięci brutalny faul nakładką na Robercie Lewandowskim w spotkaniu Polska – Szkocja (2:2) oraz podziurawiony ochraniacz, który uratował naszemu napastnikowi kości piszczelową. Najlepszy polski piłkarz po meczu kadry wrócił do Monachium. W czwartek trener Pep Guardiola dał piłkarzom grającym w tygodniu dla drużyn narodowych odpocząć od treningów z piłką. Lewandowski i kilku innych kadrowiczów w zespole mistrza Niemiec jeździli na rowerku i przechodzili zabiegu. Na szczęście uraz Lewandowskiego nie jest poważny i zgodnie z zapowiedzią Bayernu, nasz napastnik wystąpi w sobotnim spotkaniu z Werderem Brema. Szkoda by zresztą było, gdyby stracił taki mecz. Mistrzowie Niemiec i aktualny lider Bundesligi podejmuje bowiem najsłabszy zespół tego sezonu, który nie był w stanie wygrać jeszcze meczu w siedmiu kolejkach. Jest to więc idealna okazja dla Lewandowskiego, żeby zdecydowanie poprawić strzelecki dorobek. Na razie Polak ma w niemieckiej ekstraklasie 4 gole na koncie. A Werder jest ostatnio jednym z jego ulubionych rywali.
Z kolei Mateusz Borek odpowiada jak co tydzień na pytania czytelników. I nawołuje o powołanie dla Makuszewskiego i Linettego.
Karol Linetty – tak się nazywa zawodnik, którego przydałoby się sprawdzić w kadrze. Ten chłopak ma charakter i coraz większe umiejętności piłkarskie. W tym roku wystąpił już cztery razy w reprezentacji i generalnie prezentował się nieźle. A nie muszę chyba mówić, jakie mamy problemy na pozycji numer 8. Drugim piłkarzem, którego już teraz widziałbym w reprezentacji, jest Maciej Makuszewski. Zobaczcie – czy Lechia gra dobrze, czy beznadziejnie, to właśnie on najczęściej pcha jej grę do przodu. To tyle, jeśli chodzi o tych, których trzeba powołać, ale jest też w ekstraklasie grupa zawodników, którym Nawałka powinien uważnie się przyglądać. Na pewno są w niej Gajos i Drągowski z Jagiellonii, bracia Mak z Bełchatowa, Budziński z Cracovii, Kownacki z Lecha, Zwoliński z Pogonii i Murawski z Piasta.
Hm, odważne propozycje, jeśli chodzi o same nazwiska.
RZECZPOSPOLITA
Piotr Żelazny pisze o bilansie dwulatka, czyli Zbigniewa Bońka.
Zbigniew Boniek od dwóch lat jest prezesem PZPN. Ludzie, którzy go znają, mówią, że działa instynktownie i to właśnie czyniło z niego wielkiego piłkarza i bardzo słabego trenera. A jakiego prezesa? Po dwóch latach kierowania polską piłką przez Bońka trudno się dopatrzyć planu i wizji. To nie jest prezesura zła, ale też bardzo daleka od oczekiwań związanych z pojawieniem się Bońka w PZPN. Mamy do czynienia bardziej z indywidualnymi szarżami niż przemyślanymi zespołowymi akcjami. W sumie nie powinno to dziwić. Boniek startował w wyborach bez programu. Odmówił nawet udziału w debacie wyborczej – jego jedynym programem było wielkie nazwisko. Jak się okazało, to wystarczyło. Już pierwsza decyzja – o oddaniu stanowiska wiceprezesa do spraw szkolenia konkurentowi w wyborach Romanowi Koseckiemu – pokazała, jak bardzo Boniek polega na instynkcie. Dziś Kosecki jest odsuniętym na bocznicę ni to wewnętrznym opozycjonistą, ni to partnerem. – Zawsze chciał wszystko robić sam, uważał, że zna się na wszystkim najlepiej. Podczas mistrzostw świata w 1986 roku w Meksyku był trenerem, prezesem, piłkarzem i nawet kucharzem – opowiada były kolega Bońka z reprezentacji. – Pamiętam, jak w trakcie mundialu wszedł do stołówki w hotelu, popatrzył na jedzenie na stołach, zawołał kucharza i zaczął go besztać: „Co to, k…, jest? Wyrzuć to i przynieś nam makaron”. I oczywiście tak się stało. Przerażony kucharz natychmiast wszystko zgarnął ze stołów i przyniósł spaghetti.
Kawałek felietonu Stefana Szczepłka.
Zwycięstwo Polski nad Niemcami to zła wiadomość dla każdego, kto widzi w Polsce miejsce zapomniane przez Pana Boga, a w Polakach ofiary losu. Martyrologia jest wpisana w naszą świadomość narodową. My zawsze mieliśmy pod górkę. Jak nie atakował nas margrabia Hodo, to Tatarzy, jak nie Hitler, to Stalin, a raz obaj jednocześnie. Jeśli ktoś ma pecha, może zostać pobity przez Niemców nawet w samolocie. Wszystko to nie zdarza się innym, tylko Polakom.
I fragment rozmowy tego samego autora z jednym z byłych selekcjonerów. Engel mówi o narodzinach drużyny.
Która reprezentacja Polski jest prawdziwa? Ta ze zwycięskiego meczu z Niemcami czy zremisowanego ze Szkocją?
– Ani jedna, ani druga. Ona tworzy się na naszych oczach. Budują ją mecze towarzyskie, ale w największym stopniu takie jak te dwa, w których stawką są punkty. Widać dużo korzystnych zmian. Zawodnicy wreszcie poświęcają się dla reprezentacji. Wchodzi do niej cała młoda generacja, a nie jeden czy dwóch zawodników. Ich talent daje nadzieje na to, że lada chwila będą odnosić sukcesy.
GAZETA WYBORCZA
Paweł Wilkowicz zagląda za naszą zachodnią granicę, konkretniej do Monachium. Czyli Guardiola na wojennej ścieżce.
Magazyn “Focus” oszacował, że u mistrza Niemiec leczą się zamiast grać piłkarze warci łącznie aż 146 mln euro. Wśród nich Bastian Schweinsteiger, który już nie pamięta, kiedy ostatnio był w pełni zdrowy, z możliwych 65 meczów u Guardioli rozegrał tylko 38, z czego wiele z blokadą, a teraz leczy uraz rzepki i do gry wróci w przyszłym roku. Problem z rzepką ma też Ribery, a wcześniej leczył kontuzję pleców, która go wyeliminowała z mundialu. Javi Martinez zerwał wiązadła w sierpniu, wróci najszybciej w lutym przyszłego roku. Pepe Reina ma kontuzję łydki, Holger Badstuber ścięgien. A to wszystko i tak blednie przy problemach pacjenta, o którego wybuchła w Monachium zimna wojna między sztabem trenerskim a medycznym. Wojna o kolano Thiago Alcantary. We wtorek Thiago trzeci raz w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy uszkodził wiązadła. Wydawał się już gotowy do powrotu, ale tak samo było w maju: wrócił do treningów, kolano okazało się niewystarczająco stabilne i przed nim kolejna operacja. A hiszpański pomocnik to oczko w głowie Pepa Guardioli, piłkarz sprowadzony z Barcelony na jego życzenie, kluczowy w jego taktyce, nazywany przez niemieckich dziennikarzy otwieraczem do konserw po tym, co robił swoimi podaniami z obroną przeciwników. Dla Guardioli Thiago jest tak ważny, że przy poprzednim urazie nie pozwolił go leczyć lekarzom wybranym przez klub, tylko wysłał Hiszpana do Barcelony, do swojego zaufanego lekarza Ramona Cugata. Do doktora klubowego Barcelony, który przez ostatnie lata wiele razy stawiał na nogi m.in. Xaviego i Carlesa Puyola. I w ten sposób Guardiola sam sobie strzelił w kolano. Bo rzucił wyzwanie lekarzowi Bayernu, licząc zapewne, że w tej walce o wpływy szefowie staną po stronie trenera. Ale się przeliczył. Ten, któremu rzucił wyzwanie, Hans-Wilhelm Müller-Wohlfahrt, to nie jest po prostu lekarz. To Doktor Bayern. Jeden z klubowych pomników. Nazywany Der Doc albo Winnetou, bo mimo 72 lat ma nadal kruczoczarne włosy i czas się go nie ima. Lekarzem Bayernu jest od 38 lat, a reprezentacji Niemiec od 18.
SUPER EXPRESS
Każdy gol jest dla mamy – oto historia opowiedziana przez Michała Maka.
Gdyby nie mama, dziś pewnie nie gralibyśmy w piłkę. Nawet kiedy już walczyła z nowotworem płuc, oglądała w telewizji wszystkie nasze mecze. Marzyła, byśmy zagrali w reprezentacji Polski. I ja to pragnienie spełnię, bo wierzę, że nadal się nami opiekuje z nieba – mówi Michał Mak (23 l.). Najlepszy piłkarz GKS Bełchatów jest w kręgu zainteresowań Adama Nawałki (57 l.) i niewykluczone, że zostanie powołany do kadry na listopadowy mecz z Gruzją. Wynajęte mieszkanie Michała i Mateusza Maków w Bełchatowie. Mateusz w ostatnich tygodniach jest tu gościem, bo leczy kontuzję kolana w Łodzi. Drugi z bliźniaków, Michał, oprowadza reporterów “SE” po swoim lokum. Centralne miejsce w mieszkaniu zajmują dwa obrazy. Na jednym widnieją bracia Makowie w klubowych koszulkach, a nad ich podobiznami portret kobiety o pięknym uśmiechu i dobrych oczach. – To nasza mama Danusia. Po czterech latach bohaterskiej walki z rakiem płuc zmarła w lipcu ubiegłego roku. Miała 59 lat – opowiada Michał, patrząc z czułością na podobiznę mamy. (…) – Zadzwoniła siostra i powiedziała, że z mamą jest źle i żebyśmy szybko przyjeżdżali do szpitala w Gliwicach. Zdążyliśmy się pożegnać. Na pogrzeb przyjechała cała drużyna i trenerzy. Człowiek starał się skoncentrować na obowiązkach, ale myśli wciąż wracały do najukochańszej osoby na świecie. Wszystko ją bolało, a nam z uśmiechem mówiła, że chce jak najdłużej być na ziemi, dla nas. Kiedy usunięto jej płuco, przez półtora roku czuła się bardzo dobrze, ale potem koszmar wrócił – opowiada Michał. – Mama żyła dla nas, a dziś my z Mateuszem staramy się żyć tak, by była z nas dumna. Co rano, kiedy modlimy się przed jej portretem, obiecujemy, że zrobimy wszystko, by patrząc na nas z góry była szczęśliwa.
Dalej Superak pisze, że reprezentanci Polski nie grają dla kasy, tylko dla orła. I trudno, żeby w drużynie narodowej było inaczej.
W ostatnich meczach nasi kadrowicze nie odstawiali ani nogi, ani głowy. I to dosłownie. Robert Lewandowski (26 l.) ma pokiereszowany piszczel, a Kamil Glik (26 l.) rozbity łuk brwiowy. Widać, że piłkarze walczą dla orła, a pieniądze mają tu drugorzędne znaczenie. Za awans do Euro 2016 dostaną około 8 mln złotych do podziału. To grosze w porównaniu z tym, co największe polskie gwiazdy zarabiają w klubach. Po trzech meczach Polska jest liderem w grupie D i nadzieje na awans znacznie wzrosły. Jeśli cel zostanie osiągnięty, to ustaloną z PZPN premię podzieli rada drużyny. Osiem milionów trzeba rozparcelować (choć nie po równo) na około 30 osób, więc indywidualna nagroda wyniesie niecałe 300 tysięcy złotych. Takie pieniądze w klubie Robert Lewandowski (jego kontrakt szacuje się na 10 milionów euro rocznie) zarabia w ciągu niecałych. trzech dni. Z kolei Wojciech Szczęsny potrzebuje na to czterech dni i kilku godzin, bo jego dniówka w Arsenalu to około 69 tysięcy złotych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na okładce PS króluje Legia.
Biorę odpowiedzialność za wszystkie transfery – komunikuje Adam Mandziara, prokurent zarządu Lechii. Spoglądamy na wywiad.
Ludziom związanym z Franzem Josefem Wernze, czyli także panu, zarzuca się, że nie dbacie o rozwój klubu, tylko o własne interesy. Jak się pan do tego odniesie?
– W poprzednim sezonie – o czym szybko zapomniano – Lechia zajęła czwarte miejsce w ekstraklasie, co było najlepszym wynikiem tego klubu w lidze od blisko 60 lat. Wchodząc do klubu na początku roku, uratowaliśmy de facto Lechię przed upadłością. Bo umowa z poprzednim właścicielem o spłacie długów z tytułu udzielonych przez niego pożyczek wygasała 31 grudnia 2013 roku. Rodzinie Kucharów trzeba było zapłacić aż 13 mln złotych. Kto to uregulował? Nowy właściciel. Dług klubu nie zniknął, zmienił się jedynie wierzyciel, który jednak zmniejszył odsetki. I będzie w przyszłości dążyć do oddłużenia klubu, chociażby poprzez podwyższenie kapitału, przy jednoczesnym zagwarantowaniu akcjonariuszom mniejszościowym pełni ich praw, co jest zapisane w statucie. Ponadto przed obecnym sezonem pan Wernze zainwestował 500 tys. euro w transfery zawodników, a kolejnych 500 tys. euro dołożył jako pożyczkę w celu zapewnienia płynności finansowej. Prywatnie zapłacił za transfer Damiana Łukasika, a jeszcze dziś przeleje na konto klubu 1,6 mln euro.
(…)
Czy Andrzej Juskowiak, były wiceprezes ds. sportowych, stał za każdym z 20 transferów Lechii?
– Samodzielne pomysły Andrzeja Juskowiaka na zawodników to Valente, Bougaidis, Ribeiro, Podleśny i Buksa. Za resztą sprowadzonych do Gdańska zawodników stoję również ja. Za wszystkich zawodników w Lechii mogę wziąć odpowiedzialność.
Kolejna rozmowa to z Kamilem Wilczkiem. Wyciągamy dwa niezwiązane ze sobą fragmenty, bo nic konkretnego tutaj nie pada.
Chce pan wyjechać za granicę?
– Każdy ma jakiś cel. Moim jest spróbowanie sił za granicą na profesjonalnym poziomie, bo w Hiszpanii grałem w półzawodowym klubie. Myślę, że właściwy moment to wyjazd przed trzydziestką. Kontrakt z Piastem mam do czerwca, ale nie zastanawiam się, co będzie. Dziś liczą się bramki i moje występy.
(…)
Języka nauczył się pan, grając w Hiszpanii. Miał pan wtedy 18 lat. Czy wyjazd był ryzykowną decyzją?
– To było duże wyzwanie i tak naprawdę duża niewiadoma. Rzuciłem wszystko i pojechałem. Choć Hiszpanii nie podbiłem, wiele się wtedy nauczyłem. Musiałem praktycznie z dnia na dzień rozpocząć dorosłe życie. Wcześniej mogłem liczyć na rodziców, a wtedy to się skończyło. Ale wyszło mi to na dobre.
Kto żyw, idzie na mecz – wracamy do tekstu, cytowanego fragmentem w Fakcie, o Białymstoku.
Film Piłkarski poker z 1988 roku w Białymstoku został przyjęty z oburzeniem. Gdy w trakcie premiery na ekranie pojawił się napis Białystok z furmanką stojąca na parkingu przed dworcem kolejowym, w kinie rozległy się przeraźliwe gwizdy. I jeszcze ten śledzikowy zaśpiew taksówkarza: Pan z Warszawy? Możie podwiezc? U nas Łapińskich jak psów!. Film trafił na ekrany, gdy po raz pierwszy Białystok przeżywał futbolową gorączkę. Inauguracyjny mecz ekstraklasy przeciwko Widzewowi na dożynkowym stadionie oglądało No właśnie. Oficjalna liczba to 35 000, ale wielu dałoby się pokroić, że pękła czterdziestka. Jacek Bayer, jednak z legend klubu, dziś niemal pięćdziesięciolatek, wspomina: – Sierpniowy dzień, piękna słoneczna pogoda. Jedziemy przez miasto autokarem eskortowanym przez milicyjne suki na sygnale, a ludzi jakby wymiotło. Puste chodniki, na ulicach żadnych samochodów. Co się dziwić – mówi ktoś. Każdy nad wodę pojechał. Trochę nam się smutno zrobiło. Ale im bliżej stadionu, tym coraz bardziej byliśmy przekonani, że nikt jednak plażuje. Już wiedzieliśmy, że kto żyw, jechał na stadion. Dwie godziny przed meczem na drewnianych ławkach siedziało ponad 30 tysięcy ludzi. Inny ze słynnych jagiellończyków, Dariusz Czykier, dodaje: – To było wielkie święto dla piłkarzy, miasta, całego regionu. Stadion wypełniony po brzegi, a spiker pyta: Suwałki są?. Są! – odkrzykiwali kibice. Bielsk jest?. Jeeest!. Hajnówka obecna?. Taak! – krzyczeli. No i rozpoczynaliśmy mecz. Żony i sympatie piłkarzy siedziały na żużlowej bieżni okalającej boisko. Nie było ich gdzie wcisnąć. Przed stadionem świetnie sprzedawały się napoje w foliowych woreczkach. Czymś trzeba było popić wódeczkę… W sobotę wódka też pewnie się poleje, ale w saloniku VIP nowego Stadionu Miejskiego. Stadion oddany co prawda z opóźnieniem, droższy, niż zakładano, ale jest! Cały.
Tym razem już mniej wesoły temat z Polski. Podbeskidzie w dużych tarapatach, może stracić licencję.
Podbeskidzie jest winne Włodzimierzowi Małowiejskiemu ok. 300 tys. zł odszkodowania. Nie ma jednak zamiaru płacić. Małowiejskiego Górale zatrudnili w 2011 roku. Miał zająć się szkoleniem młodzieży. Trener podpisał wysoki, długoletni kontrakt i zabrał się do pracy. Kilka miesięcy później, gdy w Bielsku-Białej zmienił się prezes (Janusza Okrzesika zastąpił Marek Glogaza), został jednak zwolniony. Domagał się odszkodowania i wygrał w obu instancjach przed Piłkarskim Sądem Polubownym PZPN. Wyrok? Blisko 280 tys. zł odszkodowania, z czego 247 tys. zł stanowiła rekompensata, a około 30 tys. zł koszty związane z procesem. Klub nie miał jednak zamiaru płacić. (…) Jesteśmy w trakcie dopracowywania umowy z panem Małowiejskim. Oferta została przedstawiona za pośrednictwem jego biura prawnego. Nie wiem, jakie będą efekty, ale sprawa jest w toku. Tyle mam do powiedzenia – skomentował prezes Borecki, choć efekty dość łatwo wskazać. Stanek zdradza nam bowiem szczegóły oferty. – Podbeskidzie zaproponowało, że zapłaci nam… 10 tys. zł. A przypominam, że roszczenie wynosi już 300 tys. zł. Potraktowano nas żartobliwie – komentuje Stanek. Małowiejski nazywa to ostrzej: – Obrażają człowieka!
Na koniec – felieton Krzysztofa Stanowskiego. O kadrze.
Wiem, że nic nie wiem. Tak w największym skrócie wygląda sytuacja po dwóch meczach reprezentacji Polski. Punktowo – bardzo dobrze albo nawet fantastycznie. Ale jeśli przyjrzeć się grze i spróbować na jej bazie wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość… Ten, kto chce uznać, iż była poprawna albo nawet dobra – tak uzna. Kto inny może jednak stwierdzić, że to była kiszka. I obaj będą mieli rację. Mnożą się znaki zapytania, a wszelkie niewiadome optymiści i pesymiści rozstrzygają po swojemu, bo i argumentów jedni i drudzy dostali do woli. Sam jestem rozdarty i mam spory problem, by wydarzenia z ostatnich dni zinterpretować. Bo tak naprawdę, jak my wygraliśmy? Wytnijmy wszystkie bramki z obu meczów i obejrzyjmy to, co wtedy zostanie. Można byłoby zrobić nawet eksperyment: taki wykastrowany mecz puścić kibicom np. w Ameryce Południowej i niech zgadną, kto wygrał. Jak sądzicie, jaki byłby ich werdykt? Obawiam się, że moglibyśmy zostać z zerem punktów albo z jednym. Za mało było piłki w piłce, za mało spokoju, rozegrania, pomyślunku. Tym razem się udało, ale eliminacje są długie. Na jakiej podstawie mielibyśmy wierzyć, że uda się ponownie?
Fot.FotoPyk