Podczas zawieszenia rozgrywek PZPN zarządził, że pieniądze z Pro Junior System trafią także do spadkowiczów, co miało być formą pomocy dla najsłabszych w tych wyjątkowych czasach i próbą uniknięcia protestów w sytuacji, gdyby liga nie została dokończona. I teraz PZPN swoją uchwałę podtrzymał – po sezonie spadkowicz otrzyma 50% tego, co otrzymałby w sytuacji utrzymania się w lidze, a kolejne 50% trafi do Fundacji Piłkarstwa Polskiego, czyli tworu, który ma wspierać rozwój piłki i działania PZPN-u. Zastanawiamy się – po co podtrzymywać układ, który został wprowadzony na czas nadzwyczajny?
Jak było do tej pory? Zasady były dość żelazne – jeśli spadasz z ligi, no to sorry, z PJS nie dostajesz ani złotówki, nawet jeśli przez cały sezon wypromowałeś dziesięciu młodych piłkarzy łapiących się do widełek wiekowych. Pieniądze za młodzież tak, ale tylko w sytuacji, jeśli idzie za tym realna wartość sportowa. Był to układ sprawiedliwy, który ograniczał wystąpienie patologicznych sytuacji.
No bo dawanie pieniędzy także spadkowiczom rodzi TEORETYCZNIE pewne zagrożenia.
Na przykład takie jak w Sokole Ostróda, który w końcówce sezonu wystawił skład złożony z młodzieżowców, w tym z bramkarzem grającym na ataku, żeby tylko załapać się na większą kasę od PZPN-u. A przecież doszło do tego na starych zasadach, gdy wciąż obowiązywał warunek utrzymania się w lidze. Ale kluczowe jest tu słowo „teoretycznie”. W zeszłym sezonie przed podobnym dylematem stanął ŁKS, który mógł dokończyć sezon juniorami i zgarnąć większą kasę z PJS. W Łodzi nie odwalano jednak cyrków i dokończono sezon normalnie, budując zespół na pierwszą ligę. Ale dylemat musiał być spory. Na szali po jednej stronie dobre imię klubu, a na drugiej dodatkowe 750 tysięcy złotych, jakie można było zgarnąć przy awansie o dwie pozycje w PJS. Znaleźliby się też tacy, którzy by przyklasnęli – spadli, to przynajmniej ogrywają juniorów, w czym problem?
Ano w tym, że jest to niesprawiedliwe wobec pozostałych drużyn, których trenerzy przy wystawianiu jedenastek kierują się wyłącznie aspektem sportowym. Nie oparła się za to Olimpia Elbląg, która „ogrywanie młodzieżowców” postawiła w hierarchii priorytetów wyżej niż awans do wyższej ligi. Ogrywała ich wręcz ordynarnie, żegnając się przy tym z trzonem zespołu i szkoleniowcem, którzy – o dziwo – myśleli bardziej o sportowych celach niż finansach klubu. A to znów – powtórzmy – w sytuacji, gdy nie ma mowy o potencjalnym spadkowiczu.
Furtki do krętactwa już są, a podtrzymanie układu z 50% dla zdegradowanych tylko otwiera kolejne.
I teraz wyobraźmy sobie, że jakaś Warta Poznań czy ligę niżej Odra Opole już w kwietniu dowiaduje się, że spadnie, co przy obecnym układzie (jeden spadkowicz) jest prawdopodobne. Powstanie identyczny dylemat, co w poprzednim sezonie. ŁKS się oparł, ale czy mamy pewność, że inny klub nie odstawi kabaretu dla kilkuset tysięcy złotych? No właśnie.
Zapis o przyznaniu połowy kwoty spadkowiczowi był wprowadzony w momencie przerwania rozgrywek, gdy nie było do końca wiadomo, czy ligę w ogóle uda się dograć. Wybrano rozwiązanie pośrednie, które zadowoliłoby poszkodowanych i pozwoliłoby uniknąć ewentualnych roszczeń czy spraw w sądzie. No bo jak rozdysponować kasę w sytuacji, gdyby ligi nie udało się dokończyć i – co było brane pod uwagę – żadna z drużyn by nie spadała? Rodziłoby to pole do różnych interpretacji przepisów, więc PZPN uznał, że najlepsze będzie salomonowe rozwiązanie. A teraz, jaka jest logika? Dlaczego znów decydujemy się na rozwiązanie kryzysowe, gdy opracowaliśmy procedury pozwalające normalnie kontynuować rozgrywki? Podobnie zresztą jest z limitem pięciu zmian czy regułami dot. pracy dziennikarzy lub obecności na stadionach kibiców.
Rozwiązania przyjmowane tymczasowo, jako chwilowe rozwiązania, które miały nam pozwolić na bezbolesne przejście przez największy kryzys, zostają z nami na dłużej. Czasem ma to uzasadnienie – choćby w kontekście prognozowanej drugiej fali koronawirusa. Czasem jednak… Cóż, po prostu tego uzasadnienia nie znajdujemy.
Liczymy na to, że do żadnych patologii w uzyskiwaniu funduszu z PJS nie dojdzie. Najgorszy byłby scenariusz, w którym któraś z ekip świadomie – na przykład zimą – rezygnuje z celów sportowych w imię punktowania. Nie ma co się oszukiwać: podtrzymanie zapisu o 50% dla spadkowiczów to otwarcie bramek na autostradzie dla cwaniaków. Oby nikt na nią nie wjechał.
Fot. FotoPyK