Pierwszy mecz sezonu? Bez celnego strzału, punkt dopisany, a powinny być trzy. Drugi mecz sezonu? Cztery celne strzały, trzy gole, pierwsze zwycięstwo. Tak, Korona zdecydowanie wyciska maksa z tego, co sobie wykreuje. Co prawda dziś o punkty znów trzeba było walczyć w końcowych minutach spotkania, jednak kibice w Kielcach mogą być zadowoleni. Zapewne odzwyczaili się już od tego, że ich drużynie najzwyczajniej w świecie idzie.
Ci właśnie kibice w tym momencie ustawiają się pewnie w kolejce po autografy do Jacka Podgórskiego. A przynajmniej powinni to zrobić, bo dziś boczny pomocnik Korony rozegrał chyba najlepszy mecz w karierze. Momentami przecieraliśmy oczy ze zdumienia, zwłaszcza wtedy, gdy Podgórski założył siatkę rywalowi i pomknął skrzydłem tak, jakby nazywał się Memphis Depay. Ale przede wszystkim efektowne akcje Podgórskiego były poparte konkretami.
- Asysta przy golu na 1:0 – dogranie na nos Jacka Kiełba
- Asysta przy bramce na 2:0 – ogranie Kulawiaka, idealne podanie do Pawła Łysiaka
- Zagranie z pola karnego do Kiełba, które powinno dać trzeciego gola, jednak ten nieczysto trafił w piłkę
- Kolejna centra na głowę Kiełba, tym razem zakończona niecelnym strzałem
A to wszystko w ciągu 45 minut. Po zmianie stron być może już tak kolorowo nie było, ale gdy Podgórski zszedł z boiska, ofensywa Korony już zupełnie wyhamowała. Dlatego Podgórskiemu należało oddać kilka zasłużonych słów pochwały.
Korona zaczęła z przytupem
Gdy tak patrzymy na GKS Jastrzębie, to przypomina nam się pewne powiedzenie. Z przodu liceum, z tyłu muzeum. Tak to mniej więcej w śląskiej ekipie wygląda, bo silnej ofensywy odmówić im nie można. Farid Ali, Daniel Feruga, Patryk Skórecki – obrońcy Korony mieli z nimi problemy. Ale niestety dla Pawła Ściebury i jego podopiecznych ktoś wymyślił, że w piłce nożnej nie wystarczy atakować, trzeba się także bronić. A z tym jastrzębianie mają wyraźne problemy. Nie pomogło nawet wymienienie linii defensywnej po wtopie z Arką (0:4). Dziś od pierwszej minuty w tyłach GKS-u dominowała elektryka, a Korona wyczuła pismo nosem.
Pierwsza bramka dla gospodarzy padła w drugiej minucie gry. Zapiszemy ją na konto Mariusza Pawełka, który wyszedł z bramki, potem postanowił się jednak cofnąć, potem znów wyjść i skończyło się to tak, że mógł tylko obserwować, jak piłka wpada do siatki. Natomiast wymowne niech będzie to, że w ciągu około 120 sekund Korona oddała trzy strzały. Wystarczył mocniejszy pressing i Jastrzębie już było w miejscu, gdzie słońce nie dochodzi. Ba, mało tego. Przecież w 4. minucie gry Kiełb zagrał do Grzegorza Szymusika tak, że gdyby ten lepiej przyjął piłkę, to nie byłoby mowy o tym, że nie padnie gol. Tyle miejsca boczny obrońca Korony miał w polu karnym rywala.
Jednym słowem – dramat.
GKS Jastrzębie miał swoje okazje
Ale, jako się rzekło, GKS miał też momenty, w których podnosił głowę, bo akcja przenosiła się pod pole karne Korony. To jastrzębianie bardziej wymęczyli dziś bramkarza, oddając sześć celnych strzałów. Do tego musimy dorzucić kilka zablokowanych prób Marka Mroza i wychodzi nam, że to spotkanie wcale nie było tak jednostronne, jak zapowiadało się w pierwszych fragmentach gry. GKS też potrafił błysnąć skutecznością – Daniel Rumin trafił przecież do siatki po tym, jak przytomnie wykorzystał złamanie linii spalonego przez Rafała Grzelaka i podanie (choć może raczej strzał) Skóreckiego.
Po zmianie stron też bywało nerwowo, choćby wtedy, gdy Feruga był o włos o wygraną piłki po dograniu na piąty metr. Albo wtedy, gdy Daniel Szczepan zdecydował się na strzał z ostrego kąta. To właśnie to uderzenie zapoczątkowało akcję bramkową GKS-u, bo jastrzębianie wywalczyli korner. Po nim Mróz zgubił Tzimopoulusa i Firleja, co zakończyło się wyrównaniem.
82 minuta, gol na 2:2. Wydawało się, że koszmar Macieja Bartoszka powrócił.
Sabotażysta Kulawiak
Na szczęście dla Korony był to raczej liść na odmułkę niż nokautujący prawy prosty. Choć faktycznie rola szczęścia jest tu niebagatelna, bo przecież kielczanie mieli za sobą dwie potwornie spieprzone sytuacje.
- Najpierw Wiktor Długosz przegrał pojedynek z Pawełkiem
- Potem Thiakane nie trafił z pięciu metrów, bo obracał się jak wóz z węglem
Ale GKS Jastrzębie dał rywalowi trzecią szansę. Dominik Kulawiak, który zdecydowanie nie miał dziś najlepszego dnia, bo przecież zawalił i przy wcześniejszych bramkach, wybijał piłkę tak, że trafił prosto w Firleja. Co lepsze – zaraz potem stwierdził, że najlepiej będzie tegoż Firleja powstrzymać faulem. We własnym polu karnym.
Ręce opadają. No przynajmniej nam, bo Senegalczyk akurat wzniósł je w górę w geście radości po tym, jak zamienił “jedenastkę” na gola. Najwidoczniej los postanowił oddać Koronie to, co zabrał jej przed tygodniem.
Korona Kielce – GKS Jastrzębie 3:2
Kiełb 2′, Łysiak 21′, Thiakane 88′ – Rumin 27′, Mróz 82′
Fot. Newspix