Luis Figo w Hiszpanii. Ashley Cole w Anglii. Zlatan Ibrahimović we Włoszech. Kasper Hamalainen w Polsce. W różnych krajach pojęcie “piłkarskiego zdrajcy” ma inny przykład, ale tę samą definicję. Gościa, który przechodzi do odwiecznego rywala. Zdaniem kibica – dla kasy. Zdaniem samego zainteresowanego poniekąd pewnie też, ale wiadomo – ilu ludzi, tyle powodów. W każdym razie od dziś swój przykład zdrajcy mają też duńscy kibice. Traf chciał, że został nim dobrze nam znany człowiek, czyli Kamil Wilczek.
Transfer Kamila Wilczka do FC Kopenhagi przez długi czas był trzymany w tajemnicy. Zresztą nie ma co się dziwić, bo reakcje kibiców, gdy jeden z tamtejszych portali podał tę informację, wywołały burzę w sieci. Co prawda Polak nie trafia do wicemistrza kraju bezpośrednio zza miedzy, jednak półroczny pobyt w Goztepe niewiele wnosi do sprawy. Dla kibiców Brondby sprawa jest prosta. Ich klubowa legenda odchodzi do największego rywala. Nie ma mowy o przebaczeniu.
Status idola Brondby? Zasłużony
No właśnie, legenda, bo o ile w przypadku Hamalainena czy Zlatana możemy mówić o kontrowersyjnych transferach, tak nikt raczej nie nazwie ich legendami Lecha czy Juventusu. Natomiast Wilczek w barwach Brondby zapracował sobie na status kogoś więcej niż gościa, który przyszedł pokopać w piłkę i robił to całkiem nieźle. Krótkie przypomnienie jego dokonań.
- Gracz wiosny w 2018 roku
- Dwa gole dające Brondby Puchar Danii
- 25 goli w 2018 roku – najwięcej w roku kalendarzowym w historii duńskiej Superligi
- Opaska kapitańska
- 72 gole w Superlidze – rekord wszech czasów w barwach Brondby
- Wicekról strzelców ubiegłego sezonu – mimo że ominął połowę spotkań
- Dwa razy z rzędu wybrany piłkarzem roku
Sami widzicie, że fani Drengene fra Vestegnen mogli nosić go na rękach. Wilczek dał Brondby jedno z niewielu trofeów w ostatnich latach. W międzyczasie często strzelał też w derbach z Kopenhagą. Dwa gole na wagę zwycięstwa w poprzednim sezonie. Kolejne dwa rok wcześniej, gdy Brondby raz ograło, a raz zremisowało z lokalnym rywalem. I wreszcie bramka, która w 2018 roku wyrzuciła Løverne z Pucharu Danii. Piękne wspomnienia, sporo sukcesów i zupełnie zasłużony status legendy.
Goztepe, czyli stracone pół roku
Śmiało można powiedzieć, że gdy Wilczek pół roku temu przenosił się do Goztepe, ludzie płakali. Wystarczy spojrzeć na komentarze pod zamieszczonym wyżej filmikiem. Niektórzy nazywali go najlepszym piłkarzem świata.
Kamil Wilczek. Najlepszym piłkarzem świata.
Miłość lokalesów do swoich gwiazd nie zna granic. W każdym razie odejście polskiego napastnika było zrozumiałe. Po pierwsze wszyscy rozumieli, że sam zainteresowany chciałby spieniężyć swoją dobrą formę i zarobić trochę grosza na koniec kariery. Po drugie – Brondby miało ogromne problemy finansowe i nie mogło wzgardzić ofertą za swojego najlepszego strzelca. Pisaliśmy wtedy tak:
Jak duże są problemy Brondby? Nie wiadomo, ale na tyle, że zaczęto spekulować o przejęciu klubu, więc wygląda na to, że żarty się skończyły. Okazję szybko zwęszył Red Bull, który szuka kolejnych drużyn do swojej siatki rozsianych po świecie drużyn. Jest już Brazylia, jest USA, a przede wszystkim są Austria i Niemcy. Do stolicy Danii miał nawet wybrać się Dietrich Mateschitz. I tu zaczyna się zabawa, bo kibice Brondby na wieść o możliwym przekazaniu klubu w ręce Red Bulla trochę się wkurzyli, delikatnie mówiąc.
„Fuck Red Bull”, „Tradycja ponad pieniądze”, „Lepsze bankructwo niż Red Bull”.
Cóż, przed Red Bullem udało się uchronić. Przed stratą Wilczka już nie. Polak trafił do Goztepe, gdzie miał być podstawowym piłkarzem i najlepszą strzelbą zespołu. Znów fragment naszego tekstu:
Teraz jego miejscem pracy (i strzelania) będzie aktualnie ósma drużyna tureckiej ekstraklasy. Zdaniem Filipa Cieślińskiego, naszego eksperta od futbolu nad Bosforem, transfer ten wydaje się przemyślany. – Wydaje mi się, że z marszu będzie miał pierwszy skład. Pamiętajmy, że nie tak dawno łączono go z Besiktasem i nie było to łączenie absurdalne. Jest tam Burak Yilmaz, ale Wilczek byłby tuż za nim.
Od miłości do nienawiści
I faktycznie, Wilczek pewne miejsce w składzie miał. Tyle że na tureckiej ziemi poradził sobie bardzo słabo. 14 meczów i zaledwie jeden gol – w dodatku z rzutu karnego. Polak z gry nie trafił nic, a okazji miał sporo. Według “StatsBomb” oddał 20 strzałów, z czego 10 celnych. Według “Sofa Score” zmarnował dwie stuprocentowe sytuacje. Ogółem – bida. Problemów Goztepe nie rozwiązał i wielce prawdopodobne było, że Wilczek zawinie mandżur. Nikt jednak nie spodziewał się, że obierze taki kierunek. Transfer do Kopenhagi kibice Brondby początkowo odebrali jako kaczkę dziennikarską. Żart. Nieśmieszny, ale żart. W mediach dominowały teksty o niedowierzaniu, gify sugerujące “prank” i wszelkiego rodzaju inne podobne reakcje.
Ale dziś Kopenhaga rozwiała wątpliwości.
https://twitter.com/FCKobenhavn/status/1291267842961297408
Trzyletni kontrakt dla Polaka, za którego rzekomo zapłacono 900 tysięcy euro. Pensja pozostaje rzecz jasna tajemnicą, ale wiadomo, że jest wyższa niż w Brondby. Wilczek na oficjalnej stronie klubowej sam podgrzał atmosferę. – Grałem kilkukrotnie na stadionie Kopenhagi i jest to naprawdę fantastyczny obiekt, na który przychodzą niesamowicie oddani fani – wypowiedź z serii “co się stanie, gdy do ogniska dolejesz kanister benzyny”.
Napastnik na gniew kibiców wspierających Drengene fra Vestegnen nie musiał długo czekać. Niektórzy z nich bardzo szybko nauczyli się języka polskiego…
Inni obrażali go wymowną, wymiotującą emotką, albo po prostu w rodzimym dialekcie. “Pieniądze przemówiły”, “Brak mi słów” lub po prostu “Wypierdalaj” – zauważyć takie komentarze fanów Brondby to nie problem. Słowem: jeden, wielki ściek.
Kopenhaga, czyli droga do Europy
No dobrze, ale zostawmy już gniew kibiców i to, że Wilczka na terenie Brondby czeka bardzo, ale to bardzo gorące przywitanie. Przypomnijmy, że kibice tego klubu byli w stanie obrzucać lokalnych rywali martwymi szczurami. Coś czujemy, że dla Polaka przygotują coś równie ciekawego… W każdym razie – co tak w ogóle czeka Wilczka w Kopenhadze? Po pierwsze – duża szansa na grę w europejskich pucharach. Bo choć Polak wielkim snajperem w lidze duńskiej był, to wyżej niż kwalifikacje do Ligi Europy nie podskoczył. Z Løverne będzie to prostsze, bo w ostatnich pięciu latach Kopenhaga tylko raz nie dotarła do fazy grupowej europejskich pucharów. Zresztą – przecież za moment zmierzy się z Manchesterem United w ćwierćfinale Ligi Europy.
Niektórych fanów stołecznego klubu dziwi trzyletnia umowa dla Polaka, ale pamiętajmy, że to uznana marka na duńskim rynku. Nie bez powodu, bo Wilczek po prostu potrafił strzelać. Wystarczy spojrzeć na ten dorobek:
- 2015/2016 – 9 celnych strzałów, 5 goli
- 2016/2017 – 27 celnych strzałów, 13 goli
- 2017/2018 – 30 celnych strzałów, 15 goli
- 2018/2019 – 24 celne strzały, 17 bramek
- 2019/2020 – 24 celne strzały, 17 goli
Snajper co się zowie. W Kopenhadze o tym wiedzą i widzą w nim gościa, który może czegoś nauczyć młodziutkiego Mikkela Kaufmanna. A przede wszystkim być nieco skuteczniejszym niż Dame N’Doye, który w ubiegłym sezonie jako “dziewiątka” upolował tylko 12 bramek we wszystkich rozgrywkach. Dla samego zawodnika jest to więc ruch idealny. Swoje szanse dostanie, ligę świetnie zna, dobry pieniądz zgarnie i jeszcze w Europie pogra. Wszystko pięknie.
Tylko trzeba uważać, żeby na zakupach nie odwiedzić przypadkiem osiedla, które wspiera przeciwny klub.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix