Ofensywni pomocnicy – już szósty przystanek na naszej trasie. Zacznijmy może od tego, że chyba nie ma pozycji, na której doszłoby do tak dużych przetasowań względem poprzedniego roku. Ci, którzy cieszyli nas swoją grą “na kierownicy” w zeszłym sezonie, albo ligę opuścili, albo zjechali z formą. Na całe szczęście w ich miejsce wskoczyli inni.
Wielu powodów do narzekania więc nie mamy. Oczywiście chciałoby się, żeby Joel Valencia dalej grał w Ekstraklasie – tym bardziej, że w Brentford jest głównie rezerwowym, nazbierał łącznie 317 minut na murawach Championship. Nie pogardzilibyśmy też Michałem Janotą, Javim Hernandezem czy Sebastianem Szymańskim (Szymonowi Pawłowskiemu pociąg chyba już odjechał). No i oczywiście chcielibyśmy widzieć w formie sprzed roku Jesusa Imaza, Zvonimira Kozulja i Wato Arweładze (dwaj ostatni też z czasem już się z ligi zawinęli). Patrząc na ostatnią trójkę, warto podkreślić to, że stały, bardzo wysoki poziom trzyma Filip Starzyński, a na wyższy w barwach Legii Warszawa wzniósł się Walerian Gwilia.
To kolejno numer trzy i numer cztery naszego zestawienia. Polak nie poprowadził Zagłębia do górnej ósemki, ale czy to aby na pewno jego wina? Mówimy przecież o najlepszym asystencie w Ekstraklasie (11 ostatnich podań zakończonych golem). A zanim rozpoczęła się runda finałowa, “Figo” miał koncie 7 asyst, do których dołożył 6 bramek. Wszystko to po podpisaniu nowego, bardzo wysokiego kontraktu. Tak, wiemy, robi to, za co dostaje pieniądze, więc nie ma co piać z zachwytu. Bardziej pijemy do tego, że nie zapadł na dziwną chorobę, która często dotyka tych, którzy złożyli podpis pod wymarzoną umową.
Z kolei Gwilię fajnie Aleksandar Vuković zbudował. Różne pomysły wychodziły w trakcie sezonu – kilkanaście meczów na dyszce zagrał skrzydłowy Luquinhas, zdarzyło się, że cofany był Kante i tak dalej – ale koniec końców Gruzin zawsze był jego żołnierzem. Ma to swoje odzwierciedlenie w liczbach. Gdy popatrzymy na kanadyjkę, widzimy, że więcej goli wypracowali dla Legii tylko Niezgoda i Wszołek (Gwilia ma 8 bramek i 5 asyst).
No ale przed nimi wylądowało jeszcze dwóch gości. Po pierwsze – Dani Ramirez, nasza jedynka. Trzeba powiedzieć, że dopiero runda wiosenna pokazała, jak dużą sztuką było wyróżnianie się w tym ŁKS-ie. Ciekawostka: Hiszpan to jedyny gracz tego klubu, który załapał się do zestawień. Drugą rzeczą jest to, jak błyskawicznie odnalazł się w Kolejorzu. Były pewne wątpliwości dotyczące tego, jak sprawdzi się w nowym otoczeniu, w którym nie będzie największą gwiazdą i nie wszystko układane będzie pod niego. Ramirez szybko uciął spekulacje. Przydarzył mu się jeden słaby mecz (ten z Legią), ale generalnie korzysta z tego, że ma lepszych partnerów. I sam ciągnie ich w górę. Już po przeprowadzce na Bułgarską walnął cztery bramki i zaliczył sześć asyst w 16 meczach ligowych. Dwa gole dołożył w Pucharze Polski. Jasne, dochodzi zmarnowany karny z Lechią w Pucharze Polski na wagę finału, ale ujmijmy to tak – w takiej formie może szybko sprawić, że ludzie o tym zapomną.
Drugi jest Jorge Felix, a więc kolejny gość, który zyskał na przestawieniu ze skrzydła do środka. Umie w takie manewry Waldemar Fornalik. Felix to inny typ niż Valencia. Bardziej egzekutor niż reżyser. I nawet jeśli gra Piasta na takiej podmiance trochę straciła, to indywidualnie trudno coś Hiszpanowi zarzucić. Stał się gwiazdą ligi i został wicekrólem strzelców.
W tym miejscu przestaje być kolorowo, ale dalej jest solidnie. Michał Nalepa jest tym piłkarzem Arki, którego za spadek – cytując klasyka – winilibyśmy najmniej. No, może poza Pavelsem Steinborsem. Warto zauważyć, że w tym sezonie ustawiany był trochę wyżej, a udźwignął tę rolę (zarówno liczbowo, jak i patrząc na samą grę) i jesteśmy przekonani, że znajdzie sobie solidny klub w Ekstraklasie (ale może też wyjechać). Pelle van Amersfoort z Cracovii był znacznie bardziej chimeryczny i nie chodzi nam tu o kopanie po autach. Wyrwę po Hernandezie załatał, ale po początku sezonu liczyliśmy na trochę więcej. Dalej Darko Jevtić, który zimą czmychnął do Rosji (i dobrze – chyba zyskał zarówno piłkarz, jak i Lech) oraz Miłosz Szczepański, z którym trudną przeprawę zaliczył Marek Papszun, ale choćby dla formy z rundy wiosennej było warto. Szkoda tej kontuzji, aczkolwiek David Tijanić (braliśmy go pod uwagę) też dał radę.
Ranking zamykają Jesus Imaz i Petteri Forsell. Pierwszy to zjazd, którego pozazdrościłby nawet Alberto Tomba. Od połowy grudnia Hiszpan nie dorzucił ani jednego gola, cały jego dorobek (ciągle całkiem imponujący) to zeszły rok. A grał regularnie. Z naszych not wynika, że tylko raz w trakcie tych szesnastu meczów zagrał przyzwoicie. Raz! W pozostałych padlina. Rozumiemy, że mógł mieć żal za zablokowany transfer życia do Arabii Saudyjskiej. Z drugiej strony – taką rundą sobie nie pomógł, jeśli myśli o podobnych ofertach. Z kolei Fin wpadł na chwilę, Korony nie utrzymał, ale rozrywki trochę zapewnił. Wspaniałe kopyto. Wahaliśmy się między nim a Zvonimirem Kozuljem, ale raz, że Bośniak grał dużo słabiej niż w poprzednim sezonie (szczególnie jego końcówce), a dwa, że zawinął się, pokazując przy tym niefajny charakter.
PS Tak, Luquinhas został sklasyfikowany wśród skrzydłowych.