Tata, Lech Kordaczuk, na trybunach Arki od lat siedemdziesiątych. Synowi Miłoszowi przekazał pasję do kibicowania. Miłosz na Arce był jeszcze w czasach, gdy ta jeździła grać do Kościerzyny czy Kujawiaka. Wspomina nawet, że we Włocławku pomagał kibicom przemycić na stadion race, które wwiózł na obiekt w schowku swojego wózka. Raz doświadczył też ataku kiboli Lechii.
Panowie są zarazem – odpowiednio – prezesem i członkiem zarządu Stowarzyszenia Klub Kibica Gdyńskiego Niepełnosprawnego. Czym jest dla nich pasja do Arki? Czy polskie stadiony są dobrze przystosowane do potrzeb niepełnosprawnych kibiców? Dlaczego Miłosz uważa, że kibicowanie jest jak lek?
***
Pamięta pan swój pierwszy mecz na Arce?
LECH KORDACZUK, PREZES STOWARZYSZENIA NIEPEŁNOSPRAWNYCH KIBICÓW ARKI GDYNIA: W 1976 rok, czerwiec, 6:1 z Dębem Dębno. Awans do I ligi. Potem pochód kibiców ze stadionu przy Ejsmonda, przez Czołgistów – dziś Piłsudskiego – Świętojańską i na skwer, a tam świętowanie awansu. Później niezwykłym doświadczeniem był wygrany Puchar Polski. Pamiętam, że mnóstwo ludzi chodziło wtedy na mecze. Aby zająć miejsce, trzeba było 3-4 godziny przed meczem przyjść na stadion. Trochę później przyszedł stan wojenny, potem Arka spadła, tułaliśmy się po 2-3 lidze… Od czasu do czasu jeździło się na wyjazdy, ale już mniej.
Bywały czasem tak zwane przygody na trasie?
Przejazdy przez Sopot, Gdańsk pociągami – kończyło się to przeważnie kamienowaniem.
Pana syn, Miłosz, opowiadał mi, że zaatakowano wasz autokar podczas wyjazdu do Radomska.
To zdarzyło się pod Gniewem. Ja byłem przyzwyczajony, ale chodziło o bezpieczeństwo Miłosza. Zresztą, to nie był jakiś autokar kibicowski, tylko większość ludzi, można powiedzieć, piknikowych. Nie było chuliganów, ale oni myśleli, że tu będą jechały flagi. Przeliczyli się.
Janusz Kupcewicz to najlepszy piłkarz Arki w historii?
Wydaje mi się, że on, ale największy sentyment mam do Zbigniewa Bielińskiego. Obrońca. Kapitan. Symbol. Tomasz Korynt też przełamał pewne schematy przechodząc z Lechii do Arki. Za co rodzina Koryntów została w Gdańsku wyklęta, ale on, do dzisiaj, utożsamia się z Arką. Dla nas cała tamta drużyna, która zdobyła Puchar Polski, jest jakimś wzorcem. Dla mnie tym bardziej, bo część piłkarzy mieszkała na mojej dzielnicy, miało się bliższy kontakt, taki bezpośredni. Bardziej utożsamiało się z drużyną, a oni też myślę, że bardziej utożsamiali się z miastem.
Jest taki piłkarz bardziej współczesny, którego szczególnie pan szanuje?
Krzysztof Sobieraj.
Za co?
Za całokształt. To po prostu dobry człowiek jest.
Jakie refleksje po tym spadkowym sezonie?
Smutek trochę. Ale mogło być jeszcze gorzej. Mogliśmy spaść dużo niżej.
Miłosz mówił mi, że liczy, że to będzie oczyszczenie.
Mam nadzieję. Ale trochę tych oczyszczeń to już mieliśmy.
Jak to jest kibicować Arce? Więcej tych pozytywnych wzruszeń, czy jednak frustracji?
Wydaje mi się, że kibicowanie obojętnie jakiej drużynie to utożsamianie się bardziej z tymi ludźmi, którzy nas otaczają, którzy w jakiś bezinteresowny sposób pomagają. No i spotkania z nimi. To jest siła kibicowania – wspólnota. Wygrywają, przegrywają – sportowo zawsze będzie różnie. Bycie wiernym kibicem polega na czymś zupełnie innym.
Miłosza w naturalny sposób wciągnął pan w pasję do Arki.
Miał szczęście, że był jeszcze na meczu na Ejsmonda. Co prawda był wtedy jeszcze mały, ale zaliczył. Sport dla Miłosza stał się formą samorealizacji.
On sam powiedział, że to dla niego jak lek.
Od marca tego leku brakowało, widać było. Zresztą nie tylko jemu, my jako stowarzyszenie mieliśmy bardzo duże plany na ten rok. Niestety, musieliśmy je odłożyć.
Jaka jest historia powstania stowarzyszenia?
Zaczynaliśmy na początku wieku, jeżdżąc z Miłoszem na wyjazdy wraz z kilkoma starszymi kibicami niepełnosprawnymi. Wtedy organizowaliśmy się w ramach stowarzyszenia kibiców Arki, natomiast w pewnym momencie uznaliśmy, że nasze potrzeby były czasami inne. Przykładowo zorganizowanie wyjazdu dla osób niepełnosprawnych to inna bajka niż zorganizowanie wyjazdu dla osób pełnosprawnych. Tak to się naturalnie wykrystalizowało i przyszedł moment, że trzeba było się oddzielić.
Założyliśmy swoje stowarzyszenie, jesteśmy zrzeszeni w federacji kibiców niepełnosprawnych. Po drugie, z racji możliwości pisania projektów, potrzebna była nam osobowość prawna. Później to już samo poszło. Arkowcy też pomogli dosyć dobrą grą, bo dwa razy mieliśmy okazję jechać na finał Pucharu Polski, był wyjazd do Danii. Dzięki współpracy z federacją również jeździmy na mecze reprezentacji Polski.
Na czym polega federacja stowarzyszeń kibiców niepełnosprawnych?
To jakby stowarzyszenie stowarzyszeń, tam należą wszystkie, a jest ich myślę w czołowych ligach Polski około dwudziestu. Pomaga choćby w tym, że nasi przedstawiciele odbywają spotkania z władzami PZPN, Ekstraklasy, pierwszej ligi. Jest dyskusja na temat uczestniczenia niepełnosprawnych w meczach, na temat sektorów, dostępności. Celem jest dojście do takiego pułapu, żeby kibice niepełnosprawni mieli taki sam komfort oglądania jak kibice pełnosprawni.
Czy pana zdaniem stadiony w Polsce są dobrze dostosowane do potrzeb kibiców niepełnosprawnych?
Wydaje mi się, że te obiekty powstają bez konsultacji z osobami niepełnosprawnymi, bez pomyślunku. Zdarzają się sytuacje, gdzie miejsce dla niepełnosprawnych jest w takim miejscu, gdzie osobie siedzącej na wózku widok przesłania barierka.
No to rzeczywiście, taki oczywisty błąd.
Jest dużo takich rzeczy. Kwestia podjazdów. Ścieżek dla niewidomych. Projektanci nie czują tego. Może nie wiedzą, że na mecz wybierze się osoba niewidoma. Czy osoba ze spektrum autyzmu, która nie może mieć miejsca obok sektora fanatycznego, bo mimo słuchawek musi być oddalona od takich głośnych miejsc.
Natomiast nie chcę, żeby było tak, że tylko narzekamy. Nie. poziom się zmienia. Dawniej było tak, że taka osoba stała na murawie albo gdzieś przy płocie. I wiem też, że na Zachodzie obiekty są często przystosowane gorzej niż u nas – choćby Włochy, Francja. Narodowy to jest na przykład światowy poziom, jest bardzo dobrze. Miejsca dobre, na środku trybun, a nie na poziomie murawy, bo co można zobaczyć z takiej wysokości, szczególnie z wózka. Standard u nas jest lepszy, ale nie zmienia to faktu, że warto mówić o tym, co jeszcze można poprawić, często nieznacznym kosztem.
Zdarzyło się już, że po waszych uwagach na obiekcie dokonano niezbędnych poprawek?
Mogę mówić o współpracy z Arką: udało nam się wyodrębnić tak zwany sektor “easy access” dla osób niepełnosprawnych, z niepełnosprawnością intelektualną, dla niewidzących, dla osób ze spektrum autyzmu. Jest to sektor przy sektorze rodzinnym, a dostęp tutaj jest łatwy, nie trzeba wiele chodzić po obiekcie. Sądząc po głosach w federacji, zasadniczo kluby starają się pomóc, wysłuchać. Nawet jeżdżąc na wyjazdy, obojętnie gdzie pisałem, spotykaliśmy się z życzliwością, czy to klubu, czy klubu kibica niepełnosprawnego, który pomagał zorganizować przyjazd tak, żeby było jak najsprawniej i najbezpieczniej. Czasami jest tak, że siedzimy, jak to się mówi, “na terenie wroga”, a pośród kibiców przeciwnej drużyny i nikomu to nie przeszkadza.
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu takiego stowarzyszenia?
Na pewno, jak wszędzie, do wszystkiego potrzebne są pieniądze. Wyjazd, trzeba zabezpieczyć kilka wózków, zamówić specjalistyczny pojazd i tak dalej. Nie ograniczamy się natomiast tylko do jeżdżenia, staramy się robić inne rzeczy. Zrobiliśmy kurs audiodeskrypcji i robimy ją na meczach Arki dla kibiców niewidomych. Chcemy wprowadzić audiodeskrypcję na meczach koszykarzy i koszykarek. W tym roku mieliśmy w planach zrobić dwa turnieje halowej piłki dla osób niepełnosprawnych, a także esportu, ale niestety pandemia nam to uniemożliwiła. Może będzie okazja w grudniu.
A co jest najprzyjemniejsze w prowadzeniu stowarzyszenia?
Jak widzisz cudzą radość, widzisz, że komuś pomogłeś. To jest satysfakcja. Wyciągnięcie tych ludzi z domów, chociaż przez chwilę, to kluczowa rzecz. Bolączką osób niepełnosprawnych jest nawet obawa z opuszczania domu.
Dla pana to chyba jeszcze inny wymiar, bo wspólnie z synem w ten sposób spędza pan czas.
Tak, to frajda. Ale Miłosz też jest w zarządzie, zajmuje się wieloma sprawami, bo ja pracując z osobami niepełnosprawnymi na etacie mam swoje obowiązki Przygotowuję go też w ten sposób do samodzielnego życia, to jest ważne.
Czy są takie kwestie, o których wie pan z pracy i wieloletniego obcowania z osobami niepełnosprawnymi, a o których pełnosprawni powinni wiedzieć?
Czasem robimy takie szkolenia – jak rozmawiać z osobą niepełnosprawną. Takich parę bardzo prostych rzeczy. Na przykład z osobą na wózku powinno się rozmawiać siedząc na krześle. Albo kucnąć. Żeby on nie patrzył do góry, a żebyśmy my nie patrzyli na niego z góry. Z osobą niewidomą rozmawiać z bliska, żeby on wyczuwał naszą obecność. Natomiast czasem najlepiej po prostu zapytać wprost – jak można pomóc, co zrobić. Te osoby najlepiej wiedzą. I inaczej: nie chodzi o to, żeby się litować, najważniejsze jest to, żeby pomagać.
Jak pan sądzi, sytuacja osób niepełnosprawnych w naszym społeczeństwie jest trudna czy jednak się polepsza?
Pracuję na co dzień choćby z osobami ze spektrum autyzmu i widzę, że z roku na rok jest coraz lepiej. Ludzie się oswajają z tym jak takie osoby funkcjonują w przestrzeni publicznej. Ktoś jedzie wózkiem albo idzie z laską białą, kogoś walnie – zdarza się. Osoby z zespołem Downa, powiedzmy, w tramwaju, nie wzbudzają jakiegoś poruszenia, a tak się zdarzało. Na pewno starsze osoby jeszcze częściej miewają z tym problem, ale jest coraz lepiej i coraz mniej pytań: no jak to, niewidomy na stadion? A po co?
Wy z Miłoszem, jak na początku jeździliśmy na mecze, z jakimi reakcjami się spotykaliście?
Wszyscy chcieli pomagać. Chciałem wjechać wózkiem, a tu od razu kilku rwało się do pomocy – czasem aż Miłosz się bał, bo go brali i wnosili razem z wózkiem. Na pewno takich osób jest na meczu coraz więcej. Na Arce nikt nie dziwi się, że ktoś ma słuchawkę w uchu z audiodeskrypcją. Bywa, że osoby niedowidzące też proszą o słuchawkę, zdarzało się, że prosił o nią także pan Globisz.
Pracuje pan z osobami z autyzmem. Jak one czują się na meczu?
Najlepszym dowodem, że to dobry pomysł było to, że jak zabrałem je na mecz, to potem chcieli jechać na kolejny. Oczywiście najpierw jest obawa: co się dzieje. Dużo ludzi, hałas. Ale potem atmosfera meczowa, hymn, śpiewy – to już OK. To dla nich ważny element terapii, oni mają problem z obecnością w przestrzeni publicznej, czy to w tłoku, w autobusie, w metrze, także to cenne dla nich doświadczenia. Uważam, że ta ekspresja na meczach dowolnego sportu jest rozwojem emocji i pewnym oswojeniem – ja ze swojej strony wszystkie osoby niepełnosprawne zapraszam na mecz, nawet jak nie kibicują, niech dadzą szansę.
***
Miłoszu, ten spadek Arki jest dla ciebie bolesny?
MIŁOSZ KORDACZUK, CZŁONEK ZARZĄDU STOWARZYSZENIA NIEPEŁNOSPRAWNYCH KIBICÓW ARKI GDYNIA: – Nie, bo ja wiem, że zaraz wrócimy. To może być takie oczyszczenie po tej całej sytuacji właścicielsko-prezesowskiej, gdzie co chwila prezes się zmieniał, trenerzy tak samo. Nie było chemii między właścicielem, panem Midakiem, a klubem.
Jesteś pewny, że zaraz wrócicie?
Na sto procent. Jestem optymistą. Znam się w Arce ze wszystkimi, od prezesa, do pani sprzątaczki, także mam wiarę w klub, bo mam wiarę w ludzi. Z kim nie rozmawiam, każdy mówi: po roku musimy wrócić. Zrobimy to.
Masz wiarę w trenera Mamrota?
Chciałbym go zobaczyć w pełnym sezonie. Arki nie utrzymał, ale dajmy mu cały sezon.
Piłkarze, którzy cię najbardziej rozczarowali?
Dużo ich było. Szczególnie ci z zagranicznego zaciągu, którzy już się likwiduje. Fabian Serrarens – wiadomo jak grał. No i jeszcze Vejinović, który był taką deską ratunkową dla Midaka, ale się nie sprawdził. Irek Mamrot próbuje teraz młodzieży, zobaczymy kto odpali.
Na kogo szczególnie liczysz?
Marcus da Silva mam nadzieję, że zostanie. Pavels Steinbors raczej nie, choć parę meczów nam wybronił, ale młody Staniszewski jest myślę, że rozwijającym się bramkarzem. Adam Marciniak miał słabszy sezon, ale bym go nie skreślał dla Arki.
Pamiętasz swój pierwszy wyjazd na Arkę?
Tak. Kościerzyna. 2002 rok. III liga. Pamiętam jazdę pociągiem i stadion Kaszubii, oczywiście standardowy jak na tamte lata. Natomiast nie pamiętam wyniku.
Jeździłeś często typowo na wyjazdy z kibicami Arki?
Zdarzało się, zaliczyłem parę wyjazdów tak zwaną zbiorczą ekipą. Byłem we Włocławku na meczu z Hydrobudową w 2004 roku. Byłem na Jagiellonii, na Słonecznej, jeszcze na starym stadionie – przez cały Białystok się jechało wspólnie. 5 kwietnia nie dojechałem na Radomsko, bo nas sąsiedzi zaatakowali. Jechaliśmy autokarem bez obstawy. Pamiętam, że schowałem głowę między fotele, żeby mnie nie trafili, ale mój tata miał gorzej. Od tamtej pory już jeździliśmy na mecze z tatą raczej własnym transportem. Natomiast bardzo lubiłem wyjazdy ze wszystkimi. We Włocławku wnosiłem nawet race w wózku. Miałem taką kieszonkę, tam nie sprawdzali.
Ile masz za sobą wyjazdów?
Nie wiem. Nie liczę tego. Mogę chyba powiedzieć, że jestem stary wyga. Jeżdżę też za kadrą, również na mecze wyjazdowe. Z ciekawych wyjazdów za Arką byłem w Danii na meczu z Midtjylland. Trochę się spóźniliśmy, ale było fajnie. Atmosfera, huki petard. Oczywiście też szczególne były dwa wyjazdy do Warszawy na Narodowy. Jak wchodziłem na stadion, to akurat na Lechu puścili fajerwerki. Ale najlepsza atmosfera jest i tak na derbach Trójmiasta.
Tylko Arce w tych derbach ostatnio nie idzie.
Raz na wozie, raz pod wozem. Nie przeszkadza mi to cieszyć się tymi meczami.
Jesteś za racami na stadionach?
Raz na jakiś czas trzeba. Ale z rozwagą, żeby względy bezpieczeństwa były zachowane.
Kto jest twoim ulubionym piłkarzem?
Janusz Kupcewicz. Nie pamiętam go z boiska rzecz jasna, ale mam wielki szacunek do niego, zawsze się przywita. Tak samo wielki szacunek do Tomasza Korynta. W domu mam oryginalny plakat z 1979 roku, jak Arka zdobywała Puchar Polski. Na pewno też Grzegorz Niciński – za otwartość, zawsze mogliśmy pogadać. Leszek Ojrzyński również. Mateusz Szwoch. Kibicuję bardzo Mateuszowi Młyńskiemu, jest perspektywiczny.
Ale teraz najbardziej chyba Michał Nalepa. Pomaga nam przy różnych akcjach jakie robimy. W 2017 w Pucku mieliśmy spotkanie z młodzieżą i dziećmi niepełnosprawnymi w ośrodkach adaptacyjnych. Przyjechali właśnie Michał, jeszcze Krzysiu Sobieraj i Patryk Kun. Michał zawsze się przywita, zapyta o zdrowie. Potem każdy rozchodzi się w swoje rewiry, ale on jest taki, że pamięta.
Jakie akcje jeszcze organizujecie?
Ostatnio zrobiliśmy łazienkę dla naszego podopiecznego. I zebraliśmy na wymianę akumulatora do wózka elektrycznego. W okresie pandemicznym zrobiliśmy zrzutkę na akumulator dla chłopaka z Kościerzyny, była też zrzutka na wymianę wózka dla Adriana. Teraz działamy przez pandemię online, klub pomaga, nagłaśnia. Z mojej strony powiem, że klub o nas dba.
Jak twoim zdaniem są przystosowane stadiony w Polsce do potrzeb kibiców niepełnosprawnych?
Nasz jest dobrze przygotowany, nawet sam go sprawdzałem przed otwarciem. Najlepsza poza Arką pod tym względem jest Łazienkowska 3. Nawet bufet mają bardzo dobry! Ale przede wszystkim nie trzeba wchodzić na górę, jest wygodnie. To VIP-owskie miejsca. Znam się też dobrze z szefem stowarzyszenia Legii.
Jest duża solidarność między stowarzyszeniami?
Zależy, ale ogólnie jest – my jedziemy to nam pomagają, oni przyjeżdżają, to my pomagamy. Normalne.
Jest taki stadion, który jest słabiej przystosowany?
Nie chciałbym złego słowa na kogoś powiedzieć. Na pewno infrastruktura jest lepsza niż kiedyś, także nie ma co narzekać.
Co dla ciebie znaczy Arka Gdynia i kibicowanie jej?
Dla mnie kibicowanie jest jak lek. Jak rehabilitacja. Są takie osoby, które zapraszałem na mecze i widziałem, że na nich też to tak działa. Poza tym dwukrotnie pomagali mi – wspólnie z koszykarzami – zbierać na nowy wózek a także na operację. Pamiętam, od pana Ryszarda Krauzego dostałem wózek podczas setnego meczu koszykarzy Asseco w Eurolidze. Złożyli się wtedy pół na pół, sekcja piłkarska i koszykarska.
Leszek Milewski
Fot. Lech i Miłosz Kordaczukowie